Pisz, myśl i módl się po niemiecku. Ale wrzesińskie dzieci nie zapomniały o Polsce. Nie ugięły się nawet pod razami wymierzanymi przez nauczycieli-oprawców.
„Agitacja polska żyje tylko dzięki dobroduszności rządu pruskiego”. Tak uważał kanclerz Niemiec Otto von Bismarck. Miał przy tym coraz większy problem z polskim językiem na terenie swojego państwa. Wprost nie mógł go ścierpieć. I jeszcze ci problematyczni Polacy… Trzeba by wreszcie zrobić z nimi porządek. Jak napisał Marek Hendrykowski w książce Wiwat! Saga wielkopolska 1870-1920: Nie wolno ufać Polakom. Knuli, zawsze knuli i gdy im na to pozwolić, nieustannie będą knuli przeciw nam, podkopując i rozsadzając od środka fundamenty naszej potęgi. Dość pobłażania! Nauczyć posłuchu i niemieckiego porządku można ich tylko po niemiecku.
Należałoby zatem pozbyć się polskiego języka zewsząd. Od urzędów począwszy, a na wojsku skończywszy. No i oczywiście ze szkół. Państwo powinno mieć kontrolę nawet nad tym, w jakim języku modlą się polskie dzieci. Pierwszym do tego krokiem było zatwierdzenie 11 marca 1872 roku przez pruskiego króla Ustawy o nadzorze szkolnym. Naturalną jej konsekwencją stało się rozporządzenie ministra oświaty z 24 lipca 1873 roku, które stanowiło: Językiem wykładowym we wszystkich przedmiotach nauki jest język niemiecki. Jedyny wyjątek zachodzi tylko co do nauki religii i śpiewu kościelnego na pierwszym stopniu nauki.
Zadbano, żeby te nowe zasady zostały wprowadzone. Zajmujące się oświatą władze rejencji poznańskiej zadbały nawet o to, by uczniowie, którzy pochodzili z najbiedniejszych rodzin, za darmo otrzymali książeczkę do religii – oczywiście z niemieckim katechizmem. Ostatecznie szkolnym światem uczniów w tym zaborze miały stać się Niemcy. Zapewne nie spodziewano się aż takiej reakcji…
Katoliccy księża – same z nimi problemy!
Jako pierwszy bunt podniósł arcybiskup poznański Mieczysław Halka-Ledóchowski. Zalecił on nauczycielom religii wykładanie jej po polsku w pierwszych 4 klasach, a jedynie w 2 ostatnich po niemiecku. Sprzeciwił się także rządowej kontroli nad nauczaniem religii. Przynajmniej w tych diecezjach, których funkcjonowanie nadzorował. Ale każda akcja ma swoją reakcję. A ta nadeszła ze strony nadprezydenta Prowincji Poznańskiej Williama Barstowa von Guenthera, który wprost nakazał, by religii uczyć po niemiecku. W międzyczasie zaczęto zwalniać polskich nauczycieli. Sam arcybiskup został w 1874 roku wtrącony do więzienia. Ale już w kolejnym roku uwolniło go to, że został kardynałem, czyli księciem Kościoła, a prawo pruskie zabraniało wtedy więzić… arystokratów.
Nawiasem mówiąc, nie był to jedyny kapłan, który znalazł się na celowniku władz. W związku ze strajkiem we Wrześni takim „kozłem ofiarnym” stał się ksiądz Jan Laskowski, ówczesny wikary. Faktem jest, że rzeczywiście prowadził działalność polegającą na krzewieniu polskości wśród dzieci i młodzieży. Nic więc dziwnego, że na pewnym etapie proszono o spowodowanie usunięcia go z Wrześni, gdyż – według opinii wszystkich zainteresowanych – spokój i pokój nie rychlej nastaną, dopóki on Wrześni nie opuści. Przeniesiono go do Konarzewa.
Żadne Vater unser!
Wszelkie próby buntu przeciwko nowym zasadom próbowano tłumić, m.in. zastraszając rodziców. Przykładowo w roku 1898 jeden z robotników kolejowych został wyrzucony z pracy po tym, jak ośmielił się zwrócić z prośbą do władz, aby jego dzieci mogły się uczyć religii w języku polskim. Również nauczyciele robili wiele, aby wymusić na uczniach realizację nowego, wymierzonego w język polski prawa. Łącznie z karami cielesnymi. I tak też działo się we Wrześni, gdzie działała katolicka szkoła ludowa. Jednak tamtejsze dzieci nie zamierzały poddać się terrorowi germanizacji.
To zapewne któreś z wrzesińskich dzieci napisało wiersz, który w książce Wiwat! Saga wielkopolska 1870-1920 przypomina Marek Hendrykowski: My z Tobą Boże rozmawiać chcemy, / lecz Vater unser nie rozumiemy, / i nikt nie zmusi nas Ciebie tak zwać, / boś Ty nie Vater, lecz Ojciec nasz. Punktem kulminacyjnym stał się 20 maja 1901 roku. Niemiecki nauczyciel wymierzył wówczas karę cielesną 14 uczniom – bo odmówili odpowiadania na religii po niemiecku.
