Legendarny „Pustynny Pułk” mocno dawał się we znaki aliantom nad Afryką. Jak niemieckie asy myśliwskie polowały na wrogów na niebie nad pustynią?
W oddali na białym horyzoncie Franz Stiegler ujrzał jasnobrązowe szczyty namiotów lotniska Martuba, swojego nowego domu. Przygotowując maszynę do lądowania, patrzył zdumiony na to miejsce, które wyglądało jak ciągnące się bez końca pole namiotowe. Niezliczone namioty ustawiono w skupiskach, niczym awioski, nie było natomiast żadnych hangarów, a tylko niewielka bielona wieża kontrolna. Kilka myśliwców postawiono w boksach z niewypalanych cegieł, jednak większość samolotów prażyła się w słońcu na piasku (…).
Magiczna dwudziestka
Pilot wyłączył silnik, odpiął pasy i wydostał się z kabiny. Zsunął się po skrzydle, parząc sobie dłonie o rozpalony metal. Opalony na brąz żołnierz wziął od niego spadochron. Franz rozluźnił napięte mięśnie. Zdjął skórzaną kurtkę i natychmiast poczuł moc afrykańskiego słońca. Otaczały go samoloty o sterach poznaczonych białymi pionowymi belkami, każda z nich to jeden strącony samolot wroga. Trzeba było mieć pięć zestrzeleń na koncie, by zostać asem. Jak zauważył, niektóre maszyny miały czterokrotnie więcej znaków.
Podszedł do niego [podporucznik Werner] Schröer . (…) widział, że Stigler rwie się do walki, i powiedział mu, że kiedyś „magiczna dwudziestka” punktów oznaczających liczbę zwycięstw wystarczyła, by zasłużyć na Krzyż Rycerski Żelaznego Krzyża, teraz jednak poprzeczkę podniesiono do co najmniej trzydziestu, a to dlatego, że piloci myśliwscy na froncie wschodnim uzyskiwali bardzo wysokie wyniki w starciach ze słabym przeciwnikiem, niwecząc marzenia pozostałych. Franz wiedział, że Krzyż Rycerski, odznaczenie przyznawane za męstwo, wywodzi się od Krzyżaków.
Dowódca uznał, że już czas zgłosić się na wojnę, i ruszył w stronę wieży kontroli lotów, przy której stało kilka samochodów terenowych typu kübelwagen, niemieckich odpowiedników jeepów (…).
Pustynny Pułk asów
Mieściło się tam dowództwo 27. pułku myśliwskiego (27 Jagdgeschwader – JG 27), legendarnego „Pustynnego Pułku”, idealizowanego w kronikach filmowych. JG 27 przy pełnej obsadzie liczył zaledwie stu dwudziestu pilotów. Stanowili główne zgrupowanie pilotów myśliwskich w Afryce i wypełniali misję strategiczną.
Niemcy zamierzali odebrać Brytyjczykom Kanał Sueski w Egipcie. Ten, kto miał kontrolę nad kanałem, kontrolował też jedną z zaledwie dwóch dróg wodnych prowadzących do Morza Śródziemnego. Zacięte walki w Afryce Północnej toczyły się już od roku. Przypominały przepychankę. Niemcy spychali Brytyjczyków sto sześćdziesiąt czy trzysta kilometrów w stronę kanału, na piaski Egiptu, potem Brytyjczycy odrzucali Niemców z powrotem w głąb pustynnej i skalistej Libii.
Misja, jaka czekała JG 27, mogła zniechęcić każdego. Zadaniem pilotów było utrzymanie czystego nieba nad Afrika Korps. Przeciwnikiem JG 27 były Pustynne Siły Powietrzne (Desert Air Force, DAF) złożone z dywizjonów brytyjskich oraz większości krajów wchodzących w skład Brytyjskiej Wspólnoty Narodów. Pustynne Siły Powietrzne dysponowały pięć razy większą liczbą pilotów niż JG 27 (…).
