W powojennej Polsce, wymagającej odbudowy demograficznej, ciąża była niemal aktem patriotyzmu. Ale dla kobiet nieślubne dziecko wciąż mogło oznaczać hańbę.
Śmierć, emigracje, zmiana granic i przesiedlenia – to wszystko sprawiło, że w 1945 roku w Polsce żyło ponad 11 milionów ludzi mniej niż przed II wojną światową. Średnia gęstość zaludnienia wynosiła wtedy około 76 osób na km2 (dla porównania: dziś są to 122 osoby na km2). Niektóre obszary, zamieszkiwane wcześniej głównie przez Niemców, pozostały niemal puste.
O ile w trakcie wojny nikt raczej nie myślał o zakładaniu rodziny, to po jej zakończeniu w kraju rodziło się coraz więcej dzieci. Wystąpiło wówczas zjawisko określane mianem wyżu kompensacyjnego. Tzw. baby boom przypadł w Polsce mniej więcej na lata 1950–1955. Polacy, mniej lub bardziej celowo, zaczęli dążyć do wyrównania strat.
Dzieci bez ojców
Tuż po wojnie właściwie nikt nie oceniał samotnych matek. Niezliczone wdowy, sieroty czy dzieci urodzone w wyniku gwałtu były niestety smutną „normą”. W kolejnych latach sytuacja demograficzna skłaniała do tego, by raczej rozluźniać niż zaostrzać normy obyczajowe. Nie oznaczało to bynajmniej swobody. Na panny z dzieckiem wciąż nie patrzono przychylnym okiem – szczególnie w bardziej konserwatywnych wiejskich społecznościach.
Helena – bohaterka powieści „Z czworaków na salony” Niny Majewskiej-Brown – wspominała historię swojej gosposi:
Nieszczęsna dziewczyna ze zdumieniem odkryła, że od trzech miesięcy nie ma krwawienia, a jej napęczniały brzuch nie jest skutkiem obżarstwa, tylko ciąży. Przypadła do mnie zapłakana, przerażona i zaszczuta jak zwierzę w klatce, ze świadomością, że nieślubna ciąża jest biletem w jedną stronę do przegranego, zmarnowanego życia. Bo kto zechce pannę z dzieckiem? I jak, nie mając perspektyw, pracy, dachu nad głową, utrzyma siebie i niemowlę? Na wsi będą ją wytykać palcami, w mieście nie znajdzie posady. – Tylko dom publiczny mi zostaje! – użalała się nad sobą, co rusz dotykając brzucha, jakby tym drobnym gestem pragnęła dać znać niechcianemu lokatorowi, że czas się wynosić.
Prawo aborcyjne
Lęk przed losem samotnej matki prowadził kobiety do dylematu, czy w ogóle urodzić dziecko. Czy i kiedy można było przerwać ciążę? Przywołana dziewczyna z powieści Majewskiej-Brown w panice rozważała aborcję: Chciałabym poronić. Nawet myślałam, czy nie iść do starej Stojaskiej, wie pani, tej co ciąże spędza, ale się bałam – jęczała. – Rok temu, jak Danusia u niej była, wie pani, ta od ogrodnika, to się dzieciaka pozbyła, ale tak chorowała…
Takie obawy były jak najbardziej uzasadnione. Nielegalne „spędzanie płodu” różnymi niepewnymi metodami niejednokrotnie prowadziło do choroby lub nawet śmierci kobiety. Zwolennicy komunistycznej ideologii dążyli do nieograniczonego dostępu do aborcji. Mimo to nawet politycy popierający złagodzenie przepisów traktowali przerwanie ciąży jako „zło konieczne”. Obrady sejmowe doprowadziły w 1956 roku do wprowadzenia ustawy zezwalającej na aborcję w trzech przypadkach: ze względu na wskazania lekarskie, trudne warunki życiowe lub gdy ciąża była wynikiem przestępstwa.
