Zależało mi na osłabieniu stereotypu sarmaty jako nieokrzesanego warchoła, który nie znał świata i bał się nowoczesności – mówi Artur Wójcik, autor „Sarmatii”.

Maria Procner: W polskiej historiografii narracja o złotych – lub wprost przeciwnie: wyjątkowo czarnych w naszych dziejach – czasach sarmackich ma się świetnie, choć coraz częściej utrwalone przekazy są podawane w wątpliwość, a nawet – jak w serialu 1670 – stają się obiektem żartów. Czy to właśnie ten fakt skłonił Pana do uczynienia sarmatyzmu tematem Pańskiej książki?
Artur Wójcik: Trudno powiedzieć, czy sarmatyzm w 1670 jest obiektem żartów i powątpiewania. W moim odczuciu to raczej obraz współczesnej Polski ukazany w krzywym zwierciadle, tyle że przebrany w kontusze. Serial nie wyśmiewa wyłącznie szlachty – każdy dostaje tu po równo: i mieszczanie, i chłopi, i duchowieństwo. To satyra uniwersalna, która korzysta z dekoracji historycznych, by mówić o naszych aktualnych bolączkach i absurdach.

W polskiej historiografii narracja o złotych – lub wprost przeciwnie: wyjątkowo czarnych w naszych dziejach – czasach sarmackich ma się świetnie.
Paradoksalnie właśnie ten serial, choć formalnie osadzony w XVII wieku, uświadomił mi, jak wiele tematów z epoki sarmackiej nadal w nas rezonuje: podejście do wolności, nieufność wobec państwa, podziały społeczne czy sposób rozumienia wspólnoty. Nie traktuję go jako źródła historycznego – to nie jest serial edukacyjny – ale jako sygnał, że tematyka sarmatyzmu wraca do obiegu kultury, nawet jeśli w formie ironicznej. Dlatego zdecydowałem się poświęcić moją książkę sarmatyzmowi – nie po to, by go mitologizować czy wyśmiewać, lecz by lepiej zrozumieć, jak głęboko zakorzeniony jest w polskiej wyobraźni historycznej i tożsamościowej. A być może również po to, by pokazać, że czasem warto spojrzeć na te korzenie z większym dystansem, ale i ze świadomością ich ciągłej obecności.
Podtytuł Pańskiej książki zawiera określenie „czarna legenda”. Co dokładnie Pan przez to rozumie?
Określenie „czarna legenda” odnosi się do pewnego utrwalonego, skrajnie negatywnego obrazu polskiej szlachty, który przez lata kiełkował w naszej świadomości historycznej. Mam tu na myśli narrację, w której szlachta jawi się niemal wyłącznie jako klasa pasożytnicza: kłótliwa, egoistyczna, pogardzająca pracą i odpowiedzialnością, blokująca reformy, nadużywająca wolności, a w konsekwencji – prowadząca Rzeczpospolitą do upadku.