Czytaj też: Apokalipsa z nieba. „Ptaki śmierci” Hitlera siały grozę wśród alianckich żołnierzy
Pierwsza misja
Dwa dni później, 9 kwietnia 1942
Unoszony podmuchami wiatru piasek z chrzęstem obsypywał namiot. Franz leżał na łóżku polowym, obudził go łopot brezentu. Sięgnął po zapalniczkę i przy jej słabym świetle sprawdził godzinę na zegarku. Była czwarta. Drżąc z zimna, otulił się kocem. Noce na pustyni były bardzo zimne. Przypomniał sobie, że o szóstej ma być przy samolocie, by wziąć udział w swojej pierwszej misji. O tej samej porze poprzedniego dnia odbył lot orientacyjny. Asy z JG 27 starały się jak najszybciej wdrożyć nowicjuszy do służby, a Franz wolał to od bezczynności.
(…) Piloci każdej eskadry trzymali się razem jak zgrany zespół. W pełnej obsadzie eskadra liczyła szesnastu pilotów i szesnaście maszyn, jednak z powodu strat było ich mniej. Morale pozostawało wysokie, ponieważ wszyscy wciąż uważali, że wojna jest do wygrania. (…) Wśród pilotów JG 27 było wielu Bawarczyków i Austriaków, a choć Franz jeszcze tego o nich nie wiedział, bardzo dobrze mu się z nimi gawędziło. Niektórzy już od roku przebywali w Afryce (…).
Po obiedzie zameldował się u Rödla w baraku eskadry i zastał go ubranego w kombinezon lotniczy. Porucznik powiedział mu, że osobiście zabierze go na pierwszą misję, będzie to „swobodne polowanie”, podczas którego polecą nad terytorium nieprzyjaciela „w poszukiwaniu kłopotów”.
Ruszyli w kierunku maszyn. W prażącym słońcu leżące na zachodzie Góry Zielone wydawały się żółte. Podchodząc do swojego myśliwca, Franz zobaczył wymalowaną białą farbą na burcie liczbę 12. I nagle „jego dziewczynka” miała imię… Biała Dwunastka.
Polowanie na Indian
(…) Dla pilota myśliwskiego nad pustynią najważniejsza była wysokość. Chmury rzadko przesłaniały słońce, zatem za każdym razem, kiedy jego lecący niżej przeciwnik podnosił wzrok, oślepiał go blask. Stigler miał przeciwsłoneczne okulary, a mimo to osłaniał oczy ręką, lecąc blisko lewego skrzydła Rödla. (…) Należące do DAF zbudowane przez Amerykanów myśliwce Curtiss P-40 latały przeważnie na pięciu i pół tysiącach metrów, zatem Rödel poprowadził Franza wyżej, na siedem i pół tysiąca metrów, i krążył po ulubionych strefach polowania.
Franz leciał za nim. Obaj bacznie obserwowali brązową ziemię, by na jej tle dostrzec czerwonawo-beżowy kolor skrzydeł nieprzyjacielskich samolotów. Przelecieli nad frontem, na którym widoczne były tylko smużki dymu z wybuchających pocisków. Linia frontu biegła od morza na południe, w głąb pustyni.
Kiedy lecieli na wschód, Franz usłyszał przez trzask zakłóceń głos Rödla. Porucznik wskazał ręką leżący na północy brytyjski port Tobruk. W zamglonej dali majaczyło przytulone do morza płaskie białe miasto. Tobruk był cenny strategicznie, jako wrota, przez które zaopatrzenie i paliwo wędrowały na linię frontu. – Indianie, nisko, na godzinie dwunastej – powiedział Rödel, co oznaczało, że dostrzegł nieprzyjaciela.
Franz zobaczył, jak myśliwce Curtiss skręcają łagodnie raz w lewo, raz w prawo i spokojnie manewrują, lecąc na rekonesans w kierunku niemieckich linii. Najprawdopodobniej pilotowali je Anglicy i Południowoafrykańczycy, choć w DAF służyli również Australijczycy, Kanadyjczycy, Nowozelandczycy, Szkoci, Irlandczycy, Polacy, Wolni Francuzi, a nawet ochotnicy amerykańscy. Z góry widoczne były ostro zakończone czerwone kołpaki śmigieł oraz wymalowane rekinie zęby i paciorkowate oczy, charakterystyczne złowrogie malowania wojenne, które amerykańskie „latające tygrysy” walczące z Japończykami w Chinach przejęły od DAF.