Czytaj też: Jak Niemcy próbowali nam odebrać język, kulturę i tożsamość? Germanizacja w XIX wieku
Germanizatorzy od dzieci katowania
Kije i rózgi lądujące na spuchniętych od uderzeń dłoniach uczniów były wówczas na porządku dziennym. Lecz tego dnia miarka się przebrała. Później, podczas jednego z procesów, wrzesiński lekarz Ludwik Krzyżagórski orzekł, że czworo dzieci obitych przez nauczycieli odniosło obrażenia wykraczające ponad miarę szkolnej kary chłosty. Rodzice już tego nie wytrzymali. Tłumnie przybyli pod szkołę. Akurat w odpowiednim momencie, by przeszkodzić w próbie wymierzenia chłosty na zapleczu szkoły. Pod adresem „pedagogów” poleciały kalumnie. Konieczne stało się wręcz wyprowadzanie nauczycieli pod obstawą w postaci policji i żandarmerii.
Ale rodzice nie zamierzali ustąpić. Zaczęto więc ściągać dodatkowe siły, aby w ten sposób zapanować nad sytuacją. Posiłki sprowadzono m.in. z Gniezna. A im bardziej władze czuły się bezsilne i zagrożone, tym brutalniej reagowały. Zaczęto pociągać uczestników protestów do odpowiedzialności. Zapadały pierwsze wyroki sądowe. Skazano 24 osoby. Otrzymały kary od 2 lat do 30 miesięcy odsiadki. Posypały się też grzywny. Jedynym pozytywnym efektem strajku, którego przywódczynią była zaledwie 13-letnia Bronisława Śmidowicz, stało się to, że niemieckie władze zakazały bicia w szkole.
Nie zostawimy was samych w potrzebie!
Mimo to bunt przybierał na sile. I rozlewał się na inne miejscowości. Zarówno dzieci wrzesińskie, jak i ich zastraszani rodzice mogli liczyć na wsparcie finansowe oraz prawne. Na terenie całej Wielkopolski prowadzono dla nich zbiórkę. Zebrana kwota sięgnęła 100 000 marek. Na pewnym etapie powstał nawet komitet mający na celu niesienie pomocy ofiarom represji. Jego członkami byli Polacy ze wszystkich trzech zaborów. Ba! Pieniądze na ten cel docierały nawet od rodaków mieszkających w Stanach Zjednoczonych!
By napisać o tych bulwersujących wydarzeniach, za pióra chwyciły naprawdę wybitne osobistości tamtych czasów: Henryk Sienkiewicz, Maria Konopnicka oraz Bolesław Prus. Pomocy prawnej udzielali rodzicom dr Zygmunt Florian Dziembowski, Adam Woliński i Bernard Chrzanowski – wszyscy wykształceni na niemieckich uniwersytetach. Jednak bronić oskarżonych nie było im łatwo. Tym bardziej że sąd nie musiał się zbytnio namęczyć, żeby kogoś skazać. Wystarczyła sama obecność pod szkołą. Robili zbiegowisko – więc są winni.
Czytaj też: Ku pokrzepieniu serc. Ci słynni polscy pisarze walczyli o niepodległość
Mleko się rozlało
Sprawy nie udało się utrzymać w tajemnicy. Temat strajku we Wrześni podchwycono w wielu zagranicznych gazetach, takich jak „L’Éclair”, „Corriere della Sera”, „Daily Mail”, „L’Écho de Paris”, „Illustration” czy „The Sunday Magazine”. Pisał o nim nawet „Berliner Tageblatt”. Po części do popularyzacji wiedzy o wrzesińskim proteście przyczynił się pewien niepokorny fotograf: Szymon Furmanek. Otóż śmiał on zrobić zdjęcia dzieci z Wrześni oraz ich rodziców. Mało tego. Wykonał na ich podstawie… pocztówki. I dokładnie napisał, co one przedstawiają, np.: Piasecka z Wrześni skazana na 2 i pół roku więzienia czy Dzieci wrzesińskie obite 20 maja 1901.
Pocztówki za jego sprawą rozeszły się po całym świecie. Łącznie 17 000 sztuk! I jeszcze proszono o kolejne! Można sobie tylko wyobrazić wściekłość niemieckich władz. Oczywiście fotograf trafił pod sąd. Zarzucano mu popieranie czynów przestępczych, gloryfikację przestępców i nakłanianie do popełniania przestępstw. Ostatecznie jednak wyrok okazał się dla niego dość łagodny: 200 marek grzywny z zamianą na 40 dni aresztu.
Czytaj też: „My, Niemcy, przyszliśmy jako panowie, a Polacy mają być odtąd naszymi sługami”
Na ratunek przywódczyni strajku
Surowe konsekwencje mogły również czekać Bronisławę Śmidowicz, która stała się niemalże bohaterką strajku. Zapewne groziłoby jej umieszczenie w poprawczaku, bo trzeba ją było jakoś przykładnie ukarać. Ale okazało się to niemożliwe. Nie żeby otrzymała jakiś immunitet. A zwyczajnie dlatego, że… „winna” zniknęła władzom z pola widzenia! Co się stało? Otóż tymczasowo przechowano ją w Krakowie.
