II RP łączył z Bałtykiem pasek lądu przez niemiecką propagandę nazywany korytarzem. Wbrew temu, co chcieli Niemcy, był to najbardziej polski zakątek Polski.
Przejechałem kolejną granicę i oto znów byłem w Polsce. Nawiasem mówiąc, ta granica musi być koszmarem dla biznesmenów, którzy mają biura zarówno w Gdańsku, jak i w Gdyni – a takich są setki, Niemców i Polaków, korzystających na równi z obu portów. Kiedy robią sobie dwudziestomilową wycieczkę z jednego biura do drugiego, za każdym razem muszą się zatrzymywać i wypełniać długi formularz, podając szczegóły wszystkich ziemskich dóbr, jakie wiozą ze sobą. Tak się zachęca do handlu w cywilizowanej Europie!
Pierwsze narodowe osiągnięcie nowej Polski
Odmówiłem popływania sobie w Sopocie, nie dlatego, by mnie wystraszyły murzyńskie kostiumy czy nawet gorsety pod strojami kąpielowymi, lecz dlatego, że odstręczyła mnie panująca tam komercyjna atmosfera. Zamiast tego pojechałem do polskiego kąpieliska w Kolibkach.
Wiedziałem, że polskie wybrzeże rozwija się błyskawicznie, ale Kolibki mnie zaskoczyły. Kiedy ostatni raz je odwiedziłem, stałem na niewielkim molo i rozmawiałem ze sławnym polskim politykiem, a jakieś parę tuzinów rodzin bawiło się lub leniuchowało na plaży tuż obok. Teraz ludzie tłoczyli się tam jak w Margate w święta bankowe. Był to jednak szczęśliwy tłum, czuło się familijny nastrój, zupełnie inny niż w Sopocie. Porzuciłem George’a i popływałem sobie wesoło wśród maleńkich bałtyckich fal.
Jeżeli tak rozwinął się ośrodek rekreacyjny, to co z Gdynią? W 1934 roku przeżyłem zaskoczenie, gdy zobaczyłem, ile można zrobić w ciągu paru lat – kiedy to z zamieszkiwanej przez pięćset osób wioski rybackiej wyrosło wielkie, siedemdziesięciotysięczne miasto portowe. Obecnie liczba ludności zwiększyła się o połowę – a Gdynia jest najlepiej wyposażonym portem na Bałtyku. Wędrowałem zafascynowany rozległymi nabrzeżami. Na jednym z nich stały sznury ciężarówek z węglem na eksport. Olbrzymi dźwig chwytał je w objęcia, jedną po drugiej, unosił nad ziemią, obracał do góry nogami i wysypywał ich zawartość do ładowni statku. Widziałem gigantyczne chłodnie, które mieściły produkty mleczarskie – zauważyłem, że część z nich nosiła etykiety wykonane z myślą o Anglii.
Widziałem setki ludzi spacerujących po Gdyni, którzy wyraźnie byli obcy w porcie – spacerowali z otwartymi ustami i oczami pełnymi uznania. To byli turyści, którzy przyjechali ze wszystkich stron kraju, by zobaczyć Gdynię, pierwsze narodowe osiągnięcie nowej Polski.
Czytaj też: Przedwojenny „plażing”. Jak nasi pradziadkowie zachowywali się na plaży?
Polski „korytarz”
W 1920 roku Polska walczyła z Rosją o swoje młode życie. W rozpaczy zaapelowała o pomoc do Anglii i Francji. Ale cóż mogli zrobić nasi przywódcy? Czy mogli prosić zmęczone wojną narody o wspomożenie nieznanej Polski? Zaofiarowali więc broń i amunicję, których mieli potężne zapasy pozostałe z ostatniej wojny. Polacy byli szczęśliwi – żołnierzy sami mogli wystawić. Tak więc kolejne statki z bronią przypływały do Gdańska, jedynego portu, jakim dysponowała Polska – ale gdańscy dokerzy odmówili przeładunku. Polacy stwierdzili więc – nigdy więcej, Polska musi mieć polski port.
Wyboru nie było. Polskie wybrzeże składa się jedynie z pięćdziesięciu mil torfowisk i piaszczystych plaż, nigdzie nie powstał naturalny port. Gdynię wydarto pazurami z ziemi, to całkowicie sztuczna konstrukcja, ale na wielką skalę. Nietrudno pojąć dumę Polaków ze swojego wyczynu, bo to cenne osiągnięcie.
Polski „korytarz” już wcześniej był trudnym tematem, ale budowa nowego portu dodatkowo skomplikowała sytuację. Nawet przed bujnym rozkwitem Gdyni nigdy nie spotkałem Polaka, który by w ogóle rozważał zwrot „korytarza” Niemcom. Jeśli dzisiaj ktoś by zasugerował coś takiego, rozjuszony tłum rozszarpałby go na strzępy.
