„Kubiści są po prostu śmieszni”, „Matisse jest trujący”, a sztuka nowoczesna zniszczy świat – tak szokująca Armory Show zrewolucjonizowała amerykańską kulturę.
W lutym 1913 roku młoda dziennikarka i krytyczka Jeanne Robert Foster odwiedziła kwaterę główną „Bojowego 69.” na Manhattanie, irlandzko-amerykańskiego pułku piechoty, który wyróżnił się w wojnie secesyjnej i wojnie amerykańsko-hiszpańskiej. Zbrojownia (Armory) 69. Pułku, jego rozległa siedziba, od czasu jej ukończenia przed siedmioma laty uchodziła za jeden z bardziej niezwykłych budynków w mieście. (…) Ogromna przestrzeń została zaprojektowana jako sala gimnastyczna dla żołnierzy, ale ponieważ była jednym z największych wnętrz w Nowym Jorku, szybko znalazła również inne zastosowanie.
Wkrótce po ukończeniu budowy odbyły się w niej halowe mistrzostwa w tenisie ziemnym, a kilka lat później mało znany Szwed pobił rekord świata w maratonie halowym na małej bieżni zainstalowanej na jej obwodzie. Teraz jednak wynajęto ją w dużo bardziej kontrowersyjnym celu: miała pomieścić ponad tysiąc trzysta dzieł sztuki nowoczesnej zgromadzonych jesienią i zimą przez Kuhna i Daviesa.
Eksplozja w fabryce żwiru
Wystawa przyciągnęła już uwagę – podsycaną niezwykłą akcją reklamową, na którą nalegał Quinn – prasy, Foster uznała więc, że musi ją zobaczyć. W rzeczywistości, mimo pozornie niewinnego tytułu, „Międzynarodowa wystawa sztuki nowoczesnej” uderzyła w Nowy Jork niczym salwa armatnia.
Chociaż pokazano na niej w przeważającej liczbie obrazy amerykańskich artystów, jej trzon stanowiło trzysta dzieł sztuki, które Kuhn i Davies przywieźli z Europy – w tym dziesiątki awangardowych obrazów i rzeźb nieprzypominających niczego, co wcześniej widzieli amerykańscy odbiorcy. W czasach, gdy obieg obrazów był bardzo ograniczony, a kolorowych reprodukcji współczesnego malarstwa praktycznie nie drukowano, pokazanie tej nowej sztuki po raz pierwszy, i to w samym centrum Manhattanu, podziałało z siłą huraganu, którą po stu latach trudno sobie nawet wyobrazić.
Tysiące ludzi ustawiało się w kolejce do wejścia, a na Lexington Avenue od rana do wieczora tworzyły się korki. Już wcześniej wybuchła ożywiona debata na temat tego, czy dzieła należy uznać za czystą rozrywkę, czy za niebezpieczeństwo zagrażające podstawom cywilizacji. (Royal Cortissoz, jeden z najwybitniejszych krytyków w mieście i zagorzały konserwatysta, zamartwiał się tymi „głupimi terrorystami”, którzy próbowali „wywrócić świat do góry nogami”).
Być może żadne dzieło nie odzwierciedlało radykalizmu wystawy z większą mocą wewnętrzną niż Akt schodzący po schodach Marcela Duchampa, kubistyczne dzieło przedstawiające ruch, które widzowie porównali do eksplozji w fabryce żwiru i „wysadzonej w powietrze japońskiej zbroi”. Chociaż obraz przyciągał ogromne tłumy, podobnie jak inne na wystawie zbijał z tropu zwiedzających, a krytyków irytował.
Nadchodzi rewolucja
Foster nie była jednak ani speszona, ani rozdrażniona – była zafascynowana. Wprawdzie widziała niewiele dzieł sztuki nowoczesnej, ale czytała o nowych kierunkach artystycznych i zrozumiała, że artyści biorący udział w wystawie są „rewolucjonistami sztuki”, którzy próbują uchwycić siły nadające kształt zaczynającemu się stuleciu. Rozumiała również, że organizatorzy wystawy śmiało rzucili wyzwanie amerykańskiej publiczności (…).
