Świat śląskich demonów wydaje się już zamierzchłą przeszłością. Czy ktoś jeszcze wierzy, że skarbnik strzeże podziemnych skarbów, a utopek chowa się pod mostem?
Omy i starziki rozprawiają, że kiedyś, niy tak downo tymu, na Górnym Śląsku można było spotkać przeróżne demony — beboki, utopce, zmory i strzygi. Bebok chował się w chlywikach, piwnicach i na strychu i czyhał na niegrzeczne dzieci. Utopka szło spotkać nad rzeką, jeziorem, stawem, a czasem nawet nad większą kałużą. Nocą przychodziła zmora i dusiła ludzi, a w kopalnianych tunelach porządku pilnował skarbnik. Dzisiaj świat śląskich demonów wydaje się już zamierzchłą przeszłością. Czy ktoś jeszcze wierzy, że skarbnik wciąż strzeże podziemnych skarbów, a utopek chowa się pod mostem?
Od szkubek do turystycznej atrakcji
Opowieści o śląskich stworach i potworach krążyły po wsiach, miastach i familokach. Szczególnie w jesienne i zimowe wieczory, kiedy sąsiadki, kuzynki i przyjaciółki spotykały się na szkubanie. Gdy jesienią zabijano gęsi chowane od wiosny, nic nie mogło się z nich zmarnować, a pierze wykorzystywano do uszycia pierzyny. Na dużą kołdrę potrzebne były pióra z dwunastu gęsi. Taką pierzynę często wręczano jako wiano (posag), gdy wydawano córki za mąż.
Na szkubki chodziły głównie kobiety; brały ze sobą dzieci i wnuki, które biegały dookoła. Gospodyni w ramach podziękowania za wsparcie przygotowywała dla szkubaczek poczęstunek, tak zwany fyjderbal. Szkubki stanowiły ulubioną formę spotkań towarzyskich, gdy za oknem było ciemno i zimno. Przy robocie rozmawiano na różne tematy, była to też dobra okazja na klachy. W tamte jesienne wieczory, skubiąc pierze, omy i ciotki opowiadały straszne historie o śląskich potworach. Dzieci podsłuchiwały z wypiekami na twarzy legendy o utopku, dioble czy zmorze.
Każda miejscowość, ulica, a nawet rodzina miały swoje bery i bojki (bajki) o spotkaniach z demonami, krążące przez pokolenia po Górnym Śląsku. Dzisiaj te historie są traktowane jako opowieści starzików, a nawet najstarsi Ślązacy podkreślają na koniec: „A to tylko takie bojki, to niy mo prowda”. Beboki i utopki zniknęły z śląskiego landszaftu, a pojawiły się na skarpetach, filiżankach, czapkach czy plakatach. Śląskie stwory mają się stać kolejną turystyczną atrakcją. Niczym wrocławskie krasnale pojawiają się na ulicach Katowic, a najwięcej znajdziemy ich w Nikiszu.
Podpowiem, że jeden bebok chowa się pod makietą kolonii przed kościołem św. Anny. Spróbujmy dowiedzieć się więcej o tych śląskich demonach. Po co istniały i jaką rolę odgrywały w tym świecie?
Postrach niegrzecznych dzieci
Legenda dotycząca beboka wydaje się wciąż żywa. Dziadkowie wciąż straszą niesforne wnuki: „Uwożej, bo cie bebok weźnie”. Stwór ten upodobał sobie szczególnie dzieci. Nikt nie wie, jak on tak naprawdę wyglądał — każdy wyobrażał go sobie trochę inaczej. Najczęściej był to mały kudłaty stwór, który w jednej ręce trzymał kij, a w drugiej worek, do którego wrzucał niegrzeczne dzieci. Chował się w ciemnościach, a jedynym, co widziało małe dziecko, były wielkie przeraźliwe oczy wyłaniające się z mroku. Resztę dopowiadała wyobraźnia.
