Tej tragedii można było uniknąć. Wiele wskazuje, że do pożaru lasu w Kuźni Raciborskiej doprowadziło niedbalstwo, za które trzy osoby zapłaciły życiem.
Rok 1992 zapisał się w historii Polski jako niezwykle upalny i suchy. 9 lipca w Katowicach odnotowano 36,4ºC w cieniu! Prawdziwą plagą stały się pożary lasów. Szprotawa – spłonęło 3000 ha drzew. Solec Kujawski i Gniewkowo – ogień pochłonął taki sam obszar. 10 sierpnia płomienie zagroziły istnieniu Puszczy Noteckiej. Zapoczątkowała je iskra hamującego pociągu. Zniszczonych zostało kolejnych 6000 ha, a mogło być nawet więcej, gdyby strażakom nie pomógł deszcz. Ale najgorsze miało się dopiero wydarzyć…
Iskra, której mogło nie być
Ponownie zawinił pociąg i… niedbalstwo. Pas Kienitza wzdłuż torowiska pomiędzy Raciborzem a Kędzierzynem nie został zaorany. (Czynność ta służy temu, by tuż przy torach nie rosła łatwopalna roślinność). Później Prokuratura Wojewódzka w Katowicach zwróci uwagę na zaniedbania ze strony PKP w tej kwestii. Na nieszczęście właśnie tamtędy feralnego 26 sierpnia 1992 roku miał przejechać pociąg z uszkodzonymi, iskrzącymi hamulcami, od których wszystko się zaczęło. Choć nikt nigdy nie został za to ukarany ze względu na brak świadków, przyjmuje się, że największy pożar w powojennej historii Polski wywołały iskry sypiące się spod kół maszyny wzdłuż kilkusetmetrowej drogi hamowania składu. Zapoczątkowały linię ognia, którą wiatr popchnął w kierunku lasu.
Ogień jako pierwszy zauważył Zenon Pietras z nadleśnictwa Rudy Raciborskie. O 13:53 powiadomił o tym zespół strażaków kierowany przez starszego aspiranta Andrzeja Kaczynę. Akurat wracali do innego ogniska pożaru, po tym jak uzupełnili zapasy wody. Kaczyna szybko zorientował się, że jego ludzie nie dadzą rady. Poprosił o wsparcie. Tymczasem z Kuźni Raciborskiej docierały kolejne alarmujące doniesienia o płomieniach w innych miejscach. Linię zapalenia się traw oceniano na około 600 metrów. To wystarczyło, by już na samym początku w niebezpieczeństwie znalazło się kilkadziesiąt hektarów drzew. A wiatr pchał ogień coraz bardziej w głąb lasu. Na miejscu było już 10 jednostek straży, ale nie były w stanie zapanować nad sytuacją.
W pierścieniu ognia
O godzinie 16:00 w ogniu było już 200 ha lasu. Strażacy, myśląc, że mają w pewnym miejscu sytuację pod kontrolą, wjechali głębiej i próbowali rozwinąć linie pożarnicze. Popełnili jednak tragiczny błąd. Przez nagły podmuch wiatru znaleźli się w ognistej pułapce. Osiemnastu zdołało się z niej wydostać, ale dwóch ludzi brakowało.
Pierwsza akcja ratunkowa podjęta przez ekipę wyposażoną w aparaty na sprężone powietrze nie przyniosła rezultatów. Druga, która weszła pod osłoną strumieni wody, znalazła cztery spalone wraki samochodów strażackich i dwa zwęglone ciała. Jedno z nich należało do 38-letniego Andrzeja Kaczyny. Tego, który jako jeden z pierwszych zaczął nierówną walkę z żywiołem. Odnaleziono też zwłoki 33-letniego druha Andrzeja Malinowskiego, dowódcy z OSP w Kłodnicy.