Stamtąd trafiła do Kuźnic, gdzie występowała już jako Bronisława Pyzowska. Została adoptowana przez galicyjską rodzinę, dzięki czemu zmieniła obywatelstwo na austriackie. Tym samym wymknęła się pruskiemu wymiarowi sprawiedliwości. Do Wrześni wróciła dopiero po paru latach, kiedy zakończyła już naukę w szkole w Zakopanem.
Same protesty wciąż trwały. Objęły Poznań, Strzałkowo, Kościan, Ostrów, Ostrowo Szlacheckie, Nową Wieś Królewską, Konarzewo, Buk, Czempiń, Leszno, Miłosław, Mamlicz w powiecie Barcin czy Będzitowo w gminie Złotniki Kujawskie. Łącznie w całej Wielkopolsce brało w nich udział nawet 100 000 dzieci. Ale nie ustawały i represje. W latach 1901–1902 skazanych zostało około 1500 osób. I niestety, jak napisał Marek Hendrykowski: „Tylko po niemiecku” miało być na tych ziemiach jeszcze długo, bardzo długo…
Źródło:
KOMENTARZE (4)
Niemcy uważali i uważają, że ciągle nie mamy obiektywnego podejścia do tych wydarzeń, uległy one u nas ponoć wg nich „mitologizacji”. Bo np. być może pierwszy film polski, w każdym bądź razie najstarszy zachowany, „Pruska kultura” z 1908 r., mówi i to już w części pierwszej, właśnie o strajku szkolnym we Wrześni. Stąd, gdy np. Ignacy Paderewski oświadczył, że dochód z jego koncertów w Niemczech zostanie przekazany działaczom wrześnińskim, to został wygwizdany i zbojkotowany przez niemiecką publiczność, a następnie skrytykowany przez niemiecką prasę za to, że w związku z tym odmówił dalszych występów w Niemczech.
„Wreschener Affäre“ jak nazywają te wydarzenia Niemcy, a zwłaszcza następujący po strajku proces w Gnieźnie w listopadzie 1901 r., zyskał bowiem w Niemczech ogromny rozgłos (Niemcy mający wówczas tak dobre zdanie o sobie, przeżyli szok, nie mogli w to co się stało uwierzyć) i został wykorzystany do maksimum politycznie. Walkę z językiem polskim tłumaczono zaś sobie tym, że winien jest temu głównie jeśli nie wyłącznie, polski kościół katolicki, który rzekomo urósł do „najstraszniejszego wroga świata”, odpowiadającego m. in. szczególnie za ubóstwo i niski poziom edukacji „we wschodnich prowincjach”. Wg lewicy niemieckiej protest we Wrześni nabrał stąd też również cech powstania ludowego: „…a teraz lud powstał i rozpętała się burza.” Stąd posłowie socjaldemokratyczni w Reichstagu „bronili” rzekomo dużo mocniej protestujących we Wrześni, niż robili to nasi posłowie – nie wierzący po prostu w skuteczność swych „apelacji”. Jednocześnie powszechnie wówczas krytykowano w Niemczech i krytykuje się do dziś, nie samą politykę germanizacyjną, mającą przecież „włączyć” Polaków „do wyższej kulturowo społeczności”, a jedynie toporny „pruski” sposób jej prowadzenia: „Żadna polityka jak ta [tj. germanizacyjna] nigdy nie zeszła u nas tak dramatycznie nisko, wręcz na poziom „bagna”, i nikt nigdy nie zrobił z siebie aż takich głupców i uczynił takim pośmiewiskiem dla świata, na ich wzór, popleczników hakatyzmu.”, czyniących z dotąd rzekomo skłonnych „do pojednania i współpracy” Polaków, „na lata całe nieprzejednanych i zaprzysięgłych wrogów.”; pisano w największym nakładowo tytule.
No cóż historia uczy tylko tych co chcą się nauczyć, a jak widać za naszą zachodnią granicą bywa z tym mimo tylu ważnych, przełomowych ich doświadczeń, upływu wielu lat, ciągle różnie… Stąd powinniśmy mieć my Polacy na temat, tych ciągle zachowujących aktualność, „odgrzewanych” przy „lada okazji”, interpretowanych „na nowo” u sąsiadów wydarzeń, możliwie dużą wiedzę.
Dokładnie tak powinno być. Mieszkam we Wrześni. Do szkoły podstawowej chodziłem w 80 latach. Straj dzieci wrzesińskich był nam wykładany tak, że czuliśmy ten dramat. Teraz dzieci w szkołach mają to przedstawione tak, żeby wiedziały, że coś takiego było.
Wrześnianka pozdrawia
Byłem pewien że to dzieci miloslawskie rozpoczęły strajk…