Czytaj też: Cztery miliony skrobanek. Cała prawda o aborcji w przedwojennej Polsce
Rozwódki
Pewną nowością w polskim społeczeństwie były śluby cywilne i rozwody (choć świeckie małżeństwa często praktykowano już wcześniej). Podejście do małżeństwa stało się jednym z wielu punktów spornych między Kościołem i nową władzą. Od 1946 roku śluby kościelne nie miały żadnych prawnych następstw. Jednak duchowni nieraz nie informowali o tym państwa młodych. Działo się to tak często, że od 1958 roku zawarcie małżeństwa cywilnego musiało nastąpić przed ceremonią w kościele.
Z jednej strony istniała więc narracja o świętym, nierozerwalnym charakterze małżeństwa. Z drugiej – przedstawiano je jako coś zinstytucjonalizowanego. I możliwego do prawnego rozwiązania. Przynajmniej w teorii. W praktyce sytuacja rozwiedzionych matek była nie do pozazdroszczenia. Bo o ile prawo do rozwodu miało być znakiem postępu, o tyle samo rozwiązanie małżeństwa wciąż uznawano za krzywdę dla dziecka i szkodę społeczną. W 1950 roku doszło do około 11 tysięcy rozwodów, w zdecydowanej większości w miastach. Na wsiach ten temat niemal nie istniał, ponieważ kobiety musiały się liczyć z potępieniem, a często także brakiem środków do życia (alimenty od ojców trudno było wyegzekwować, zaś państwowy fundusz powstał dopiero w 1974 roku).
Panny z powieści
Mimo wszystko skostniałe obyczaje zdawały się z czasem topnieć. Wizerunek „nowoczesnej kobiety” promowany w literaturze i prasie w latach 50. oraz 60. stawał się coraz bardziej ambiwalentny. Eliza Szybowicz, omawiając kwestię nieślubnej ciąży w literaturze, pisze:
W peerelowskiej powieści dla dziewcząt nielegalna ciąża i (ewentualna) aborcja nigdy nie zajmą centralnego miejsca i nie będą miały aż tak wyraźnego politycznego znaczenia. Przytrafią się nie głównej bohaterce, lecz jej przyjaciółce. (…) To domena romantyczek ze skłonnością do podporządkowywania się męskiej woli. Jednak protagonistka emocjonalnie i organizacyjnie zaangażuje się w sprawę. Pomoc udzielona rówieśniczce będzie charakteryzowała ją jako dziewczynę nowoczesną, nie tylko niewyrażającą zgorszenia, ale krytykującą absolutyzm moralny.
Los samotnej matki stopniowo przestawał być hańbą. Stawał się natomiast powodem do współczucia. Powoli zanikało też postrzeganie nieślubnej ciąży jako winy i wyłącznej odpowiedzialności kobiety. Przynajmniej w książkach – do zmiany podejścia w bardziej konserwatywnych społecznościach droga była jeszcze daleka.
Źródła:
- Konopka A., Sejm PRL I kadencji a przerywanie ciąży. Analiza relacji „Trybuny Ludu” z dyskusji sejmowej na temat ustawy o warunkach dopuszczalności przerywania ciąży z 1956 roku [dostęp online: 15.10.2024].
- Majewska – Brown N., Z czworaków na salony, Warszawa 2024.
- Miernik G., Listy samotnych matek. Społeczno-polityczne konteksty powstania funduszu alimentacyjnego w 1974 roku [dostęp online: 15.10.2024].
- Szybowicz E., Wstyd czy duma? Niechciana ciąża i aborcja w peerelowskich i współczesnych powieściach dla dziewcząt, „Teksty drugie” (4) 2016.
KOMENTARZE (1)
Bo w normalnym przedwojennym prawie dzieci zostawały z ojcem czyli głową rodziny. I nie było problemów z porwaniem dzieci z domu przez histeryczki.