W wypełnionej po brzegi sali gimnastycznej Foster stanęła przed wielkim pasażem, który prowadził do szeregu wydzielonych ośmiokątnych przestrzeni obwieszonych niezliczonymi obrazami. Wzdłuż bocznych ścian hali zbudowano po sześć galerii, w istocie mieszczących sztukę amerykańską. Jednak do głównej atrakcji prowadził zwiedzających centralny korytarz.
Podzielono go na kilka sporych sal, w których wystawiono dzieła pozwalające z grubsza prześledzić historię europejskiego modernizmu od XIX wieku do współczesności. Prezentacja zaczynała się od przykładów malarstwa z końca XVIII i początku XIX wieku oraz dzieł impresjonistów – od Goi i Delacroix po Renoira i Moneta. Za nią znajdowała się galeria z dziełami Cézanne’a i van Gogha, w tym płótna niedawno nabyte przez Quinna, oraz kolejna, przedstawiająca szeroki wybór francuskich modernistów.
(…) Punktem kulminacyjnym wystawy były galerie na drugim końcu hali, w których umieszczono najnowszą sztukę francuską. Początkowo obrazy i rzeźby oszołomiły Foster, podobnie jak innych zwiedzających. Dzieła reprezentowały zdumiewający wachlarz kierunków, w tym postimpresjonizm, puentylizm, fowizm, futuryzm i kubizm. Wiele prac wydawało się brutalnych, a nawet obraźliwych w sposobie, w jaki sprzeciwiały się naturze.
Czytaj też: Absurdalne? Mało powiedziane! Oto najdziwaczniejsze dzieła sztuki w historii
Zobaczyć niewidoczne
„Galopujący koń ma nie cztery nogi, a dwadzieścia” – napisała. W nocnej scenie namalowano „pomarańczowe gwiazdy drgające na zielonym niebie”. Rzekoma postać ludzka przypominała „ładne wzory na dywanie”. Foster szybko się uczyła i już w trakcie zwiedzania zaczęła inaczej odbierać wystawę.
Gdy stanęła przed migotliwym kubistycznym płótnem Francisa Picabii Taniec u źródła, zobaczyła na nim „niezrozumiały bałagan różowych i czerwonych geometrycznych form”. Po kilku minutach intensywnego wpatrywania się w nie nagle stwierdziła, że „bałagan” rozpadł się „na dwie tańczące postacie, zuchwale skomponowane z kolorowych klocków”.
Po obejrzeniu ze wszystkich stron dzieła Panna Pogany rumuńskiego rzeźbiarza Constantina Brâncuşiego, zapierającej dech w piersiach uproszczonej głowy z gładkiego białego marmuru – przez jednego z krytyków szyderczo nazwanej „jajkiem na twardo balansującym na kostce cukru” – Foster zauważyła, że artysta, przedstawiając Margit Pogany, która sama była tancerką, sprowadził „ruch w tradycyjnym balecie do jego najprostszej formy – wznoszącej się spirali”.
Następny był osławiony Akt schodzący po schodach. Napisała, że na pierwszy rzut oka niepokojący obraz Duchampa wydaje się niemal nieczytelną „konstrukcją z brązów”, ale jeśli ktoś zrozumie, że to sekwencja sześciu częściowo nakładających się na siebie przedstawień poruszającej się postaci, „dostrzeżenie damy” nie będzie wcale trudne (…).
Punkt zwrotny w sztuce
Dziś wystawa w Armory jest uważana za przełom w kulturze amerykańskiej. Zgodnie z powszechnie przyjętą opinią oto w przededniu I wojny światowej sztuka nowoczesna podbiła kraj, wywołując szok i podziw. Artyści otworzyli się na twórczość europejskiej awangardy, a kolekcjonerzy po raz pierwszy otrzymali możliwość nabycia nowatorskich obrazów. „To całkiem naturalne – napisał najważniejszy historyk wystawy – że uważa się Armory Show za punkt zwrotny w sztuce amerykańskiej XX wieku”.
