Spór o Jaruzelskiego trwa od 13 grudnia 1981 roku i wciąż dzieli Polaków. Prof. Andrzej Paczkowski tłumaczy, czego bronił generał, dlaczego skupienie najważniejszych stanowisk uczyniło go centralną postacią stanu wojennego oraz jak działał mechanizm nacisku, w którym strach przed Moskwą był narzędziem polityki.
Mirosław Maciorowski: Pana monografia o stanie wojennym nosi tytuł Wojna polsko-jaruzelska (2006). Mnie się on podoba, ale czy taka personalizacja jest słuszna? Przecież z narodem nie walczył jeden człowiek, ale cały system komunistyczny.
Prof. Andrzej Paczkowski: Generał Wojciech Jaruzelski (1923–2014) miał do mnie pretensje o ten tytuł. Uważał, że to próba publicznego upokorzenia go. Oczywiście nie miałem takiego zamiaru i nie zgadzam się z taką interpretacją tego tytułu.
Dzień po rozpoczęciu stanu wojennego, czyli 14 grudnia 1981 r., zacząłem prowadzić dziennik – jako historyk uznałem, że warto zapisywać to, co się dzieje, bo pamięć jest zawodna, a takie zapiski na gorąco mają dużą wartość. Wtedy zaczęło krążyć wiele powiedzonek: „Wrona orła nie pokona”, „WRON won za Don” itp.
WRON, czyli Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, ciało powołane do życia przez generała Jaruzelskiego.
Tak. I pod datą 3 stycznia 1982 r. rzeczywiście zanotowałem: „Wojna polsko-jaruzelska”. Nie pamiętam: ktoś mi to powiedział czy sam to wymyśliłem? Początkowo stwierdziłem, że ten zapisek z dziennika nie bardzo nadaje się na tytuł książki naukowej, ale ponieważ starałem się pisać również dla niefachowego czytelnika i cytowałem czasem powiedzonka czy dowcipy, uznałem, że ten tytuł będzie jednak dobry. Tym bardziej że gdyby się głębiej zastanowić, to oddaje on tamtą rzeczywistość.
W jaki sposób?
Generał Jaruzelski oczywiście nie walczył sam przeciwko Polakom, tylko stał na czele aparatu państwowego i wojskowego. Nie ma jednak wątpliwości, że uosabiał tę walkę.
Nie brak w dziejach postaci, które przez swoje działania stały się symbolami jakichś zjawisk czy nawet całych państw. Mówimy przecież o Polsce Gierka, bo w tym haśle zawarte są wydarzenia i decyzje, które kształtowały życie Polaków w latach 70., kiedy krajem rządził właśnie Edward Gierek. Nie oznacza to, że kraj należał wtedy do niego.
W przypadku Jaruzelskiego hasło, które stało się tytułem książki, uzasadniają fakty. Otóż jesienią 1981 r. generał skupił w swoim ręku wszystkie najważniejsze stanowiska w państwie, a po wprowadzeniu stanu wojennego – kolejne. Był nie tylko przewodniczącym WRON-u, ale także premierem, ministrem obrony narodowej oraz I sekretarzem KC PZPR. Stał więc jednocześnie na czele wojska, całego aparatu administracyjno-represyjnego i głównej partii politycznej. Nikt w Polsce, ani nawet w Związku Sowieckim, nigdy nie łączył tylu funkcji. Nie mieli takiej władzy ani Bolesław Bierut, ani Władysław Gomułka, ani Edward Gierek.
To generał Jaruzelski podpisywał najważniejsze dokumenty, podejmował kluczowe decyzje i zabierał publicznie głos w najistotniejszych sprawach. Reprezentował też Polskę na zewnątrz – jako premier spotykał się z politykami z bloku komunistycznego i z tymi z Zachodu. Stał się po prostu twarzą państwa stanu wojennego. Utożsamiali go z nim nie tylko Polacy, lecz także opinia publiczna na świecie.
fot. AGAD / domena publicznaGenerał armii Wojciech Jaruzelski przygotowujący się do odczytania przemówienia informującego o wprowadzeniu stanu wojennego; Warszawa, 13 XII 1981
Rzecznik rządu Jerzy Urban (1933–2022) był postacią wyrazistą, wszyscy go znali z regularnych konferencji prasowych, wielu nienawidziło, ale nikt nie miał wątpliwości, że jest on jedynie głosem Jaruzelskiego.
Nad wprowadzeniem stanu wojennego pracował cały sztab: wojskowi, specjaliści od służb specjalnych, logistycy, prawnicy. Ale ich wszystkie działania osobiście kontrolował generał. I dlatego uważam, że taki tytuł mojej książki jednak się tłumaczy.