Czytaj też: Przy nich superbohaterowie wymiękają! 5 spektakularnych akcji polskich strażaków
Piekło na ziemi ma temperaturę 1000ºC
Tymczasem żywioł szalał dalej. O 18:30 sytuację oceniono jako krytyczną. Po 6 godzinach od wybuchu pożar objął 2000 ha lasu i rozprzestrzeniał się dalej. Głównie w kierunku wschodnim. Do tego między drzewami zaczęły eksplodować znajdujące się tam jeszcze od II wojny światowej niewypały. Meldunek o tym dotarł do sztabu po godzinie 21:00.
To, co działo się na miejscu akcji ratowniczej, można określić jednym słowem: piekło. Temperatura w środku pożaru dochodziła nawet do 900–1000ºC. O godzinie 1:00 nad ranem 27 sierpnia paliło się już 3500 ha lasu. Płomienie zaczęły zagrażać stacji paliw kopalni piasku. Walkę z ogniem utrudniał porywisty wiatr, który rozprzestrzeniał ogień na nowe obszary i zmusił strażaków do wycofania się.
Płomienie przeskakiwały między wierzchołkami drzew. Wyrzucane w powietrze rozżarzone szyszki, lądując na wolnych od ognia obszarach, działały jak granaty zapalające. Pożar wydawał się nie do opanowania. 27 sierpnia trawił 10,5 ha lasu na minutę, a rankiem 28 sierpnia swoim zasięgiem obejmował już obszar ok. 6000 ha. O godzinie 15:30 po raz kolejny ogień odciął strażakom drogę odwrotu. Tym razem trzem zastępom straży udało się szczęśliwie wycofać. Spalił się jedynie ciągnik gąsienicowy. W tym samym dniu stało się jednak coś niepokojącego: ogień przez wierzchołki drzew przekroczył drogę Gliwice–Kędzierzyn. W szczytowym momencie płomienie trawiły las na powierzchni 9062 ha.
O krok od chemicznej apokalipsy
Płomienie zaczynały zbliżać się do domów okolicznych mieszkańców. Aby nie dopuścić do wdarcia się pożaru na tereny zabudowane, wycinano nawet część drzew. Kiedy nawet te radykalne działania nie przyniosły rezultatu, zaczęto przygotowania do ewakuacji Goszyc, Sierakowic, Tworóga Małego, Rachowic, Grabówki i Łączy. To wszystko jednak nic w porównaniu do grozy, jaka zapanowała w Kędzierzynie-Koźlu. W pobliskiej Blachowni znajdowały się bowiem Zakłady Azotowe… Na ich terenie stały zbiorniki z paliwem i chemikaliami. Gdyby ogień tam dotarł…
Za wszelką cenę postanowiono do tego nie dopuścić. Skierowano tam dodatkowe siły. Dyrektor w porozumieniu z wojewodą zadecydował też o wycięciu pasu lasu przylegającego do zakładów. Ostatecznie przed chemiczną apokalipsą uratowała miasto zmiana kierunku wiatru.
Z pożarem walczyła 1/3 straży pożarnej w Polsce i… pociąg
W sumie w walce z pożarem uczestniczyło 859 sekcji PSP i OSP – łącznie około 4700 strażaków i 900 wozów, czyli 1/3 ówczesnych „zasobów” polskiej straży. W akcji wzięło też udział 3200 żołnierzy i 650 policjantów. Życie ryzykowali również pracownicy Lasów Państwowych (łącznie aż 1150), którzy tkwili na drewnianych wieżach obserwacyjnych, by obserwować postępy pożaru.