Według najbardziej przesadnej wersji Stany Zjednoczone zostały wprowadzone praktycznie z dnia na dzień na bezpowrotną drogę ku światowej dominacji w sztuce dwudziestowiecznej. Ogólnie rzecz biorąc jednak, zapomina się o tym, w jakiej mierze entuzjastyczne opinie na temat wystawy – a nawet słowa, którymi się ją opisuje – pochodzą od Quinna i pozostałych organizatorów.
Od początku Quinn robił wszystko, aby przedstawić wystawę jako wydarzenie przełomowe. W przemówieniu inauguracyjnym nie tylko nazwał ją „epokową w historii sztuki amerykańskiej”, ale także dał do zrozumienia, że zmieni ona bieg amerykańskiej historii w ogóle. Niezależnie od tego, czy miał rację czy nie, jego twierdzenia nadały ton wydarzeniu, które z przeogromną siłą przykuło uwagę miasta – i w znacznym stopniu ukształtowały późniejszą legendę.
Już sama wielkość ekspozycji przytłaczała, a ogromna sala gimnastyczna potęgowała oszałamiające poczucie nowości. Przez wiele dni przed Aktem schodzącym po schodach Duchampa i innymi kontrowersyjnymi obrazami stał tak duży tłum, że – podobnie jak dzisiaj w przypadku Mony Lizy – trudno było nawet dobrze obejrzeć dzieło (…).
„Martwy” kubizm
Mimo tej całej podniosłej atmosfery rzeczywisty wpływ Armory Show był o wiele bardziej niejednoznaczny. Krytycy w większości odebrali ją negatywnie: niektórzy, jak Cortissoz, insynuowali, że wiele dzieł awangardowych jest wynaturzonych społecznie i niebezpiecznych politycznie.
Czołowi kolekcjonerzy i mecenasi sztuki w kraju, w tym wielu uchodzących za postępowych, zareagowali niewiele lepiej. Przerażony mecenas i założyciel muzeum z Waszyngtonu, Duncan Phillips, wyszedł z wystawy. „Kubiści są po prostu śmieszni” – oświadczył. – „Matisse jest do tego trujący”.
Gertrude Vanderbilt Whitney, dziedziczka fortuny Vanderbiltów i rzeźbiarka, w ogóle trzymała się z dala od wystawy, narzekając, że „kawałek marmuru to nie posąg”. Nawet Albert C. Barnes, budzący grozę potentat z Filadelfii, który pewnego dnia będzie konkurował z Quinnem o nowoczesne obrazy, pozostał w zasadzie niewzruszony i ostatecznie uznał, że kubizm jest „martwy”.
Zamiast przebudzić odbiorców, wystawa zdawała się powodować, że wielu zwarło szeregi. Dzień po jej zamknięciu artykuł redakcyjny w „New York Timesie” ostrzegał, że to, co pokazano w Zbrojowni, „jest z pewnością częścią ogólnego ruchu, zauważalnego na całym świecie, który ma na celu zaburzenie i degradację, jeśli nie zniszczenie, nie tylko sztuki, ale także literatury i społeczeństwa”.
Fiasko w Chicago
Znacznie gorsze miało nadejść, gdy wystawę przeniesiono do Chicago i Bostonu. Teoretycznie Chicago powinno stać się niezwykłą szansą. Przeciwnie niż w Nowym Jorku, Davies, i Kuhn postarali się umieścić wystawę w największym muzeum w mieście, Art Institute of Chicago, uzyskując w ten sposób oficjalną aprobatę instytucji kulturalnej.