Czytaj też: Zabójczy zakład niemieckich asów
„Zanurkować, uderzyć, wznieść się, powtórzyć”
Franz widział na skrzydłach wyzywające czerwone, żółte i niebieskie koncentryczne koła. Rödel przekazał Franzowi, że atakuje, i kazał mu się trzymać blisko. Odłączył się od niego i zanurkował w stronę nieprzyjaciela. Franz z bijącym sercem ruszył za nim. Jego zadaniem było „zanurkować, uderzyć, wznieść się, powtórzyć”. Taki był styl walki stodziewiątki, która nie była równie zwrotna jak nieprzyjacielskie maszyny podczas walki kołowej czy wznoszenia, mogła natomiast latać szybciej i wyżej od większości z nich.
Dwa tysiące metrów niżej piloci P-czterdziestek dostrzegli pikujące stodziewiątki. Franz zobaczył, jak samoloty łamią szyk i wzbijają się w górę, celując swoimi rekinimi pyskami prosto w niego i w Rödla. Trzysta metrów przemknęło w jednej sekundzie. Strzałka wysokościomierza obracała się w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, sześć tysięcy siedemset metrów, sześć tysięcy sto, pięć tysięcy czterysta.
(…) Franzowi mówiono, że spotkanie nos w nos z P-40 może być fatalne w skutkach, ponieważ każdy z tych myśliwców posiada sześć wielokalibrowych karabinów maszynowych, a tym samym znacznie większą siłę rażenia niż dwa karabiny maszynowe i jedno działko zsynchronizowane podczas strzelania ze śmigłem stodziewiątki. Tymczasem wyglądało na to, że Rödel ma inne zdanie.
Porucznik strzelił pierwszy. Z działka jego myśliwca bluzgnął ogień. Huk zaskoczył Stiglera. W odpowiedzi zamigotały skrzydła P-40. Franz wiedział, że strzelają do niego dwadzieścia cztery karabiny maszynowe jednocześnie. Przerażony nacisnął spust i posłał serię na chybił trafił. Podczas ćwiczeń strzelał do holowanych przez dwupłatowce celów z płótna, nigdy jednak nie robił tego, pikując w stronę pędzącego mu naprzeciw celu.
Czytaj też: Flary pod piramidami, dyzenteria, przekrwione oczy i podstęp. Kilka słów o życiu „duchów pustyni”
Od strony słońca
Łuski z pocisków wystrzeliwanych przez Rödla śmigały mu przed szybą jak mosiężne gwoździe. P-40 buchnął płomieniem. Pociski smugowe przelatywały wokół owiewki maszyny Franza. Był przekonany, że za chwilę dojdzie do zderzenia. (…) – Horrido! – rzucił przez radio Rödel. Franz wiedział, że to myśliwskie pozdrowienie i zarazem okrzyk bojowy oznacza, że porucznik zestrzelił nieprzyjaciela i chce, żeby Franz przekonał się o tym naocznie, by móc potwierdzić strącenie. Ale Franz był za daleko i nic nie widział.
Nagle zrobiło mu się niedobrze. Wszystko go przytłaczało, ciasna kabina, pasy bezpieczeństwa, ciężka skórzana kurtka, oślepiające promienie słońca. Uniósł głowę, spojrzał do tyłu i odetchnął z ulgą. Nieprzyjacielskie samoloty nie poleciały za nim. Krążyły w szyku obronnym tysiąc pięćset metrów pod nim, pilnując jeden drugiemu ogona, czekając na walkę, do której miało nie dojść (…).
– A, jesteś – usłyszał skrzeczący głos w słuchawkach. Rozejrzał się po niebie i skrzywił, kiedy spojrzał przez ramię prosto w słońce. Stamtąd właśnie nadleciał Rödel… z przyzwyczajenia. Pilot mógł pożyć dłużej, jeśli zawsze nadlatywał od strony słońca. Rödel znalazł się z lewej strony Franza, na miejscu skrzydłowego. Porucznik poznał, że Stigler jest przerażony, po sposobie prowadzenia maszyny. Biała Dwunastka kołysała się i trzęsła.
– Prowadź – powiedział Rödel, dając mu wolną rękę. Franz wolałby lecieć za nim, ale musiał słuchać rozkazu, wobec czego leciał przed siebie tak długo, aż z dołu, z jałowej, suchej ziemi, dotarły do niego błyski. Zmrużywszy oczy, dostrzegł rząd małych samolocików na pustynnym lotnisku. Byli w domu. Wylądował pierwszy, porucznik za nim.
Źródło:
Zdj. otwierające tekst: National Museum of the U.S. Air Force/ domena publiczna; domena publiczna
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.