Czego Jaruzelski tak naprawdę bronił, wprowadzając stan wojenny? Partii? Władzy – swojej i całego aparatu? A może idei, która właśnie bankrutowała? Nie dopuszczał myśli, że Polska może istnieć poza blokiem komunistycznym, bo to podważyłoby sens całego jego życia?
To ostatnie jest chyba najważniejsze. Wiele wskazuje na to, że Jaruzelski był ideowym komunistą – wierzącym i praktykującym. Bo komuniści, jak dużo innych grup politycznych i ideowych, dzielili się na wierzących i praktykujących oraz praktykujących i niewierzących. W polskim katolicyzmie to też przecież powszechne zjawisko.
Jak głęboka była wiara Jaruzelskiego w komunizm, trudno powiedzieć. Myślę, że nie dowiedzielibyśmy się tego, nawet gdyby poddano generała profesjonalnym badaniom psychologicznym.
Przeczytaj także: Czy stan wojenny mógł zostać wprowadzony już w sierpniu 1980?
Nie pochodził z rodziny komunistycznej, wręcz przeciwnie.
Jaruzelscy byli szlachtą i choć czasem mówi się o nich ziemianie, to nie byli właścicielami ziemskimi. Żyli jednak z ziemi, ponieważ ojciec generała Władysław pracował jako zarządca majątków. Jeszcze przed I wojną skończył studia rolnicze w Czechach.
Dziesięcioletniego syna posłał do gimnazjum z internatem u ojców marianów w Warszawie, dość ekskluzywnego, o wysokim poziomie nauczania. Udział w nabożeństwach i innych obrzędach religijnych był w nim czymś naturalnym. Jaruzelski przesiąkł więc polskim katolicyzmem, a także kulturą – poezją, literaturą, historią. Był typowym przedstawicielem szlacheckiej klasy inteligenckiej z mocnym rysem narodowym. Dziś kojarzy nam się to z nacjonalizmem i ksenofobią, ale u Jaruzelskiego te poglądy później nie występowały.
Na pewno w następnych latach przestał być katolikiem, bo nie praktykował i nic nie wskazuje na to, że był wierzący.
W czerwcu 1941 r. Sowieci deportowali rodzinę Jaruzelskich na Syberię, skąd ojciec generała już nie wrócił. Wojciech, wówczas 18-letni, pracował m.in. przy wyrębie lasu. Do Polski wrócił z Armią Berlinga, walczył m.in. o Warszawę i przełamanie Wału Pomorskiego. Zapewne to w ludowym wojsku uwierzył w komunizm. Po wojnie zaczął robić szybką karierę w armii, a potem też w partii.
Ze swoim backgroundem narodowym i szlacheckim łatwo nie miał, tym bardziej że jego konkurenci w większości pochodzili z biednych rodzin, w których poglądy marksistowskie wyssali z mlekiem matki. Jaruzelski miał inne korzenie, a jednak wielokrotnie później używał zwrotu: „My, komuniści polscy”.
Po wojnie mnóstwo ludzi zostało komunistami ze strachu, ponieważ bali się, że inaczej spotka ich coś złego. Nie brakowało także takich, którzy wstępowali do partii dla lepszego życia. Jaruzelski był inny – naprawdę uważał, że komunizm jest dobrą ideą. I to nie tylko w sensie globalnym, to znaczy, że należy ją wprowadzić na całym świecie, ale też po prostu ideą dobrą dla Polski. Komunizm scala ją bowiem ze Związkiem Sowieckim, potężnym sąsiadem, który w razie kolejnej wojny stanie w jej obronie. A skoro po wojnie zajął on i zdominował politycznie Polskę, to i tak nie ma wyboru.
fot.Archiwum Dokumentacji Mechanicznej, Wojskowa Agencja Fotograficzna / domena publicznaPosiedzenie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego pod przewodnictwem gen. Wojciecha Jaruzelskiego; Warszawa, 14 XII 1981
Jaruzelski uwierzył więc w to, co głosił okupant. A to ułatwiało mu życie, pomogło w podejmowaniu decyzji, podsunęło język polityczny i utorowało drogę do kariery.
Spór o Jaruzelskiego trwa od dnia wprowadzenia stanu wojennego 13 grudnia 1981 r. Nie brak do dziś ocen, że uratował Polskę przed sowiecką interwencją i rozlewem krwi. Ale wielu Polaków nazywa go zdrajcą, który wytoczył wojnę własnemu narodowi. Czy wkroczenie armii sowieckiej było rzeczywiście możliwe?
Nie byłem członkiem Biura Politycznego KC PZPR ani żadnej organizacji, która mogła wtedy wiedzieć, co działo się w Moskwie. Z zachowanych dokumentów wynika jednak, że sowieckie władze zakładały akcję wojskową w Polsce.
