Odparzenia i rany na całym ciele, problemy z oddychaniem, wywichnięte stawy – przez całe stulecia matki narażały swoje dzieci na tortury, czule je spowijając.
Zwyczaj szczelnego owijania noworodków od wieków jest powszechny na całym świecie. Obecnie przeżywa swoisty renesans. Świeżo upieczonym rodzicom zaleca się tzw. swaddling, czyli spowijanie. Polega ono na ścisłym otuleniu niemowlęcia pieluszką, kocykiem lub otulaczem. Dzięki temu dziecko – przyzwyczajone w życiu płodowym do ciepłego, ciasnego środowiska – ma się czuć bezpieczne, spokojne i mniej płakać. Badania wykazały, że spowijanie faktycznie wspiera wcześniaki w osiągnięciu prawidłowego napięcia mięśniowego i koordynacji ruchowej. Jest to również jedna z metod walki z uciążliwymi kolkami niemowlęcymi.
Pediatra Monika Działowska wylicza jednak szereg szkód, jakie może ze sobą nieść, m.in. uszkodzenie stawów biodrowych, zwiększone ryzyko śmierci łóżeczkowej, problemy z przystawianiem się od piersi, a nawet częstsze infekcje górnych dróg oddechowych. Dzieci żyjące jeszcze w XIX wieku mogłyby dodać do tej listy jeszcze jeden punkt. Dla nich powijaki były zwyczajną torturą. Dlaczego?
Powijaki – co to takiego?
Przede wszystkim trzeba podkreślić, że dzisiejszy swaddling poza ogólnym założeniem nie ma zbyt wiele wspólnego z powijakami, którymi matki nieświadomie przez całe stulecia dręczyły swoje maleńkie dzieci. Otóż historyczne powijaki były to pasy płótna o szerokości kilku centymetrów, którymi szczelnie owijano niemowlę. Tak szczelnie, że w zasadzie uniemożliwiało mu to poruszanie się. Jak pisze Anna Golus:
Oddzielnie zawijano każdą kończynę, w tym dłonie i stopy, oddzielnie brzuch i klatkę piersiową, a na koniec owijano całe niemowlę jeszcze raz, tworząc coś w rodzaju kokonu. Skrępowane w ten sposób dziecko miało ograniczoną do zera swobodę ruchów i wyglądało jak mumia.
W teorii miało to „usztywnić” malucha, by zapobiec deformacjom wiotkiego kręgosłupa i kończyn. A przy okazji chroniło dziecko przed przypadkowym zadrapaniem. Cóż, intencje były niewątpliwie dobre. Ale praktyka okazała się makabryczna.
Starożytne zalecenia
Co ciekawe, horror niemowląt mógł się w ogóle nie zdarzyć – gdyby tylko dawni rodzice uważnie słuchali lekarzy. Już bowiem w II wieku n.e. grecki medyk Soranos instruował, jak prawidłowo spowijać dziecko. Zalecał, by powijaki były wykonane z miękkiej wełny i czyste, o szerokości trzech lub czterech palców:
Wełnianych używa się z powodu miękkości materyi i ponieważ płócienne po przepoceniu uciskają. Opaski te muszą być miękkie, żeby nie ugniatały delikatnego ciała, które mają ochraniać. One muszą być czyste, żeby nie były ciężkie, ale lekkie; nie powinny nieprzyjemnie wonieć. […] Nie powinny być sfałdowane i nieśmią być obszyte dookoła, żeby się nie wrzynały.
Jego rady brzmią bardzo rozsądnie. Ale co z tego, skoro w praktyce odpowiednia wełna do wykonania powijaków była trudno dostępna, a standardy higieny pozostawiały wiele do życzenia…
Izba tortur dla niemowląt
W praktyce więc dzieci owijano w pasy ze sztywnego, lnianego płótna, które wrzynało się w miękką skórę bobasa, powodując odparzenia, a nawet rany – szczególnie w okolicach miejsc intymnych. Na dodatek materiał okrywający nóżki i wciśnięty między uda utrudniał usuwanie ekskrementów. Mocz i kał zalegały więc w powijakach. Zdarzało się, że całymi tygodniami (!) – umieszczenie dziecka w powijakach wymagało sporo zachodu, więc matkom i mamkom bynajmniej nie spieszyło się do przewinięcia niemowlęcia. Pampersów, kremów ani maści na odparzenia nie znano. W efekcie dzieci dzięki takiej „pielęgnacji” znosiły prawdziwe tortury. I płakały wniebogłosy. Aby sobie z tym poradzić, owijano je ciaśniej. I koło się zamykało…
Anna Golus przywołuje relację francuskiego lekarza Jeana-Emmanuela Giliberta, żyjącego na przełomie XVIII i XIX wieku:
Ileż to razy, wyzwalając dzieci z ich więzów, widzieliśmy je okryte ekskrementami, sygnalizującymi swoją długą obecność przy pomocy trujących wyziewów; skóra tych nieszczęsnych dzieci była cała zaogniona i pokrywały ją ohydne wrzody. Najsroższe nawet serce zmiękłoby wobec ich jęków, które słyszeliśmy, przybywając na miejsce; można było sobie wyobrazić ich uprzednią mękę, patrząc na ulgę, jaką odczuwały przy ich uwalnianiu i przewijaniu… Były całe poodparzane, a jeżeli dotykało się ich trochę mocniej, krzyczały przenikliwie.