Oczywiście ten obraz nie wziął się znikąd, wiele z tych zarzutów miało swoje uzasadnienie, ale z czasem stały się one jedynym filtrem, przez który zaczęto postrzegać cały okres „złotego wieku szlacheckiego”. Moją intencją nie było ani tej legendy wybielać, ani jej dalej demonizować. Chciałem raczej pokazać, jak bardzo jest ona konstruktem, tworem politycznych napięć, ideologicznych projektów i późniejszych prób rozliczenia przeszłości.
Szlachta była niejednorodna, jej dziedzictwo jest dużo bardziej złożone niż czarno-biała legenda podpowiada. W mojej książce staram się ten obraz rozwarstwić, pokazać też inne perspektywy i zachęcić do bardziej krytycznego, ale też bardziej sprawiedliwego spojrzenia na to, co naprawdę wydarzyło się w tamtej epoce.
Czytaj też: Jak przeklinali Sarmaci?
Jakie mity i stereotypy na temat sarmatyzmu chciał Pan obalić, a co – wprost przeciwnie – podtrzymać?
W swojej książce nie tyle chciałem „obalić” czy „podtrzymać” konkretne mity, ile raczej przyjrzeć się im z bliska, zrozumieć, skąd się wzięły, co mówią o nas dziś i dlaczego tak mocno przylgnęły do naszej wyobraźni historycznej. Z pewnością zależało mi na osłabieniu stereotypu sarmaty jako nieokrzesanego, warcholskiego szlachcica, który nie znał świata, bał się nowoczesności i zasłaniał się wolnością tylko wtedy, gdy chodziło o jego własne przywileje.
To bardzo uproszczony obraz, krzywdzący, zwłaszcza gdy spojrzymy na różnorodność postaw wśród szlachty, na ich wkład w kulturę, prawo czy w konstruowanie idei republikańskich. Nie bez powodu europejscy myśliciele interesowali się ustrojem Rzeczypospolitej – choćby dlatego, że istniała tu idea wolności szlacheckiej, która była inna niż absolutyzm dominujący w większości ówczesnej Europy.
Z drugiej strony, nie chciałem też idealizować sarmatyzmu. Podtrzymuję przekonanie, że wiele problemów politycznych i kulturowych Rzeczypospolitej, choćby niezdolność do reform czy silna nieufność wobec państwa jako takiego, miało swoje źródło właśnie w tej mentalności. W skrócie: próbuję sarmatyzm pokazać jako zjawisko wieloznaczne. Był w nim zarówno pierwiastek nowoczesności, jak i głęboki konserwatyzm. Była otwartość i izolacja, idea wspólnoty i egoizm stanowy. To napięcie wydaje mi się o wiele ciekawsze niż trwanie przy jednym, wygodnym micie.
Czytaj też: Rokosze, konfederacje i próba zamachu. Jak polscy szlachcice prowadzili grę o tron Rzeczpospolitej?
W książce pojawiają się zarówno tematy humorystyczne (np. przeklinanie czy szlacheckie „wpadki”), jak i poważne (wpływ – w ostatecznym rozrachunku tragiczny – szlachty na politykę) oraz trudne (jak choćby niewolnictwo chłopów czy wszechobecna przemoc). Które z nich były dla Pana najbardziej zaskakujące, budziły największe emocje i kontrowersje?
Zależało mi na tym, żeby pokazać sarmatyzm w całej jego rozpiętości, jako zjawisko kulturowe, które potrafi być jednocześnie śmieszne, groźne, fascynujące i głęboko niepokojące. Dlatego w książce pojawiają się zarówno anegdoty o piciu i przeklinaniu, jak i tematy dużo poważniejsze, choćby kwestia przemocy, niewolnictwa chłopów czy destrukcyjnego wpływu politycznego egoizmu szlachty na losy całego państwa. Nie chciałem tworzyć ani pomnika, ani aktu oskarżenia. Raczej portret psychologiczny i społeczny, pełen sprzeczności. Bo taka właśnie była ta epoka: pełna energii i jednocześnie autodestrukcyjna.