Już w sierpniu 1980 r., zanim podpisano porozumienia ze strajkującymi, Sowieci powołali specjalną komisję do spraw polskich. Na jej czele stanął sędziwy, niemal 80-letni Michaił Susłow, członek partyjnej wierchuszki, ortodoksyjny marksista. Komisja przygotowała projekt interwencji w Polsce. To dowód na to, że w Moskwie uznano wówczas, że wydarzenia Sierpnia ’80 są groźne: w ważnym kraju socjalistycznym wybuchł strajk, który mógł doprowadzić do powstania organizacji niezależnej od partii, opartej na całkowicie innych wartościach i wrogo nastawionej do komunizmu oraz Związku Sowieckiego. To oznaczało rewolucję. I nawet jeśli była ona samoograniczająca się, jak to później określiła Jadwiga Staniszkis, to jednak stanowiła ogromne zagrożenie dla całego bloku wschodniego. Sygnał z Polski szedł też do zachodnich republik sowieckich – na Ukrainie, Białorusi czy Litwie ludzie zaczęli rozmawiać o tym, co dzieje się u nas.
W ZSRS istniały zresztą zalążki tego, co u nas nazywano opozycją demokratyczną i wolnymi związkami zawodowymi. Chodziło wprawdzie mniej więcej o 30 osób, które w dodatku siedziały w łagrach, ale sam fakt, że choć było ich tak mało, to jednak zostały uwięzione, pokazuje, jak Sowieci się ich bali.
Polscy komuniści, w tym Jaruzelski, wiedzieli, że na Kremlu nieustannie rozmawia się o sytuacji w Polsce. Z pewnością obawiali się reakcji Związku Sowieckiego.
Tym bardziej że w partii istniała silna grupa twardogłowych, którzy nie tylko nie protestowaliby przeciw interwencji, ale nawet nakłanialiby do niej Sowietów.
Przeczytaj także: Stan wojenny ’81 oczami rosyjskiego historyka
Zajadłych komunistów, którzy troszczyli się o spoistość całego bloku, nie brakowało. Sowieci dbali zresztą o to, żeby właśnie tacy ludzie stali na czele przewodniej partii także w innych krajach. W 1956 r. na Węgrzech i potem w 1968 r. w Czechosłowacji przekonali się, co się dzieje, gdy do władzy dochodzi działacz z zachwianą wiarą w komunizm. Przywódcy tych krajów – Imre Nagy i Alexander Dubček – uważali, że prawdziwy komunizm wygląda inaczej niż ten sowiecki. I to wystarczyło, żeby ich obalić, krwawo stłumić bunt, a Nagya nawet stracić.
To ważna perspektywa, którą trzeba uwzględniać przy ocenie postawy i decyzji Jaruzelskiego w 1981 r. W Moskwie toczyły się rozmowy, rozważano różne rozwiązania, ale generał i jego otoczenie nie mogli nie brać pod uwagę tego, że wcześniej Sowieci krwawo stłumili bunty na Węgrzech i w Czechosłowacji. Niemała część polskich elit, czy w partii, czy poza nią, uważała, że i u nas może dojść do interwencji.
Trudno dziś odpowiedzieć na pytanie, w jakim stopniu generał Jaruzelski rzeczywiście wierzył w to, że Sowieci wkroczą, a jak dalece tego potencjalnego zagrożenia używał jedynie jako straszaka i argumentu uzasadniającego stan wojenny: „Sami musimy zrobić porządek, bo jak nie, to inni zrobią go za nas. A to będzie dla nas znacznie gorsze”.
Światło na sposób myślenia generała i jego otoczenia rzuca jeden z raportów dla rządu sporządzony przez Jerzego Urbana. Wprawdzie powstał znacznie później, bo w 1988 r., ale zawiera sformułowanie: „Ludzie przestają wierzyć w sowieckie czołgi”. Urban pewnie myślał: „Kiedyś to było dobrze, bo wierzyli, a teraz już nie, co osłabia naszą władzę. Nie zaszczepiliśmy w Polakach strachu przed Związkiem Sowieckim i teraz to się na nas odbija”.
Ta luźno rzucona myśl może być dla nas wskazówką.
W marcu na terenie Polski odbyły się wielkie manewry „Sojuz ’81” (tzn. związek), w których uczestniczyło kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy czterech „bratnich” armii Układu Warszawskiego. A we wrześniu przy naszej granicy Sowieci urządzili ćwiczenia „Zapad ’81” (zachód). To były ostrzeżenia?