Czytaj też: Chów klatkowy… dzieci. W dwudziestoleciu międzywojennym zalecano trzymanie niemowląt w klatkach za oknem
Tragiczne konsekwencje spowijania
Ciasne spowijanie wywoływało u dzieci nie tylko bolesne odparzenia i – niekiedy śmiertelnie groźne – rany. U noworodków często prowadziło do wywichnięcia stawów (zwłaszcza niedojrzałych bioderek). Ponadto powijaki utrudniały dzieciom oddychanie (przez ściśnięcie płuc) oraz trawienie (ucisk na żołądek mógł powodować wymioty). Według psychoanalityka Erika Eriksona historyczny swaddling odciskał też piętno na psychice dzieci, które wyrastały później na uległych, poddańczo nastawionych dorosłych, przyzwyczajonych do bycia trzymanymi w ryzach. Jak zaobserwował:
dawny rosyjski obyczaj każe owijać dziecko aż po szyję, na tyle mocno, by powstał zeń poręczny »klocek drewna«, a także, by dziecko spowijać przez dziewięć miesięcy, na większą część dnia i całą noc. […] Należy malca mocno owinąć, aby chronić go przed nim samym […]; musi więc zostać również spętany emocjonalnie, by nie paść ofiarą dzikich emocji. To zaś przyczynia się z kolei do utworzenia podstawowej, przedsłownej indoktrynacji, według której ludzie dla swego dobra muszą być trzymani w ryzach […].
Mimo tych licznych „skutków niepożądanych” moda na powijaki miała się w Europie świetnie jeszcze w XIX wieku. Co ciekawe, polscy rodzice byli w tej dziedzinie w „awangardzie”. W naszym kraju zaczęto bowiem odchodzić od spowijania najprawdopodobniej już w XVIII wieku. „Zachodnioeuropejscy obserwatorzy dziwili się temu i stwierdzali, że polskie dzieci rzadko płaczą właśnie dlatego, że nie są spętane powijakami. Na przykład Francuz Hubert Vautrin stwierdził, że w Polsce »nieznany jest okrutny zwyczaj krępowania niemowląt powijakami, pozostawia im się swobodę ruchów, której nie przeciwdziała się i później«” – pisze Anna Golus. Cóż, nie bez powodu amerykański badacz Lloyd deMause określił historię dzieciństwa koszmarem…
Bibliografia
Tekst powstał w oparciu o książkę Anny Golus Dzieciństwo w cieniu rózgi. Historia i oblicza przemocy wobec dzieci, Editio historia 2019.
Dodatkowe źródła:
- Monika Działowska, Otulanie i spowijanie – hit czy kit?, Pediatra na zdrowie (dostęp: 10.01.2024).
- Erik H. Erikson, Dzieciństwo i społeczeństwo, Rebis 2000.
KOMENTARZE (5)
Kiedyś to były czasy. Teraz śpiworek do spania sensillo i dziecko się nie odkryje w nocy i nie zmarznie albo maluszka zawinąć w rożek.
Bardzo ciekawy artykuł, dziękuję!
Tak jak w szpitalu tak szczelnie owijają noworodki, że rączek nie wyciągnie samo tylko po odwinięciu rożka i pieluchy dziecko czuje luz. Najlepszym sposobem aby dziecko nie podrapało się to obcięcie paznokci. Bardzo ciekawy artykuł dać go do przeczytania położnym aby chociaż uwalniały rączki.
E tam, bez przesady – matki jako kobiety zawsze miały swój instynkt i intuicję, stąd proszę bez feminizmu i „politycznej poprawności” /PC/, bo wychodzą zwykłe bzdury…
„Trzeba się hartować od maleńkiego” jak kiedyś w domu powtarzano.
Real Life
Masz coś na poparcie swoich argumentów, czy tylko „e tam, bez przesady?”