Przeklinanie, awantury, egzaltowane listy miłosne – to nie tylko kolorowe tło, ale tropy, które mówią nam, jak sarmaci czuli, myśleli, jak pojmowali wolność, honor czy religię.
Największe emocje podczas pracy budziły we mnie tematy, które dotykają ludzkiej godności, zwłaszcza przemoc wobec chłopów. To jest wciąż temat zaskakująco słabo obecny w naszej narracji historycznej, mimo że dotyczył ogromnej większości ówczesnego społeczeństwa. Trudno było przejść obojętnie obok brutalności systemu pańszczyźnianego, ale też obok obojętności elit, które przez wieki uznawały taki stan rzeczy za naturalny.
Z drugiej strony, anegdoty, nawet te humorystyczne, miały dla mnie wartość poznawczą. Bo często właśnie we „wpadkach” i w absurdach codzienności odbija się prawda o mentalności epoki. Przeklinanie, awantury, egzaltowane listy miłosne – to nie tylko kolorowe tło, ale tropy, które mówią nam, jak sarmaci czuli, myśleli, jak pojmowali wolność, honor czy religię. Zaskoczyło mnie, jak bardzo wiele z tych tematów, zwłaszcza napięcie między wolnością a wspólnotą, nadal potrafi wywoływać żywe emocje. I jak bardzo ta „dawna” historia mówi o nas samych.
Czytaj też: Czy chłopi byli niewolnikami?
Jak praca nad książką wpłynęła na Pańskie poglądy na epokę „złotego wieku”?
Pozwoliła mi spojrzeć na tę epokę z większym dystansem i świadomością jej złożoności. Z jednej strony to bez wątpienia lata imponującego rozkwitu kultury, nauki i politycznej pozycji Rzeczypospolitej, ale z drugiej – okres pełen sprzeczności, napięć społecznych i mechanizmów wykluczenia, które często są pomijane w tradycyjnym obrazie tamtych czasów.
Czy według Pana obecnie „czarna legenda” Sarmatów zaczyna dominować nad pozytywnym mitem szlachciców jako obrońców wolności, tradycji i demokracji? Czy coś się w tej materii zmienia?
Wydaje mi się, że w ostatnich latach „czarna legenda” Sarmatów rzeczywiście zaczyna przeważać nad tradycyjnym, pozytywnym mitem szlachcica. Coraz częściej akcentuje się ich ksenofobię, warcholstwo, kult przemocy, zacofanie czy niezdolność do reform, które w ostatecznym rozrachunku miały doprowadzić do upadku Rzeczypospolitej. Taki obraz dobrze wpisuje się we współczesną potrzebę krytycznego spojrzenia na historię i rozliczania jej z mitów.

W ostatnich latach „czarna legenda” Sarmatów rzeczywiście zaczyna przeważać nad tradycyjnym, pozytywnym mitem szlachcica.
Nie można jednak zapominać, że Sarmatyzm był zjawiskiem złożonym, łączył autentyczne ideały obywatelskie z barokowym nadmiarem i politycznym egoizmem. Niestety, na odbiór tej epoki coraz częściej wpływają uproszczone, sensacyjne narracje obecne w internecie – clickbaity, krzykliwe nagłówki i podsycane kontrowersje często wypaczają historyczny kontekst i utrwalają skrajne obrazy, zamiast sprzyjać refleksji.
Czytaj też: Czy przez ten mit upadła Rzeczpospolita?
Na ile, Pana zdaniem, dziedzictwo sarmackie wciąż wpływa na współczesną polską mentalność i politykę?
Nadal silnie rezonuje ono we współczesnej polskiej mentalności i polityce, choć często w sposób nieuświadomiony. Można je dostrzec w przywiązaniu do wolności rozumianej jako niezależność od władzy, w nieufności wobec instytucji i w przekonaniu o wyjątkowości narodowej. To także widoczna skłonność do dramatyzowania historii, potrzeba heroicznego narracyjnego stylu oraz silnie emocjonalne podejście do symboli i tożsamości. W polityce przejawia się to choćby w populizmie, antyelitaryzmie czy idealizowaniu przeszłości, zwłaszcza tej w wersji glorii i chwały.
Dziedzictwo sarmackie może być źródłem dumy, ale bywa też balastem, jeśli prowadzi do mitologizacji i zamyka na dialog ze współczesnością. To dziedzictwo jest więc żywe, choć niekoniecznie tak, jak chcieliby tego sami Sarmaci.
***
Artur Wójcik, autor najbardziej kontrowersyjnego bloga historycznego w polskim internecie, postanowił przyjrzeć się prawdom i mitom na temat sarmatyzmu. Jego książkaSarmatia. Czarna legenda złotego wieku ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.

KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.