Winston Churchill chciał wesprzeć powstańców warszawskich dostawami uzbrojenia. Jednak Stalin, Roosevelt oraz jego własny sztab mu na to nie pozwolili!

Powstańcy warszawscy, dysponując zewnętrznym wsparciem, mogliby poradzić sobie znacznie lepiej. Rozumiał to również Winston Churchill. Chciał, by Brytyjczycy zrzucili „około sześćdziesięciu ton sprzętu i amunicji na południowo-zachodnią część Warszawy, gdzie – według przekazanych przez nich samych informacji – Polacy powstali przeciwko Niemcom i trwają zażarte walki”. Liczył przy tym na pomoc Józefa Stalina, którego poinformował o swych planach, mniemając, że on również mógłby przyczynić się do sukcesu powstania. Ale się przeliczył.
Stalin szybko odpowiedział, iż Armia Krajowa dysponuje oddziałami jedynie z nazwy, jest pozbawiona artylerii, czołgów oraz samolotów, a zatem nie ma praktycznie szans na przejęcie mocno obsadzonej przez Niemców Warszawy.
Beznadziejna misja
Churchill jednak nie rezygnował – tym bardziej że naciskali na niego przebywający w Wielkiej Brytanii Polacy. Głównodowodzący RAF-em na Morzu Śródziemnym i Bliskim Wschodzie marszałek John Slessor został poproszony o ocenę, czy brytyjskie samoloty będą mogły dostarczyć taki transport z Włoch? Ten jednak poinformował go, że w praktyce jest to niemożliwe, ponieważ długość trasy w obie strony wynosiła ok. 2800 km. Był to niemal maksymalny zasięg halifaxów i liberatorów. Do tego część drogi wiodła nad wrogim terytorium.
Slessor tłumaczył, że większość uzbrojenia z pewnością zostałaby utracona i w ogóle nie dotarłaby do powstańców, ponieważ istniało realne ryzyko zestrzelenia przez Niemców cennych samolotów. Jego słowa przywołuje w książce „Ostatnia Runda 1944” Jonathan Dimbleby: […] nie chciałem tracić cennego życia [podwładnych] na tak beznadziejną misję, która prawdopodobnie nie mogła w żaden sposób wpłynąć na wynik wojny.

Głównodowodzący RAF-em na Morzu Śródziemnym i Bliskim Wschodzie marszałek John Slessor uważał, że pomoc polskim powstańcom jest misją beznadziejną.
Brytyjski sztab zapoznał się z opinią Slessora, ale Polacy nie ustępowali. Ostatecznie przekonali Churchilla do pozwolenia na próbną misję polskich pilotów. Powrócili wszyscy. To zwiększyło presję, by następnym razem wysłać również załogi brytyjskie. Pomiędzy 12 a 17 sierpnia nad Warszawę wysłano 93 bombowce. Siedemnaście w ogóle nie wróciło, trzy rozbiły się przy lądowaniu. Część nie nadawała się później do naprawy.
Slessor nie był zadowolony. Zakomunikował Churchillowi, że nie wyda zgody na dalsze takie działania, a w pomoc powstańcom należałoby raczej zaangażować 8 Armię Powietrzną USA lub ZSRR. Beznadziejność sytuacji potwierdziła kolejna misja, w której w nocy z 26 na 27 sierpnia wzięli udział polscy ochotnicy. Z dziewięciu maszyn cztery nie wróciły, a jedna rozbiła się przy lądowaniu. Do celu dotarł tylko jeden samolot.
Stalin: awanturnikom i przestępcom nie pomagamy
W międzyczasie do Stalina wysłana została depesza, w której informowano go, że bez wsparcia z powietrza w postaci zrzutów i bombardowań powstanie upadnie w ciągu kilku dni. Radziecki przywódca bez ogródek odparł, że AK nie uprzedziła ZSRR o planach wzniecenia zrywu, a on sam doszedł do wniosku, że jest to nieprzemyślane i ryzykowne przedsięwzięcie, które staje się źródłem ofiar wśród ludności cywilnej. Sprzeciwiał się również lądowaniu brytyjskich i amerykańskich samolotów na sowieckim terytorium, ponieważ nie chciał być kojarzony „z awanturą w Warszawie”.
Wówczas Churchill zaangażował w sprawę Roosevelta. Przekonał go do wystosowania w imieniu „opinii światowej” następnej depeszy do Stalina, w której wspólnie domagaliby się możliwości lądowania samolotów na terenie kontrolowanym przez ZSRR dla uzupełnienia paliwa. Ale radziecki dyktator wyraźnie stwierdził, że żadnych ustępstw nie będzie. Mało tego, zapowiedział, że pewnego dnia na światło dzienne wyjdzie prawda o „grupie przestępców, którzy wywołali awanturę w Warszawie”. Według Stalina każdy dzień powstania służył bowiem jedynie… hitlerowcom, którzy rozstrzeliwali mieszkańców polskiej stoicy. Jego zdaniem najlepszą metodą na wyzwolenie Warszawy przez Armię Czerwoną byłoby sprawdzone już wcześniej oskrzydlanie i izolowanie.
Czytaj też: Zapałki Churchilla, czyli jak narzucono nam granice?
Wybór Roosevelta
Wtedy Churchill postanowił wysłać Rooseveltowi relację naocznego świadka toczonych w Warszawie walk, ukazującą nieludzkie warunki, w jakich działali powstańcy. Oto jej fragment, przywołany w książce „Ostatnia runda 1944” przez Jonathana Dimbleby’ego: Jedynym środkiem komunikacji między dzielnicami bronionymi przez Polaków były kanały. Niemcy wrzucali do nich granaty i bomby gazowe. W zupełnych ciemnościach toczyły się potyczki między ludźmi zanurzonymi po pas w ekskrementach, walczącymi wręcz, czasami na noże lub topiącymi wroga w szlamie.