Tak należało to oceniać. Istniał cały rytuał wywierania przez ZSRS nacisku na satelicki kraj, stosowany, gdy pojawiało się zagrożenie dla utrzymania systemu. Przecież w 1968 r. w Czechosłowacji też najpierw zorganizowano ćwiczenia „Szumawa”, w których uczestniczyły wojska polskie, węgierskie, czechosłowackie i sowieckie. Sowieci przeprowadzili wtedy z Dubčekiem rozmowy ostrzegawcze, a on zapewniał ich, że zadba o spokój. I może nawet mówił szczerze, ale presja społeczeństwa była już tak silna, że wypadki potoczyły się inaczej.
fot.WITOLD ROZBICKI/REPORTER12.09.2008 Warszawa. Początek procesu oskarżonych o autorstwo i wykonawstwo stanu wojennego 1981 roku N/z Wojciech Jaruzelski ( z lewej) oraz Stanisław Kania
Polscy komuniści, w tym Jaruzelski, zdawali sobie sprawę, że jeżeli w sierpniu 1980 r. zastrajkowało aż 700 tys. robotników, to musi się z tego narodzić jakaś wielka siła. Narodziła się. I to wcale nie jakaś partyzantka czy sieć klubów dyskusyjnych dla elity, tylko masowy związek zawodowy, który zapowiedział obronę interesów materialnych robotników. A kwestie materialne w krajach bloku wschodniego były w zasadzie tożsame z politycznymi. Zatem należało się uporać z Solidarnością.
Czyli można powiedzieć, że wprowadzenie stanu wojennego było przesądzone już w chwili rejestracji Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”?
Tuż po rejestracji nic nie było jeszcze przesądzone, ponieważ nikt nie wiedział, czym tak naprawdę będzie Solidarność. Powstanie niezależnego związku zawodowego w bloku wschodnim było wydarzeniem na skalę światową, ale ten entuzjazm mógł się szybko rozpłynąć. To, czy Solidarność przetrwa, zależało od wielu czynników. Przede wszystkim od nastrojów społecznych oraz od tego, czy pojawi się wystarczająco dużo ludzi, którzy zaangażują się w działalność związku – nie tylko do niego wstąpią, lecz także będą chcieli zostać jego liderami.
Sam natychmiast się zapisałem. Nasz Niezależny Samorządny Związek Zawodowy Pracowników Nauki, Kultury i Oświaty dopiero po miesiącu stał się częścią Solidarności. Przez myśl mi jednak nie przeszło, że w całej Polsce wstąpi do niej aż 10 mln ludzi. I że na jej czele w całym kraju staną ludzie, którzy okażą się autentycznymi przywódcami i odegrają potem historyczną rolę.
Przeczytaj także: Jaruzelski i zestrzelenie Bielańskiego
Sowieci szykowali interwencję od sierpnia 1980 r. A kiedy w Polsce zaczęły się przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego?
Właściwie jeszcze wcześniej niż sowieckie, bo już w lipcu 1980 r., czyli przed sierpniowym strajkiem.
Jak to?
Oczywiście nikt wtedy nie myślał o żadnym stanie wojennym, ale w obliczu pogarszającej się sytuacji gospodarczej pierwsze strajki w Lublinie wybuchły przecież już w lipcu. Władze przewidywały, że może dojść do dużego wybuchu społecznego, który będzie wymagał użycia siły.
fot.J. Żołnierkiewicz – https://www.solidarnosc.gov.pl/index.php?document=48 / domena publicznaCzołgi T-55 na ulicach Zbąszynia w czasie stanu wojennego
W Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Sztabie Generalnym Wojska Polskiego powołano wtedy dwie grupy, które zajęły się przystosowaniem do ówczesnych warunków starych planów wprowadzenia tzw. Stanu PZ, czyli poważnego zagrożenia. Rozpoczęło się planowanie stanu wojennego: ustawy, dekrety, niezbędne rozwiązania prawne, logistyka itp. Po Sierpniu ’80 i rejestracji Solidarności 10 listopada te przygotowania nabrały tempa.
W Wojnie polsko-jaruzelskiej pisze pan, że przygotowywano trzy warianty rozprawy z Solidarnością: łagodny, jeśli protesty będą nieliczne; aktywny, gdy będą duże, ale w obrębie zakładów pracy; oraz agresywny – w razie starć ulicznych, gdyby protestujący zaatakowali budynki publiczne.
Intensywnie nad nimi pracowano. Jednym z kluczowych momentów było powołanie Jaruzelskiego na stanowisko premiera 11 lutego 1981 r. Już miesiąc później podczas gry sztabowej ćwiczono właśnie wprowadzanie stanu wojennego. Omawiano nie tylko plan działania i kwestie logistyczne, ale też propagandowo-polityczne. W każdym razie w marcu 1981 r. machina przygotowująca stan wojenny była już rozpędzona.
Fragment tekstu pochodzi z książki „Powstańcy. Marzyciele i realiści. Historia na nowo opowiedziana” autorstwa Mirosława Maciorowskiego (Wydawnictwo Agora, 2025).(Tytuł oraz lead przegotowane przez redakcję Ciekawostek)

KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.