Historia jest pełna klęsk, przypadków pecha, katastrof i wpadek. To nieustający ciąg małych i dużych nieszczęść. Oto kilka z nich!
8 STYCZNIA 1992
„Jak zjeść ciastko i zwrócić ciastko”
Podczas oficjalnej kolacji w domu premiera Japonii podano zimnego łososia z kawiorem, pieczarkową, medaliony z wołowiny z sosem pieprzowym i lody o smaku marakui. Pyszności i wielka szkoda, że sporo z nich się zmarnowało, gdy prezydent George H.W. Bush, porażony nagłym atakiem grypy, był uprzejmy zwymiotować na stół większość tego, co zjadł. Reszta spłynęła na kolana gospodarza, gdy zaczął on ratować omdlewającego gościa.
Najgorsze jednak, że coś, co przydarza się ludziom w domowym zaciszu, tym razem zostało uwiecznione i wulkaniczne wymioty prezydenta Busha były później bez końca odtwarzane w telewizji. Chyba żaden z prowadzących programy w stylu gadających głów nie przepuścił tej okazji, a język japoński wzbogacił się o określenie Bushusuru, co można przetłumaczyć jako „zrobić to, co Bush”. Niemniej najlepiej zareagował na sytuację sam prezydent, próbując z humorem załagodzić niezręczny incydent dyplomatyczny. „Wepchnijcie mnie pod stół”, powiedział podobno do premiera Japonii, gdy już leżał na podłodze. „Ja się tam prześpię, a wy dokończycie obiad”.
Czytaj też: „Wyrzygaj, by zjeść, jedz, by wyrzygać!” – jak NAPRAWDĘ ucztowali starożytni Rzymianie?
9 KWIETNIA 1483
Richard III i jego duch
Ryszard III nie był raczej największym skurczysynem w dziejach angielskiej monarchii, ale dzięki poświęconej mu sztuce Szekspira zdobył taką właśnie sławę. Poeta przedstawił władcę jako snującego spiski pająka pełzającego po zwłokach tych, których unicestwił w staraniach o koronę (…), i ten obraz często był kwestionowany, szczególnie przez członków stowarzyszenia miłośników Ryszarda III, którzy zdają się widzieć w nim średniowieczny wzór cnót książęcych i ofiarę niecnej obmowy w wykonaniu Szekspira i tak zwanego osądu historii. „Jestem pewna, że gdybym żyła w XV wieku, bez najmniejszych obaw mogłabym wstąpić do niego, żeby pożyczyć filiżankę cukru”, powiedziała Carol Rike, redaktorka kwartalnego biuletynu stowarzyszenia.
Niemniej, chociaż brak przekonujących dowodów, że Ryszard III faktycznie stał za śmiercią swoich bratanków, z pewnością zamienił im życie w piekło, gdy zajął się nimi po śmierci ich ojca, Edwarda IV (9 kwietnia 1483 roku). To on kazał ich zatrzymać, gdy zdążali do stolicy, to on wtrącił dwunastoletniego następcę tronu do Tower, a potem posłał tam też jego brata. I on również sprawił, że obaj zostali uznani za dzieci nieślubne, które nie mogą dziedziczyć korony. I sam następnie włożył ją na swoją głowę.
Co stało się z młodymi książętami, można się tylko domyślać. Wiadomo tylko tyle, że więcej ich nie widziano. W 1674 roku, podczas remontu Tower, odkryto pod schodami kości dwóch młodych mężczyzn, które uznano za należące do Edwarda V i jego brata Ryszarda księcia Yorku. Pochowano je z należnym ceremoniałem w Opactwie Westminsterskim. Ale czy zostali zabici na rozkaz wuja? Być może nigdy się tego nie dowiemy. Ale pani Carol Rike należałoby zapewne zasugerować, żeby nie kosztowała raczej cukru pożyczonego od Ryszarda.
Czytaj też: Nie chciałbyś być bękartem. Cała prawda o życiu nieślubnych dzieci w średniowieczu
1 LIPCA 1916
Jedenaście dni grozy
Charles Epting Vansant stał się znaną osobą całkiem bezwiednie, i to w dość przerażający sposób. Gdy 1 lipca 1916 roku poszedł popływać przy plaży w New Jersey, został zaatakowany ze skutkiem śmiertelnym przez rekina. Ów dwudziestopięciolatek został w ten sposób pierwszym człowiekiem, który padł ofiarą ludojada na wodach w klimacie umiarkowanym i pierwszym takim udokumentowanym przypadkiem w USA.