Bebok przydawał się do ostrzegania najmłodszych przed możliwym niebezpieczeństwem w przestrzeni domowej. Najmłodsi nie mogli na przykład zbliżać się do piwnicy, iść na strych czy chować się w chlywiku. Były to miejsca, gdzie zdaniem rodziców i dziadków mogło ich spotkać jakieś niebezpieczeństwo.
Bebok był popularny wśród najmłodszych, ale najwięcej legend krążyło o utopku. Wciąż opowiada się historie o nim i o tym, że dawno temu opa go trefił (dziadek go spotkał). Utopek był stworem wodnym, który szczególnie upodobał sobie pijaków, ale dokuczał wszystkim napotkanym na swojej drodze. Można było go spotkać blisko wody, na mostach, nad stawem i jeziorem. Podobno dobre utopki pomagały ludziom, przestrzegając ich przed niebezpieczeństwem, burzą i gradem. Najwięcej jednak opowieści krążyło o przebiegłości tych wodnych stworów i próbach wciągnięcia napotkanych osób do wody.
„To utopek mnie posikał”
Mówiono, że utopek wyglądał jak duża żaba. Miał zieloną skórę, a między palcami błony. Ubrany był w fioletową koszulę i czerwone spodnie. Nieodłącznym jego rekwizytem była fajka. Utopek miał magiczną moc i mógł przybierać różne postacie. Aby zaciągnąć do wody swoje ofiary, kusił je, przybierając kształt przedmiotu ich marzeń. Kobietom ukazywał się jako pończochy, dzieciom jako zabawka, a facetom jako fajka. Jednak najbardziej upodobał sobie pijanych mężczyzn.
Nie chcę nic mówić, ale dla nich była to przecież idealna wymówka, gdy wracali do domu w ubraniach, które były mokre od wody lub moczu. Mówili żonom po powrocie: „Przecież to nie ja, to utopek mnie posikał”. Tłumaczono sobie, że gdy dochodziło do utonięć, była to wina tego wodnego stwora. Osoby, które popełniły samobójstwa poprzez utonięcie, miały stać się utopkiem po śmierci.
Czytaj też: Słowiańskie demony wodne
Heksy, południce i inne zmory
Opowiedziałem już o beboku i utopku, więc może czas teraz na żeńskiego demona — heksę, czyli czarownicę (i nie mówię tu o teściowych, chociaż one czasem też bywają tak nazywane). Legendy o czarownicach były szczególnie żywe w górnośląskich wsiach. Podkradały one mleko, robiły dziwne mikstury i ciepały klątwy na sąsiadów. Zawsze były to stare samotne kobiety z czarnym kotem. Bycie singlem musiało być wówczas udręką.
Trzymając się tematu wsi, wspomnę jeszcze o południcy, która chodziła po polach i dokuczała pracującym ludziom między godziną dwunastą a trzynastą. Legendy o Meluzynie, wiatrowej pani, zniknęły dziś zupełnie, tak jak te o fojermanach, którzy musieli odpokutować swoje zachowanie, pomagając ludziom nocą wrócić do domu w ciemności. Słowo „szcziga” obecnie kojarzy się z niesforną dziewczyną, a nie śląskimi wampirami, dioboł zaś to postać z legend o panu Twardowskim, a nie ktoś, kogo dziś się boimy. Diosek (diabeł) był niczym Lord Voldemort — nie wolno było wymawiać jego imienia, aby go nie przywołać.
Demonem nocnym, a może bardziej odpowiednim określeniem byłoby „koszmarem nocnym”, była zmora. Ślązacy do dziś opowiadają sobie o jej wizytach, które bywały przerażające. Mówiono, że to „tako baba, co w nocy loto po świecie i gniecie tych, co śpią”. Demon ten przychodził zawsze po północy. Siadał na klatce piersiowej śpiącej osoby, dusił ją i drapał. Dzisiaj tłumaczy się takie zdarzenia paraliżem sennym, a wówczas stwierdzano, że to zmora kogoś gniecie. Osoba, która miała być demonem, nie była tego nawet świadoma. Jej dusza opuszczała ciało o północy i wracała przed świtem.
