„Burgundia była swego rodzaju wspólnotą europejską. Historia często zatacza koło”. Wywiad z autorem książki „Burgundczycy. Książęta równi królom”.
Jacek Perzyński: Nasze pierwsze skojarzenie z Burgundią dotyczyć będzie Francji lub ewentualnie burgundzkiego wina. Tymczasem w rzeczywistości był to wielki obszarowo region dzisiejszej Europy, który miał ogromny wpływ na jej rozwój. Dlaczego zdecydował się Pan zająć właśnie tym tematem?
Bart van Loo: Za Milanem Kunderą zacząłem zastanawiać się, skąd jestem. Najpierw zainteresowałem się Francją – życiem, kuchnią, Napoleonem Bonaparte. Jednak jako Flamand w końcu zwróciłem się w stronę Flandrii. Szukałem w bibliotekach starych, głównie XIV- i XV-wiecznych ksiąg. Z nich dowiedziałem się, że ten teren, podzielony między Francję a Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego, jest niezwykle nurtujący. Działo się tu bardzo wiele, ale – jak się okazało – nie było to nigdy mocno wyartykułowane w żadnej publikacji. Nie znalazłem żadnej konkretnej pracy, która dogłębnie przedstawiałaby historię tych miejsc i tych ludzi.
Zacząłem więc opisywać obszar, który dziś stanowi takie państwa jak: Belgia, Holandia, Luksemburg. Niezwykłe jest w nim nie tylko dziedzictwo polityczne, ale też kulturalne. Jego historia to coś w rodzaju „Gry o tron”. Są w niej turnieje, uczty i wielkie wojny. Odkryłem także mnóstwo wspólnych elementów łączących średniowieczną Burgundię z dzisiejszą Europą.
Jaki był najbardziej przełomowy moment w dziejach Burgundii?
To czasy Filipa III Dobrego, bo to on jest faktycznym twórcą Niderlandów. On to poukładał w pewną całość. Z kolei jego syn, Karol Zuchwały, nazywany też Śmiałym, doprowadził do połączenia Księstwa Burgundii, leżącego na południu, z tym, co zostało zabrane wcześniej na północy. Wypełnił tym samym przestrzeń liczącą blisko 500 kilometrów – a wszystko to kosztem konfliktu z Francją. Nie trwało to jednak długo, bo poległ w 1477 roku i jego dziedzictwo ponownie zostało zagarnięte przez Francję i Rzeszę. Pozostały tylko klasyczne Niderlandy. Południe dosłownie rozszarpano, bo Francja chciała sięgnąć dalej, po północną prowincję. Tutaj dostrzegam pewną analogię do sytuacji dzisiejszej Europy. Do tego, co powinna zrobić.
Czy może Pan rozwinąć ten wątek?
Wtedy poszczególne prowincje Niderlandów zawiązały przymierze – sojusz w obliczu wspólnego wroga – i ostatecznie Francji nie udało się ich podbić. Prowincje te określiły wówczas swoją główną burgundzką tożsamość. Podobnie dzieje się dziś w Europie, gdzie zagrożenie ze strony Putina czy Chin jest cały czas realne. Kraje wspólnoty europejskiej musza więc stanąć w jednym szeregu.
Burgundia była swego rodzaju wspólnotą europejską. Uważam, że historia często zatacza koło. Filip Dobry to świetny przykład. Stanął przed trudnym zadaniem: jak doprowadzić do unifikacji terenów pod swoim panowaniem. Mógł czekać, aby to los zadecydował, ale prawdopodobnie skończyłoby się to wielkim niepowodzeniem. Stopniowo zaczął więc wprowadzać reformy na wielu różnych poziomach – od prawnych po ekonomiczne. Poza tym przez cały czas podkreślał istnienie wspólnego wroga, czyli Francji. Dziś jest podobnie. Europa musi się zastanowić, czym jest, dokąd zmierza, i w którą stronę powinna się zwrócić. Musi zdefiniować własną tożsamość w obliczu współczesnych zagrożeń.
Czytaj też: Dwa zamachy i wojna domowa – tak Francuzi spędzali „czas wolny” od wojny stuletniej…
Na czym polegała siła Burgundczyków i księstwa, które stworzyli? Jak napisał Pan w tytule książki – byli równi królom, ale do korony królewskiej nie dążyli.