Do gaszenia ognia wykorzystano 27 samolotów „Dromader”, a także spychacze oraz sprzęt wojskowy. Mobilizowano i ściągano z całej Polski zarówno ludzi, jak i dodatkowy sprzęt. O zaopatrzenie w żywność i paliwo dbali m.in. okoliczni mieszkańcy. Do akcji „zaprzęgnięto” nawet pociąg gaśniczy oraz 53 cysterny kolejowe, którymi na miejsce dowieziono około 3200 m3 wody. Skład miał zlewać teren w pobliżu linii kolejowej – ten, którego nie zaorano…
Pomoc z nieba
30 sierpnia przeprowadzono zsynchronizowane działania wszystkich zlokalizowanych „na linii frontu” jednostek. Natarcie rozpoczęto o godzinie 6:15 po wymianie strażaków, którzy brali udział w akcji przez ponad 36 godzin. Do działań włączono helikoptery, ale ze względu na zadymienie aż do 10:45 niemożliwe okazało się wykorzystanie „Dromaderów”. Udało się zatrzymać dalsze rozprzestrzenianie się pożaru. Nie oznaczało to jednak, że ogień znalazł się pod kontrolą. Walkę kontynuowano do późnych godzin wieczornych.
Ponownie ostateczny głos miał należeć do natury. Oto bowiem 30 sierpnia spadł rzęsisty deszcz. Dogaszanie pożaru ciągnęło się do 12 września, a uwzględniając torfowiska – nawet do 20. Na tym etapie niestety śmierć poniosła trzecia osoba. Jeden z wozów strażackich wpadł w poślizg i potrącił młodą kobietę. Zdążyła jeszcze odepchnąć wózek, z którym szła. Jej córeczka trafiła do szpitala z obrażeniami głowy, ale przeżyła. Strażak, przez którego zginęła, został skazany za jazdę w stanie nietrzeźwości.
Katastrofa z opóźnionym zapłonem
Lasy Państwowe oszacowały straty na prawie 300 milionów złotych. Ogień wymusił też wycinkę drzew na łączną objętość tzw. grubizny aż 900 000 m3. Ale pożar pociągnął za sobą znacznie poważniejsze konsekwencje. Na odkrytym terenie klimat zmienił się nie do poznania. Pojawiły się ekstremalne wartości temperatur czy trąby powietrzne. Na ziemi do 30 cm w głąb żarzyła się jeszcze próchnica.
Na ten apokaliptyczny teren trafiały wygłodniałe jelenie, które były przeganiane z innych obszarów przez „miejscowych”. Jak napisano o tym w publikacji Lasów Państwowych: Zdezorientowane, głodne zwierzęta włóczyły się po zdradliwej okolicy, parząc sobie nogi. W niewyobrażalnej męce czołgały się, wypełzały na leśne drogi, nie bacząc na strach przed ludźmi. W końcu podjęto decyzję o ich odstrzale.
Co zaś się tyczy samego lasu: zadecydowano później o jego odbudowie. A na ten cel wykorzystanych zostało aż 100 milionów sadzonek. Ale drzewa płoną szybko, a rosną wolno…
Bibliografia
- Czerwona księga pożarów. Wybrane problemy pożarów oraz ich skutków, Wydawnictwo Centrum Naukowo-Badawczego Ochrony Przeciwpożarowej im. Józefa Tuliszkowskiego Państwowego Instytutu Badawczego, Józefów 2016.
- K. Fronczak, Jak Feniks z Popiołów. 20 lat po wielkim pożarze, Centrum Informacyjne Lasów Państwowych, Warszawa 2012.
- T. Głowacki, S. Mazur, Las – Kuźnia Raciborska [w:] Była taka akcja…, Wydawnictwo Centrum Naukowo-Badawczego Ochrony Przeciwpożarowej im. Józefa Tuliszkowskiego Państwowego Instytutu Badawczego, Józefów 2012.
- D. Iwaniec, Ogień wyszedł z lasu, Wydawnictwo Dowody na Istnienie, Warszawa 2022.
KOMENTARZE (3)
Ps. Zawsze można niby było uniknąć tego czy tamtego.
Real Life
Dokładnie…ale po co…
Nawet jak już coś się wydarzy to najwięcej się nagadaja…że właśnie można było zapobiec a i tak nic z tym nie robią i robić nie będą…brak słów
Przez trzy dni byliśmy tam nie było lekko