Jak walczyć z demonami?
Moje ulubione opowieści o zmorze dotyczą różnych sposobów i metod walki z nią, które nam mogą wydawać się zabawne. Było ich dość sporo. Jedna z nich nakazywała postawić miotłę do góry nogami, co pozwalało w pewien sposób zmylić demona. Osoba atakowana powinna położyć się spać na opak, gdyż wtedy zmora będzie dusić nogi, poczuje się przechytrzona i więcej już nie wróci. Na miejscu nękanego członka rodziny kładziono wypchaną kukłę. Niektórzy rysowali święconą kredą linię dookoła łóżka, której demon nie mógł przekroczyć.
Jednak najbardziej znana i przydatna metoda przegnania zmory polegała na wypowiedzeniu słów: „Przyjdź rano, dam ci chleba z masłem”. Gdy nazajutrz pojawiła się kobieta, która „przez przypadek” chciała coś załatwić, należało ją poczęstować sznitką (kromką). I po problemie — zmora już nas więcej nie nękała.
Czytaj też: Królewna-strzyga, czyli słowiańskie podania wskrzeszone w „Wiedźminie”
Dobre duchy
W domach górników opowiadano historie o skarbniku — dobrym duchu i opiekunie kopalni. Według jednej z legend był to górnik, który kochał swoją pracę i po śmierci przez całą wieczność chciał być strażnikiem gruby (kopalni). Inna wersja wspomina, że był to gwarek, który za przeklinanie na szychcie skazany został na wieczną pokutę. Niektórzy mówili, że skarbnikiem jest bogaty właściciel kopalni, który znęcał się nad swoimi pracownikami. Dawniej wierzono, że skarbnik może przybrać formę zarówno ludzi, jak i zwierząt. Jednak najczęściej wyobrażano go sobie jako starego sztygara z długą białą brodą i świecącymi czerwonymi oczami, trzymającego w ręku lampę. Był on małomówny — czasem zdradzał go tylko złowrogi śmiech.
Skarbnik budził lęk, ale często był postrzegany jako postać pozytywna — przestrzegał przed niebezpieczeństwem i nagradzał za pracowitość. Jego okrutne oblicze mogli zobaczyć tylko górnicy leniwi, nieuczciwi, łamiący zasady bezpieczeństwa i współpracy. W legendach miały być to osoby, które zasługiwały na karę. Skarbnik pilnował porządku w kopalni. Ostrzegał górników przed tąpnięciami i wybuchami metanu. Zazwyczaj można było go spotkać koło południa i północy. Często pomagał górnikom wydobywać węgiel, ale gdy dochodziło do dzielenia się zapłatą, trzeba było powiedzieć, że ostatnia moneta należy do skarbnika, inaczej mogło się to skończyć okrutną śmiercią z powodu zachłanności. Świat legend kopalnianych był bogaty, a każda kopalnia miała swojego skarbnika.
Czytaj też: Jak przewidzieć śmierć? Złowróżbne znaki w kulturze ludowej
Arena dobra i zła
Gdy rozmawiam ze starszymi osobami, które znają te opowieści z pierwszej ręki, na koniec zawsze powtarzają one, że w to nie wierzą, ale… Ślązacy podchodzą do swoich legend z dystansem, jak do opowieści omy z dawnych czasów. Podczas spotkań, które organizowałem w ramach projektu Śląskie Stwory i Potwory, jedna osoba, pani Monika, opowiadała o Meluzynie, utopku, dioble czy zmorze. Wspominała o spotkaniach z tymi śląskimi demonami w taki sposób, że gdy potem wracałem, sam się bałem, że na drodze stanie mi utopek. Dzisiaj te dawne opowieści przez wielu są uważane za głupie przesądy.
