Klątwa Wenery nie oszczędzała nikogo. Dopadała sprawiedliwie mieszczan, wieśniaków i szlachetnie urodzonych. Z powodu syfilisu cierpiało co najmniej kilku polskich władców. Czy był wśród nich Aleksander Jagiellończyk? Przecież – w odróżnieniu od starszego brata – nie słynął z rozpustnego stylu życia. Wręcz przeciwnie! Co zatem ukrywał?
W maju 1494 roku południem Europy wstrząsnął nowy konflikt zbrojny – tzw. wojny włoskie. Armia króla Francji Karola VIII szła od zwycięstwa do zwycięstwa. Sława spiżowych dział, przed którymi nie chroniły żadne ówczesne mury, sprawiała, że w ręce francuskie wpadały kolejne miasta. Wśród nich także Neapol, gdzie wojska królewskie spędziły osiemdziesiąt długich dni – dni pełnych grabieży, uczt i wszelakiej rozpusty. Jak się miało wkrótce okazać, miasto nie było jedyną zdobyczą żołnierzy Karola…
Niedługo potem wśród najemników zaczęła się szerzyć tajemnicza choroba. Schorzenie początkowo kojarzono z trądem, jednak ze względu na dość szybki przebieg z czasem odrzucono tę hipotezę. Pierwszym objawem było powiększenie węzłów chłonnych w pachwinach oraz pojawienie się na narządach płciowych twardych guzków. Niczego nieświadomi chorzy uskarżali się na bezsenność, przygnębienie, a także bóle ramion i nóg.
Najgorsze jednak było dopiero przed nimi – po pewnym czasie występowała swędząca wysypka, która zmieniała się w cuchnące wrzody. Ciała nieszczęśników zaczynały gnić; odpadały im uszy, nosy i dłonie. Żywot kończyli atakami apopleksji oraz paraliżem, któremu towarzyszyła niepohamowana biegunka.
Odkrycia niekoniecznie geograficzne
Źródeł tej – zdawać by się mogło – szatańskiej choroby doszukiwano się w niekorzystnych układach gwiazd lub na… okrętach Kolumba. Odkrywcy Nowego Świata mieli przywlec znaną tubylcom zarazę do hiszpańskich portów, skąd miejscowe córy Koryntu przekazały dolegliwość dalej późniejszym zdobywcom Neapolu (sporą część armii Karola VIII stanowili Hiszpanie).
Początkowo objawów nie kojarzono z aktem płciowym, a że najemnicy francuskiego monarchy po rozejściu się do domów nie stali się nagle wzorami wstrzemięźliwości seksualnej, to droga do pandemii europejskiej stanęła otworem. Medycyna owych czasów była właściwie bezradna wobec wyjątkowo zjadliwej „nowej dżumy”. Jedyne, co mogła zalecić, to modły do św. Dionizego, ucieczki do lasu, izolowanie zarażonych oraz wypalanie wrzodów rozpalonym żelazem.
Co ciekawe, nowa choroba była uznawana za coś znacznie groźniejszego niż dobrze znany trąd, a sami trędowaci zdecydowanie protestowali przeciwko umieszczaniu pacjentów cierpiących na tę dziwną przypadłość w leprozoriach.
W poszukiwaniu winnych
W „pobożnej” Europie „niemoc z Neapolu”, jak zaczęto określać tajemnicze schorzenie, rozprzestrzeniała się błyskawicznie. O jej przywleczenie wszyscy obwiniali wszystkich – a najczęściej własnych wrogów. I tak w Rzeszy Niemieckiej, Anglii i Italii nazywaną ją chorobą francuską, we Francji – hiszpańską. Z kolei Polacy uważali, że to przypadłość niemiecka, a w Moskwie powszechnie panowało przekonanie o jej polskim rodowodzie. Turcy uważali, iż zaraza pochodzi od chrześcijan, w Japonii zaś od Chińczyków. Konsensus osiągnięto dopiero za sprawą poety i lekarza Girolamo Fracastoro.
W 1530 roku wydał on poemat dydaktyczny „O syfilisie lub chorobie francuskiej” opowiadający historię świniopasa o wdzięcznym imieniu Syfilis, którego bóg słońca Apollo pokarał tym właśnie mocnym niedomaganiem.
Z ziemi włoskiej do Polski
Powszechność schorzenia stała się również rodzinnym problemem dynastii Jagiellonów. Pierwszy odnotowany przypadek syfilisu pojawił się na ziemiach polskich w 1495 roku, a już dwa lata później na jego objawy uskarżać się zaczął Jan Olbracht. Król miał ten wielce kłopotliwy upominek otrzymać za pośrednictwem pewnej żony szewca, która powróciła z odpustu w Rzymie (!). O ile jednak pojawienie się wstydliwych objawów u tego akurat monarchy, który „namiętnościom i chuciom jako człowiek wojskowy folgował”, nikogo nie dziwiło, to po jego następcy (i młodszym bracie), bynajmniej się tego nie spodziewano.