Prawdopodobnie polski „korytarz” w najbliższej przyszłości będzie stałym tematem najnowszych doniesień – może nawet przed publikacją tej książki. (Znaczące było to, że gdańscy biznesmeni dyskutowali o powrocie Gdańska do Rzeszy, a młodzi ludzie otwarcie żądali Gdańska oraz „korytarza”). To bardzo prosty problem, ale niezmiernie trudny. Istnieją tu dwa punkty widzenia i na tym polega trudność. Jeśli europejskie kłopoty sprowadzałyby się tylko do wyboru pomiędzy dobrem a złem, szybko by je rozwiązano, ale w wypadku polskiego „korytarza” można znaleźć argumenty na rzecz każdej ze stron.
Odwieczne prawo Polaków
Niemieckie stanowisko jest proste i oczywiste. Tu znajdują się Prusy Wschodnie, historyczna prowincja Niemiec, oddzielona od ojczyzny sztucznie wykreowanym pasem terytorium, który był potrzebny wyłącznie po to, by dać Polsce dostęp do morza. Można sobie wyobrazić, jak widok mapy rani dumę Niemca, ilekroć na nią spogląda. Czymże wobec takiego tytułu są polskie prawa handlowe?
Gdyby tylko na nich zasadzały się żądania Polski odnośnie do „korytarza”, wówczas jej władza na tym obszarze byłaby wątpliwa – a jej prawa można by zabezpieczyć w inny sposób. Ale to dopiero początek polskich roszczeń. Wygłosiłem dziesiątki odczytów na ten temat we wszystkich częściach Wielkiej Brytanii i nieodmiennie zdumiewało mnie niewielkie zrozumienie dla polskiego stanowiska w tej sprawie. A jednak nietrudno je pojąć – zasadza się bowiem na tym, że polski „korytarz” jest polski.
Jeśli to sztuczny konstrukt, to zawsze taki był, wystarczy bowiem sięgnąć po mapę Polski sprzed 1772 roku, kiedy to Prusy, Austria i Rosja siłą dokonały jej rozbioru, by się przekonać, że w tamtych czasach, jak i setki lat wcześniej, istniał polski „korytarz” – nawet znacznie szerszy niż ten znany nam obecnie. Ponadto zawsze był on i jest nadal zamieszkiwany przez Polaków.
Czytaj też: Wycieli mu swastykę na klatce piersiowej. Jak wyglądały prześladowania Polaków w Wolnym Mieście Gdańsku?
Najbardziej polski zakątek Polski
Dzisiejsza sytuacja jest doprawdy osobliwa, gdyż dziewięćdziesiąt procent ludności na tym obszarze to Polacy. Zestawcie to z faktem, że jedna trzecia populacji Polski należy do mniejszości narodowych – gdyby wziąć podobny obszar w dowolnej części tego kraju, okaże się, że procentowy udział Polaków wyniesie mniej więcej sześćdziesiąt sześć, a nie dziewięćdziesiąt procent. Innymi słowy, polski „korytarz” bez trudu można uznać za najbardziej polski zakątek Polski.
Można też jednak dowodzić, że choć prawdą jest, iż dzisiaj zamieszkują go Polacy, to powód tego jest oczywisty. Po 1919 roku zabrali się do wyrzucania stamtąd jego pierwotnych niemieckich mieszkańców. Dla odparcia tego argumentu Polacy muszą jedynie odwołać się do spisu powszechnego z 1910 roku, z którego Hitler jest tak dumny. Nawet wtedy, ku zdumieniu wielu osób, Polacy przeważali liczebnie nad Niemcami, nie w stosunku dziewięciu do jednego, to prawda, lecz pięciu do czterech. Jednakże – i to jest bardzo ważne – dla trzech z tych czterech Niemców „korytarz” nie był rzeczywistym miejscem zamieszkania. Byli żołnierzami, których ściągnięto do obsadzenia garnizonów prowincji (obszar ten obejmował potężne miasta-twierdze, które miały stawić opór Rosji), oraz cywilnymi urzędnikami, których sprowadzono z innych części Rzeszy, by zarządzali prowincją.
Oczywiście po odrodzeniu się wolnej Polski jedni i drudzy wrócili do siebie, a rodzima ludność została – z wyjątkiem niektórych Niemców, którzy zdecydowali, całkowicie legalnie, że będą szczęśliwsi we własnym kraju. W Polsce żyje blisko milion Niemców, ale bardzo niewielu można znaleźć na terenie „korytarza” – to przeważnie rolnicy i handlowcy. Jeśli polski „korytarz” kiedykolwiek stanie się przedmiotem szczegółowej debaty, to Polacy będą w niej mieli znakomitą pozycję.
Źródło:
Tekst stanowi fragment książki Bernarda Newmana „Rowerem wokół Bałtyku 1938” (Znak Horyzont 2024).
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.