Dawniej był to pewien sposób na oswajanie rzeczywistości. Próba zrozumienia otaczającej nas natury, wyjaśniania rzeczy trudnych czasem do zrozumienia. Przecież nikt z własnej woli by się nie utopił, więc to musi być wina utopka. Każda dziedzina życia miała swojego demona, a świat był swego rodzaju areną dobra i zła. Z czasem, gdy poziom wykształcenia zaczął wzrastać, technika poszła do przodu, pojawiły się telewizory, komputery i komórki, dawne śląskie stwory przestały być potrzebne i zaczęły znikać. Beboki oraz utopce schowały się do piwnic oraz pod wodę i dziś rzadko nas odwiedzają.
Potworne dziedzictwo
Już ponad sto lat temu, na początku XX wieku, badacze zbierali dawne legendy bazujące na śląskich wierzeniach. Etnografowie, wówczas w większości niemieccy, spotykali się z ludźmi i notowali, jak powstały utopce czy dlaczego skarbnik musi pilnować skarbów pod ziemią.
Jedną z pionierek górnośląskiej regionalistyki była Elisabeth Grabowski. Ta pochodząca z Raciborza badaczka poszukiwała materiałów w terenie, odwiedzała kopalnie, huty i szpitale. Spotykała się z mieszkańcami w Bytomiu, Katowicach i Murckach. W ostatniej z tych miejscowości kolonia robotnicza otoczona była z każdej strony lasem, co stwarzało idealne warunki do powstawania przeróżnych legend. Osadę wybudowano w połowie XIX wieku dla pracowników kopalni Emanuelssegen, która należała do książąt pszczyńskich. Górnicy, zmierzając po ćmoku (w ciemności) do pracy, widzieli przeróżne stwory, które na nich grasowały, a potem opowiadali o tych stworach kolejnym pokoleniom.
Elisabeth Grabowski rozmawiała z Górnoślązakami, gdy odwiedzała ich ubogie domy czy lokalne przyjęcia. To dzięki zebranym przez nią materiałom możemy się dowiedzieć, kim jest skarbnik albo jak dioboł dokuczał ludziom. W opisie jednej z legend wspomina, że bebok nie mógł zrobić dzieciom nic złego w domu, ale trzeba było uważać na dworze, szczególnie w ciemności. Matki, śpiewając kołysanki, straszyły dzieci tym niesfornym demonem: Luli, luli, ciii — / śmierć już stoi koło drzwi. / Poznasz ją po czarnej sukmanie, / złe dzieci wynosi na niej.
Źródło:
Tekst stanowi fragment książki Kamila Iwanickiego „Familoki. Śląskie mikrokosmosy” (Editio 2023).
KOMENTARZE (5)
Nazwisko malarza (Prianisznikow) lepiej by wyglądało w polskiej wersji fonetycznej, a nie angielskiej. Pozdrawiam
Strzyga istnieje naprawdę.
Widziałem ją na Śląsku Opolskim bodajże 30 lat temu. Tak nazwała ją dawno nieżyjąca już moja ciotka.
Chodzi o bardzo dziwną mysz, która porusza się bardzo szybko, skacząc jak kangur, odbijając się mocno od swoich tylnych długich nóg.
Podchodząc do sprawy naukowo, mogła to być na przykład tak zwana mysz zaroślowa albo inna.
Richtich tak jest. U nos w douma pod Strzelcami Opolskimi, pod lasem, kiedy nie ma kota, szcziga to problem
Łatwo wyjaśnić, skąd się wzięła Południca. Podczas pracy na polu, bardzo łatwo o udar słoneczny. Ludzie, chcąc chronić się przed stworem, schodzili z pola i odpoczywali w cieniu, co jednocześnie chroniło ich w jakimś stopniu przed udarami.
Tak samo ma się sprawa z przesądami. Jednym z nich jest np. to, że nie można wychodzić z nieochrzczonym dzieckiem z domu, po porwie go diabeł. Matki przestrzegając tego przesądu, unikały kontaktu z „całą wsią” krótko po porodzie – czyli również ograniczały kontakt noworodka z bakteriami
Wychowałam się na Górnym Sląsku i straszono mnie nie bebokiem a bobokiem. Bobok, nie bebok. Podobno był z tyłu za blokiem od strony lasku, gdzie dzieci nie powinny były chodzić.