Jednak jeszcze przed otwarciem ekspozycji lokalna prasa doprowadziła publiczność do stanu bliskiego histerii. Dyrektor miejscowego instytutu medycznego zdiagnozował u kilku europejskich artystów ataksję ruchową – niezdolność do kontrolowania ruchów ciała; przywódcy społeczni potępili „nieprzyzwoite, wulgarne i obsceniczne” dzieła, które kalały muzeum. I wreszcie powołana właśnie do życia Komisja Stanowa Illinois do spraw Występków, utworzona w celu wykorzenienia prostytucji, wszczęła dochodzenie w sprawie deprawującego wpływu na odbiorców pokazanych na wystawie „zniekształconych aktów” (…).
Najbardziej wstrząsający atak nadszedł jednak ze strony grupy studentów ze szkoły artystycznej prowadzonej przez instytut. Wśród uznanych za najbardziej kontrowersyjne obrazy pokazane na wystawie znalazło się kilka dużych płócien Matisse’a, w tym androgyniczny Błękitny akt, brutalny, ostry obraz z początku 1907 roku, który po kilku miesiącach od powstania stał się dla Picassa bodźcem do namalowania Panien z Awinionu. Oburzeni tymi dziełami studenci wzięli sprawy w swoje ręce i ostatniego dnia wystawy dokonali rytualnej egzekucji artysty na schodach muzeum (…).
„Chicago Daily Tribune” opatrzył sprawozdanie z wydarzeń wielkim nagłówkiem krzyczącym, że studenci palą futurystyczną sztukę i świętują odejście kubistów, a towarzyszyło mu szerokie na cztery kolumny zdjęcie tłumu z tlącymi się pozostałościami trzech imitacji Matisse’a. Tylko dzięki wytężonym wysiłkom organizatorom wystawy udało się odwieść studentów od spalenia kukły samego artysty (…).
Czytaj też: Czy najdroższy obraz świata jest podróbką?
Zaskakująca i przerażająca
Po otwarciu w Bostonie kadłubowej wersji Armory Show pokazaną na niej sztukę uznano za przekraczającą wszelkie granice, a prasa i opinia publiczna robiły wszystko, aby całkowicie ją zignorować. W końcu nawet niektórzy artyści ze stowarzyszenia Daviesa i Kuhna zwrócili się przeciwko niej. „Wystawa tak bardzo zaniepokoiła stowarzyszenie artystów, które ją sponsorowało, że wielu członków wyparło się awangardy i odeszło od nowoczesności” – zauważył w połowie wieku historyk sztuki Meyer Schapiro.
Dwa lata później publicysta Frederick James Gregg, najwięcej piszący o Armory, podsumował to doświadczenie w „Vanity Fair”: „Międzynarodowa wystawa w 1913 roku zaskoczyła Nowy Jork, zniesmaczyła Chicago, przeraziła Boston”. Tak wyglądał ponury koniec wystawy, która miała odmienić amerykański gust.
KOMENTARZE (2)
Teraz nie liczy sie sztuka, a szok i PR. Najlepiej nasra…. , w g…. wstawic flage i zrobic fotke. I juz jest „sztuka nowoczesna” o ktorej wszyscy gadaja, pisza i sie lonanizuja
Przywróćmy słowom i ludziom należny szacunek.
Sztuki wizualne to nie tylko podział na: malarstwo, rzeźbę i grafikę. Na szczęście swoboda wypowiedzi w sztuce jest jeszcze nienaruszona. W naszej ojczyźnie natomiast panuje w malarstwie prymat warsztatu i biegłości dorównującej malarstwu dawnemu, tzw. realizm magiczny lub wąsko pojęty surrealizm. Z tym prymatem przegrywa swoboda wypowiedzi malarzy szeroko pojętej ekspresji. Na salonach pokazuje się ich nieżyjących już kolegów lub profesorów. Kto był na ostatnich targach sztuki w Warszawie mógł wyrobić sobie zdanie odrębne.
Pozdrawiam serdecznie
Jacek Kamiński
artysta plastyk