Przed wejściem do oceanu tamtego dnia Vansant zaprzyjaźnił się na plaży z psem rasy chesapeake bay retriver i razem z nim ruszył powalczyć z falami. Niektórzy eksperci uważają, że to ruchy psa mogły zwabić rekina. Możliwe też, że retriever wcześnie wyczuł obecność napastnika, bo w pewnym momencie skierował się do brzegu, ignorując wołania Vansanta. I wtedy obecni na plaży świadkowie zobaczyli ciemną płetwę wyłaniającą się z wody tuż za pływakiem. Ktoś próbował go ostrzec, ale Vansant nie słyszał. Gdy rekin zaatakował, wołania z brzegu urosły w chór. Vansant też zaczął krzyczeć, pożerany żywcem na oczach rodziny (…).
Vansantowi udało się jakoś dotrzeć prawie do brzegu i ratownik wbiegł do płytkiej wody, żeby go wyciągnąć. Ale rekin nie dawał za wygraną, wciąż wgryziony w ciało ofiary. Gdy więcej mężczyzn zaangażowało się w walkę, doszło jakby do przeciągania liny ze stworzeniem, które było dla świadków prawdziwym monstrum. Rekin trzymał mocno i puścił ofiarę, dopiero gdy przeszorował brzuchem po piasku.
Zaraz wrócił na głębszą wodę i zaczął szukać innej przekąski. [Z tego, co wiadomo, ludojad krążył przy brzegu New Jersey jeszcze jedenaście dni i zabił w tym czasie trzy inne osoby (…)]. Ojciec Vansanta, lekarz, rozpaczliwie próbował ratować syna. Bezskutecznie. Utrata krwi na skutek niemal całkowitego oderwania nogi okazała się zbyt duża, aby młody człowiek mógł przeżyć.
Czytaj też: Horror rozbitków z USS Indianapolis. „Woda wokół niego zabarwiła się na czerwono”
18 LIPCA 1877
Małżeńskie decrescendo
18 lipca 1877 roku Piotr Czajkowski stanął przed ślubnym ołtarzem z Antoniną Iwanowną Milukową. Płakał przy tym, jednak nie były to łzy radości. Jak później wyjaśnił: „Wielki ból ściskał mi serce”. Nie działo się tak za sprawą narzeczonej. Z nią wszystko było w porządku, tyle że była kobietą. Dla Czajkowskiego zaś związek z kobietą nie był nijak atrakcyjny, co wiązało się po prostu z jego orientacją seksualną (…).
Związał się z Milukową, byłą studentką, której tak naprawdę nie znał i na którą zwrócił uwagę tylko dlatego, że wytrwale słała mu listy miłosne. Gdy się oświadczył, powiedział też szczerze, że jej nie kocha, i wyliczył wady swojego charakteru: „drażliwość, zmienność nastrojów, nietowarzyskość, no i tę szczególną cechę”. Mimo to Milukowa przyjęła jego propozycję, chociaż wiedziała, że zawsze będą tylko przyjaciółmi (…).
Ślub był strasznym doświadczeniem, a podróż poślubna koszmarem. „Gdy wyruszyliśmy, mało nie zaniosłem się płaczem”, zapisał Czajkowski. Noc przespał po prostu „jak kłoda”. I takie było ich małżeństwo – bez miłości i seksu. Kompozytor znosił je coraz gorzej. Nie dość, że żona była dlań „fizycznie odrażająca”, okazała się też nudnym towarzystwem. (…) Co gorsza, z czasem zaczęła się domagać czegoś więcej niż ustalona „braterska miłość”.
W tej atmosferze Czajkowski zaczął miewać myśli samobójcze. Ostatecznie jednak tylko odszedł od żony, co nastąpiło zaledwie sześć tygodni po feralnym ślubie. Niemniej „ta gadzina”, jak Czajkowski nazywał później urażoną żonę, wciąż go okrutnie nękała. On zaś obawiał się śmiertelnie, że wzgardzona kobieta wyjawi sekret jego seksualności. (…) Ostatecznie Czajkowski doszedł do jednego wniosku, dlaczego w ogóle wdał się w tę małżeńską awanturę: „Nie ma wątpliwości, że przez kilka miesięcy byłem wtedy trochę szalony”.
Źródło:
Tekst stanowi fragment książki Michaela Farquhara „Się porobiło! Pechowe dni w historii” (Rebis, 2022).
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.