Savoir vivre przy stole to ważna sprawa. Acz w Chinach nieco z tym przesadzano. Bo czy wypada zabić zaproszonego gościa tylko dlatego, że złamał jakąś regułę?
Uważa się niekiedy, że Marco Polo przywiózł ze swojej wyprawy do Chin sporo przepisów kulinarnych. Brak na to dowodów. Z całą pewnością, jak pisze Anthony Bale w książce „Przewodnik średniowiecznego obieżyświata”: „Odnotował jednak różne osobliwości i rytuały związane z jedzeniem, na przykład znakomite wino daktylowe z przyprawami w Ormuzie, wyłącznie mięsną i ryżową dietę kazachską, tatarski zwyczaj spożywania koniny, mięsa psów i mangust, składane bogom dary w postaci tłuszczu i rosołu w Azji Środkowej, pierożki z ryżu i prosa w Chinach i wspaniałe gruszki i brzoskwinie na rynku w Hangzhou”.
Tym, co szczególnie interesowało podróżników (oraz czytelników ich relacji), były różnego rodzaju kurioza, z jakimi spotykali się w trakcie swoich wojaży. Im bardziej szokujące, tym lepiej. A tych nie brakowało. Ba, niektóre obowiązujące przy chińskich stołach zasady nawet dziś mrożą krew w żyłach…
Zabij sobie obiad
W książce „Przewodnik średniowiecznego obieżyświata” Anthony Bale zebrał reguły zachowania się w jurtach obowiązujące w Chinach za panowania Mongołów. Były one, oględnie mówiąc, restrykcyjne. Weźmy choćby mycie rąk. Zanurzenie dłoni w misie z wodą stanowiło afront dla gospodarza. Trzeba było je bowiem myć pod bieżącą wodą (na marginesie – był to bardzo higieniczny zwyczaj).
Nomen omen – surowe zasady obowiązywały także w związku z przygotowaniem mięsnych posiłków. Najpierw trzeba było zabić zwierzę, z czym związany był szokujący rytuał. Należało związać mu nogi i rozpłatać brzuch, a następnie… schwycić za serce i trzymać je ściśnięte tak długo, aż ofiara odejdzie z tego świata. Cóż, dziś niejednemu z pewnością skutecznie odebrałoby to apetyt.
Również proces gotowania mięsa był obłożony dość kuriozalnymi restrykcjami. Otóż dania nie można było wyjmować z kotła nożem. Dlaczego? Uważano, że w ten sposób można… odebrać moc ogrzewającym naczynie płomieniom. W jaki sposób? Tego źródła już niestety nie precyzują. Ale nie była to jedyna zasada związana z ogniem, na którym przygotowywano strawę. Pod żadnym pozorem nie wolno było nad nim przechodzić. To samo dotyczyło zresztą również misek i talerzy, na których spożywano posiłki. Do tej samej kategorii moglibyśmy chyba zaliczyć także zakaz wylewania mleka oraz stawiania napojów i jedzenia na ziemi. Cóż, przynajmniej część z tych reguł miała nieco sensu.
Chiński savoir vivre
Jeżeli ktoś myśli, że dobre maniery obowiązywały w średniowieczu tylko przy stołach na europejskich dworach, jest w grubym błędzie. Również w Chinach istniał specyficzny savoir vivre. Weźmy choćby kolejność rozpoczynania posiłku. Gość, który został zaproszony do stołu (a niezaproponowanie poczęstunku podróżnemu było wielką gafą), nie mógł tak po prostu zabrać się do jedzenia. Biesiadnicy zaczynali jeść, dopiero kiedy gospodarz „wgryzł się” w danie. Co ciekawe, nieistotna była przy tym pozycja społeczna ucztujących. Nawet emir, poczęstowany przez niewolnika, musiał czekać, aż ten przystąpi do jedzenia.
Towarzyszy trzeba było obserwować również w trakcie posiłku – ponieważ nikomu nie wolno było zjeść więcej od pozostałych. W sytuacji, gdy korzystanie z gościny było poniekąd przymusowe (samo spotkanie z posilającymi się osobami uznawano za zaproszenie, którego nie można było odrzucić), mogło to rodzić problemy. Zwłaszcza kiedy gospodarz z jakiegoś powodu nie chciał się podzielić jedzeniem. Za odmówienie komuś kumysu musiał mu zapłacić jedną owcą. Z kolei nieudzielenie podróżnemu schronienia na noc było obłożone grzywną w postaci trzyletniej klaczy. Nieco wyższe kary groziły za kradzież. Przykładowo przywłaszczenie sobie cudzego zboża „kosztowało” konia, zaś herbaty lub wina – pięć sztuk bydła.
Czytaj też: Głodne wieki. Co jedzono w średniowieczu i jak często ludzie głodowali?
Strach brać cokolwiek do ust
Były także przewinienia, za które groziła kara śmierci. Z utratą życia musiał liczyć się gość, który celowo oddałby mocz w jurcie. Natomiast jeśli defekacja nastąpiła przypadkiem (?!), winowajca miał obowiązek opłacić czarownika, który przyszedłby do namiotu i go oczyścił. W trakcie tego rytuału wstęp do środka był wzbroniony. Nie wolno też było niczego stamtąd wynosić.
Śmiertelnie groźne mogło też okazać się zaserwowanie nieświeżego lub podejrzanie smakującego jedzenia. I nie chodziło bynajmniej o możliwość zatrucia… W przypadku, gdyby gość wypluł takie danie, konsekwencje były dla niego bardzo poważne. Wówczas, jak opisuje Anthony Bale w książce „Przewodnik średniowiecznego obieżyświata”: „trzeba wykopać dół za jurtą, zaciągnąć go do niego i bez litości zabić”. To samo mogło spotkać delikwenta, który… zadławiłby się jedzeniem. Jego również należało „wyciągnąć z jurty i natychmiast zabić”. Aby uniknąć tych wszystkich nieprzyjemności, pozostawało chyba tylko jedno rozwiązanie: post ścisły.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.