Za sukcesami władców Burgundii stały dwa ważne czynniki. Jednym było niesamowite planowanie polityki, nie tylko za pomocą małżeństw czy zawierania sojuszy. Drugi czynnik nie do przecenienia stanowił fakt, że Flandria była istną „Doliną Krzemowa” – dysponowała licznymi bogactwami naturalnymi. To dzięki temu Burgundczycy mogli realizować swoje ambicje.
Było jednak jeszcze coś, co dziś bywa niedoceniane. Była to… sztuka, która również pracowała na sukces polityki książąt burgundzkich. Dzięki artystom i całemu ceremoniałowi, który towarzyszył wszelkiego rodzaju bankietom wyprawianym przez tutejszych władców, zagraniczni goście mogli dostrzec, że w rzeczy samej książę Burgundii był w zasadzie królem. Świetnym przykładem tego był Filip II Śmiały, z którego fundacji w roku 1383 założono klasztor niedaleko Dijon. Miasto to zostało stolicą Burgundii. Filip ściągał do niego najlepszych, najwybitniejszych artystów z różnych prowincji północnych Niderlandów, aby uczestniczyli w tworzeniu i ozdabianiu klasztoru.
Czyli to właśnie sztuka w sposób szczególny wyróżnia ten region…
Tak! Wydarzyła się wtedy bowiem rzecz niesamowita – po raz pierwszy zrodził się koncept Niderlandów. Nie z inicjatywy politycznej, ani na gruncie ekonomicznym, ale w sztuce. I to jest właśnie fascynujące. To jest piękna historia, absolutnie unikatowa. Czego nas uczy? Tego, że Unia Europejska również mogłaby sięgnąć do takiego wzorca. Nie tylko realizować się na stopie politycznej, gospodarczej czy ekonomicznej, ale też tworzyć swoją tożsamość dzięki pracy artystów. Można by ich zaprosić do Brukseli, dobrze opłacić. Należy szukać tej tożsamości europejskiej również w sztuce.
Co dziś zostało z tej bogatej burgundzkiej spuścizny?
Przychodzą mi do głowy dwie rzeczy: protokół dworski związany z wykształceniem władcy i funkcjonowanie jego kancelarii. Ten burgundzki „spadek” jest szczególnie widoczny w dzisiejszej Francji, jeżeli chodzi o organizację urzędu prezydenta, ale nie tylko. W historii Burgundii unikalna jest też rola miast. Ich potencjał był ogromny i miał wpływ na gospodarkę oraz działania władców.
Musimy sobie zdawać sprawę z tego, że był to jeden z najbardziej zurbanizowanych regionów ówczesnej Europy z takimi miastami jak: Bruggia, Gandawa, Antwerpia czy Bruksela. Były one zamieszkane przez kilkanaście bądź nawet kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców. Były to potężne ośrodki z potężnymi pieniędzmi – i takimi samymi wpływami. Doprowadziło to do bardzo ważnej rzeczy: wykształciła się wtedy obowiązująca do dziś niepisana zasada „belgijskiego kompromisu”. W dawnych czasach bez zgody miast książę nie był w stanie niczego zrobić, był bezsilny. Musiał szukać porozumienia, prowadzić negocjacje – w tamtym okresie było to unikatowe.
To bardzo ważne, bo przecież biedne miasta i słaba pozycja mieszczan były jedną z przyczyn upadku Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
Właśnie! Kiedy upadają miasta, upada też nauka, ponieważ kwitła ona przede wszystkim właśnie tam. Kiedy upada nauka, upada również kultura i sztuka!
Wobec tego sztuka, ta w najlepszym rozumieniu tego słowa jest szansą dla Europy?
Tak, uważam, że jest to jakaś szansa. Ostatnio rozmawiałem o tym nawet z ministrem spraw zagranicznych Belgii. Czy ktoś z tego skorzysta? Zobaczymy. Czasu na odnowę Europy jest już niewiele.
Ilustracja otwierająca tekst: Johan Willem Bau(e)r/domena publiczna, domena publiczna, Maurizio Ciranni
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.