Roosevelta nie przekonały nawet relacje świadków na temat warunków, w jakich walczyli Polacy (na zdj. powstaniec wyciągany z kanału przez żołnierzy niemieckich).
Roosevelt miał jednak wątpliwości. Prezydent USA nie chciał narażać na szwank powojennych relacji ze Związkiem Radzieckim. Odmówił więc dalszych interwencji u Stalina w sprawie pomocy Polakom. Ale kolejna wysłana – wyłącznie przez Brytyjczyków – wiadomość, w której stwierdzono wprost, że działania władz ZSRR są sprzeczne z duchem współpracy sojuszniczej, odniosła pewien sukces. Wiaczesław Mołotow w odpowiedzi na nią poinformował bowiem, że alianckie samoloty mogą korzystać z sowieckich lotnisk pod warunkiem uzgodnienia planu operacji.
Czytaj też: Jak Niemcy dowiedzieli się o tajnej broni Powstania Warszawskiego – kanałach?
Straty: nieakceptowalnie wysokie
Na tę wiadomość zareagowali Amerykanie, wysyłając z brytyjskiej bazy ponad 100 B-17 wypełnionych bronią. 18 września zrzuciły około 1200 kontenerów, które jednak wylądowały poza obszarem kontrolowanym przez Armię Krajową. Cały wysiłek poszedł na marne. Projekt zrzutów dla powstańców miał się już zresztą ku końcowi. Planowano jeszcze wysłanie jednego transportu do Warszawy z Włoch, ale Slessor chciał się najpierw upewnić, co do bezpieczeństwa takich lotów.
Z siedmiu skierowanych wówczas nad cele w innych częściach Polski bombowców wróciły tylko trzy. Jeszcze 20 września wykonano ostatni przelot nad Warszawą. Choć samoloty poruszały się na bezpiecznej wysokości, powyżej zasięgu obrony przeciwlotniczej, to i tak aż pięć z 20 nie wróciło z misji. Odnotowano też, że nie było żadnego sposobu, by stwierdzić, czy zrzuty faktycznie dotarły do powstańców. Z alianckiej perspektywy kwestia pomocy Polakom rysowała się więc faktycznie beznadziejnie.
Co ciekawe, zrzuty przeprowadzali również polscy piloci służący w Armii Czerwonej, ale – jak ocenił to jeden z nich – miały one wyłącznie propagandowy cel. Zamiast worków ze spadochronami wykorzystywano bowiem zwykłe worki, podwieszone pod skrzydłami. Znajdujące się w nich karabiny, w tym przeciwpancerne, amunicja oraz żywność po uderzeniu w ziemię ulegały więc zniszczeniu. Jak podsumował to Jonathan Dimbley: O ile Londyn i Waszyngton przez alianckie zrzuty naraziły się na oskarżenia o prowadzenie „polityki gestów”, o tyle Moskwa nawet nie próbowała ukrywać, że jej żałosna operacyjka lotnicza jest wyłącznie ochłapem rzuconym zachodniej opinii publicznej.
Pozbawione pomocy z zewnątrz powstanie warszawskie upadło. Czy z alianckim wsparciem potrwałoby dłużej? Tego nie dowiemy się już nigdy.
Źródło:

Zdj. otwierające tekst:
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.