Autor najpopularniejszej piosenki okupowanej Warszawy przez dziesięciolecia był anonimowy. Po latach wyszło na jaw, że napisała go żołnierka AK Anna Jachnina.
Nie chwaliła się tym, ale i nie ukrywała, choć wojenna przeszłość niektórych traktowana była przez władze PRL-u w kategoriach przestępczych. Nie rozgłaszała tego prawdopodobnie jednak nie z obawy przed restrykcjami – nie mogła wówczas wiedzieć, że żadnego śledztwa w jej sprawie nie wszczęto, co może dziwić – ale w zgodzie ze swym charakterem. Nie uważała bowiem, by robiła coś nadzwyczajnego, a wręcz przeciwnie, swój udział w walce z okupantem umniejszała.
Stworzona w stanie zamrożonym
Nigdy nie przyszło też jej do głowy, żeby ze względów finansowych ubiegać się o uznanie jej praw autorskich, bo walkę z wrogiem traktowała jako swój obowiązek, a robiła to piórem, czyli bronią, którą posługiwać się umiała najlepiej. W jednej z rozmów z nią opublikowanych w prasie („Czas”, 16 lutego 1975) podała nawet przybliżony czas i warunki, w jakich jej najpopularniejszy utwór powstał.
(…) Mieszkałam wówczas na ulicy Francuskiej w Warszawie. Była zima, mróz w mieszkaniu i we mnie – w środku. Straszliwy głód. Otrzymałam właśnie polecenie napisania tekstów – wierszyków, piosenek dla naszych ulicznych sojuszników-gazeciarzy, kwiaciarek, muzykantów. Ołówek wypadał ze zgrabiałych rąk, mózg zamarzał. Nie było światła. Tylko jakiś knocik, lampeczka… To była noc tworzenia w stanie zamrożonym. Chyba właśnie wtedy – już dokładnie nie pamiętam – powstała ta piosenka…
Mimo to jeszcze wiele lat po publikacji tych słów wojenny przebój Warszawy napisany w 1942 roku na zlecenie Aleksandra Kamińskiego – ps. Hubert, Kaźmierczak, Fabrykant – szefa Biura Informacji i Propagandy AK, wciąż uważany był za utwór anonimowy, często określany artystycznym osiągnięciem stołecznej ulicy. Dopiero w nowym wieku, w 2009 roku, ponad wszelką wątpliwość okazało się, że autorką słów: „Siekiera, motyka, bimber, szklanka, W nocy nalot, w dzień łapanka, Siekiera, motyka, gaz i prąd, Kiedy oni pójdą stąd” śpiewanych codziennie przez wszystkie pokolenia i grupy społeczne okupowanej Warszawy jest Anna Jachnina.
Piwniczne odkrycie
Aż chce się napisać, że udowodniła to sama, ale przecież jej wtedy już od 13 lat nie było wśród żywych. Sama jednak zebrała na tyle szczegółową dokumentację, że większość faktów dotyczących jej działalności podczas II wojny światowej jest niepodważalna. Pozostawiła ją w swym bydgoskim mieszkaniu, do którego wprowadził się jej wnuk, Wojciech Jachna, ze swą partnerką Justyną Górską.
Pamiątki po babci najpierw powędrowały do piwnicy, ale którejś niedzieli, wolny czas sprzyja często niekonwencjonalnym zachowaniom, Justyna zeszła do piwnicy i długo nie mogła z niej wyjść. Kartony wypełnione dokumentami, rzeźby, meble, ludowe drobiazgi…
Była tego taka ilość, że trudno było przejrzeć to wszystko w kilka godzin. To, co odnalazłam w tych zbiorach, przerosło jednak moje najśmielsze oczekiwania – opowiadała później. – Siedziałam tam, ryczałam i nie wiedziałam, co robić. Gdy otwierałam teczki, zauważyłam, że ona miała w tych notatkach wszystko podpisane, jakby chciała, aby ktoś kiedyś to zobaczył. Dawała wskazówki, co z tym zrobić i jak…
Dla całej rodziny był to szok, gdyż Jachnina bardzo niechętnie opowiadała o swych wojennych przeżyciach, wydawało się, że nie chce do nich wracać, że jest to dla niej zbyt trudne, a równocześnie unika obciążania nimi bliskich. A to piwniczne odkrycie okazało się materiałem niejako przygotowanym do druku.
Troskliwie uporządkowane zapiski uznać można było za świadectwo chęci podzielenia się jednak swą przeszłością z innymi, dlatego znalazczyni skarbu, nieco chyba speszona jego wagą, wyrażała nadzieję, że pisarka chciała, żeby ktoś go kiedyś odkrył. Z gęsto zapisanych kartek odręcznym, drobnym pismem wyłania się historia niepospolitego życia, choć Jachnina uważała, iż wielu ludzi doznało znacznie więcej krzywd i to, co było jej udziałem, nie dorasta do ich dramatów.
Czytaj też: Dziewczyny z „Parasola”
Pierwsza wielka ofiara złożona wojnie
Narodowy kataklizm, który rozpoczął się 1 września 1939 roku w tym samym dniu zbiegł się z jej osobistą tragedią. Dwuletnia córeczka Lala, z powodu powikłań sercowych po zapaleniu płuc, odeszła od niej na zawsze. Lekarze pocieszali, że dziecko wyzdrowieje, ale w tym szczególnym czasie o pomoc było trudno. „Nadzieje zawodzą – dziecko umiera. Coś ciężkiego zwala się na mnie. W głowie pustka. Poruszam się jak automat” – zanotowała.
W dodatku była sama, gdyż mąż Julian Jachna, kapitan 36 Pułku Piechoty Legii Akademickiej, wyjechał na front. Bombardowanie za bombardowaniem. W tych warunkach zorganizowanie pogrzebu urastało do gigantycznego problemu. Gdy dotarła z siostrą na Powązki, na niebie znów pojawiły się niemieckie samoloty.
Część cmentarza przedstawia makabryczny widok, nasuwając swym wyglądem na kliszę wyobraźni piekło Dantego z jego okropnościami. Chwilami przerasta nawet najbujniejszą wyobraźnię. Połamane krzyże, porozrywane grobowce, wyrwy w alejach. Słychać jęk. Podchodzimy szybko. Przed oczami straszny widok. Pracownik cmentarza schował się przed nalotem do betonowego grobowca. Ale i tu dosięgło go przeznaczenie, bomba rozbiła grobowiec. Czaszki, szkielety pomieszane z resztkami pogruchotanych trumien tworzą stos, z którego wystaje część tułowia nieszczęśliwego rannego.
Idziemy dalej. Przed nami lej. Z leja wystaje metalowa trumna z całym kościotrupem, który ma czaszkę przykrytą ręką urwaną żywemu człowiekowi. Na sąsiednim drzewie wiszą szczątki do niedawna żywego człowieka. Po korze drzewa płynie krew. Już dłużej wytrzymać nie mogę, wracamy do administracji. Po południu pogrzeb córeczki. Moja pierwsza wielka ofiara, jaką złożyłam wojnie – napisała Anna Jachnina w pamiętniku.
Źródło:
Tekst stanowi fragment książki Agnieszki Lewandowskiej-Kąkol „Tytani wojny” (Fronda 2023).
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.