Tym bardziej że wedle przekazów Aleksander zdawał się być okazem zdrowia. Pozory jednak myliły, o czym przekonano się na początku czerwca 1505 roku. Wówczas to „muskularnego, obdarzonego siłami ciała” króla dopadły wielokrotne ataki apopleksji i w rezultacie doznał paraliżu lewej strony ciała.
Gorączkowe starania lekarzy pozwoliły monarsze na wyzwolenie się z niemocy – mógł nawet dosiadać konia. Jednak niespełna rok później Aleksander po wyczerpującej podróży na Litwę ponownie podupadł na zdrowiu. Tym razem królewscy medycy byli bezradni, doszukując się źródeł problemów zdrowotnych władcy w skłonnościach jego organizmu do paraliżu, morowym powietrzu lub kuriozalnym tworze łączącym obie te przyczyny – paraliżowym powietrzu (!).
Ostatnia deska ratunku
Czujący się coraz gorzej Jagiellończyk zdecydował się – wbrew opinii nadwornego lekarza, Macieja z Błonia – wezwać słynnego w owym czasie doktora Aleksandra Balińskiego. Tak naprawdę nie wiadomo, czy ów zbawca rzeczywiście ukończył studia medyczne. Jednak faktycznie był cudotwórcą, „do którego zbiegało się całe chore Królestwo na leczenie”. Pacjentów nie zrażało nawet wysokie honorarium wynoszące 100 dukatów, a w przypadku króla nawet trzykrotność tej kwoty.
Po przybyciu doktor zalecił przygotować „w jednej z izb zamku wileńskiego gorącą łaźnię, do której rozmaitych ziół mocnych w kotliki, drugie w garnce nakładł, a z wierzchu nad parą króla położył, przyprawiwszy ktemu miejsce, aby się pocił”. Na tym bynajmniej nie poprzestał – nakazał też Aleksandrowi pić małmazję oraz inne co mocniejsze wina.
Król skwapliwie wypełniał zalecenia, ale jego stan się nie polepszał, a wręcz było coraz gorzej. Jagiellończyk najpierw raz po raz tracił przytomność, a następnie życie uprzykrzać mu zaczęła uporczywa biegunka. Jakby tego było mało, umęczony chorobą monarcha cierpiał na bezsenność i tylko „wśród samych poduszek mógł dyszeć”. To wszystko zdawało się nie zrażać jednak Balińskiego, który dalej z konsekwencją katował swojego koronowanego pacjenta.
W końcu, widząc że kuracja sławnego doktora wpędziła Aleksandra „w desperację”, przywrócony do łask Maciej z Błonia uprosił kanclerza Łaskiego o wyrwanie władcy z rąk pseudomedyka. Baliński został aresztowany, ale na ratunek dla Aleksandra było już za późno. Monarcha co prawda po zaprzestaniu naparów i spożywania niezwyczajnych dla niego ilości wina poczuł się lepiej, lecz nadziei na jego wyzdrowienie nikt już nie miał.
Sparaliżowany Jagiellończyk dokonał żywota 19 VIII 1506 roku w wieku 45 lat. Współcześnie sądzi się, że król – dziś pomimo zasług dla Polski niemal kompletnie zapomniany – zmarł właśnie na syfilis. W owym czasie nawet tego jednak nie podejrzewano. Przecież choć bezdzietny, to jego związek z Heleną, księżniczką ruską, uważany był za nadzwyczaj zgodny i szczęśliwy. Przekazy jednogłośnie podkreślają wierność małżonków. Gdzie tu zatem miejsce na neapolitańską przypadłość? Tę tajemnicę Aleksander zabrał ze sobą do grobu…
Bibliografia:
- Jankowski J., Monarsze sekrety, Wrocław 1995.
- Jasienica P., Polska Jagiellonów, Warszawa 2018.
- Kronika polska Marcina Bielskiego nowo przez Ioach. Bielskiego syna iego wydana…, Kraków 1597.
- Kulikowski J., Lekarz Aleksandra Jagiellończyka, https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/historia/1501201,1,lekarz-aleksandra-jagiellonczyka.read [dostęp: 26.08.2020].
- Maciorowski M., Maciejewska B., Władcy Polski. Historia na nowo opowiedziana, Warszawa 2018.
- Papée F., Aleksander Jagiellończyk, Warszawa 1949.
- Stomma L., Życie seksualne królów polskich i inne smakowitości, Warszawa 2002.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.