Noc z 14 na 15 kwietnia 1912 roku „niezatapialny” RMS Titanic spoczął na dnie Atlantyku. Dlaczego doszło do katastrofy? I czy można było jej uniknąć?
Około godziny 23:39 14 kwietnia 1912 roku przebywający w bocianim gnieździe marynarze Frederick Fleet i Reginald Robinson Lee dostrzegli w oddali czarny, nieregularny zarys. Szybko zorientowali się, że przed Titanicem pojawiła się góra lodowa. Fleet błyskawicznie powiadomił mostek kapitański. W odpowiedzi usłyszał krótkie „Dziękuję!”. Następnie załoga próbowała wyminąć przeszkodę. Pierwszy oficer William Murdoch zainicjował tzw. manewr „porting-around”, co może sugerować, że i on zauważył zagrożenie.
Ale było już za późno. Kilka sekund po 23:40 pasażerowie niższych pokładów odczuli wstrząs. Titanic uderzył w lodowego kolosa prawą burtą. Do sześciu przednich przedziałów zaczęła wlewać się woda. Początkowo wśród członków załogi nie było widać przerażenia. Działały pompy. Statek tylko nieznacznie przechylił się w kierunku dziobu. Kapitan Smith dokładnie zbadał uszkodzenia. Skonsultował się z projektantem statku, Thomasem Andrewsem. Ten najszybciej zorientował się, że Titanic podczas swojego dziewiczego rejsu zatonie i trzeba rozpocząć ewakuację.
Czytaj też: Katastrofa promu „Jan Heweliusz”
Trzech braci
Początek XX wieku był czasem ogromnej konkurencji pomiędzy firmami żeglugowymi. W 1907 roku jedna z nich, Cunard Line, udostępniła pasażerom dwa statki: Lusitanię i Mauretanię. Ta druga przez 22 lata była posiadaczem Błękitnej Wstęgi Atlantyku, wyróżnienia przyznawanego najszybszej jednostce na trasie transatlantyckiej Europa – Nowy Jork.
W tym samym czasie Bruce Ismay, dyrektor zarządzający White Star Line i syn założyciela przedsiębiorstwa, oraz Lord William Pirrie, dyrektor stoczni Harland & Wolff w Belfaście, rozpoczęli rozmowy na temat budowy trzech dużych statków pasażerskich. Miały być największe, szybkie, niezwykle ładowne i – nade wszystko – luksusowe. Za ich zaprojektowanie odpowiedzialni byli architekci marynarki wojennej: Alexander Carlisle i Thomas Andrews. Transatlantyki nazwano: Titanic, Olympic i Britannic.
31 marca 1909 roku położono stępkę najsłynniejszego z trzech braci – Titanica. Nieco ponad dwa lata później, 31 maja 1911 roku statek został zwodowany. 10 kwietnia 1912 roku oddano go do użytkowania. Jego budowa pochłonęła blisko 1,5 miliona funtów (w przeliczeniu dałoby to dziś astronomiczną sumę 160 milionów funtów). Za te pieniądze stworzono kolosa. Titanic miał 269 m długości, 29,41 m szerokości, 53,33 m wysokości i zanurzał się na 10,54 m. Jego pojemność rejestrowa sięgała 46 329 ton. Do tego, z pomocą dwóch silników i trzech śrub napędowych, mógł rozwijać prędkość od 21 do 24 węzłów.
Co ciekawe, jeden z jego czterech kominów był atrapą, postawioną ze względów estetycznych. Kwestie wizualne kierowały również projektantami i zarządcą statku przy okazji lokowania szalup. Uznano, że ich zbyt duża liczba nie dość, że jest mało urokliwa, to jeszcze mogłaby odstraszać pasażerów, przecząc tezie o „inżynieryjnym cudzie” i „praktycznej niezatapialności”…
Czytaj też: SS Sultana. Najgorsza katastrofa statku w historii USA
Titanic. Luksus ponad wszystko
Tuż po godzinie 12:00 10 kwietnia 1912 roku RMS Titanic pod dowództwem kapitana Edwarda Smitha wypłynął z Southampton w swój dziewiczy rejs na trasie Southampton – Cherbourg – Queenstown – Nowy Jork. W chwili katastrofy na pokładzie znajdowało się ponad 1300 pasażerów i blisko 900 członków załogi. Pasażerowie mogli zakupić bilety na jedną z trzech klas.
Za podróż pierwszą klasą trzeba było zapłacić od 30 funtów za koję do 870 funtów za apartament. Chętnych jednak nie brakowało. Wśród podróżujących znalazła się śmietanka brytyjsko-amerykańskiego kapitalizmu. Ot, choćby właściciel nowojorskiego domu towarowego Macy’s, Isidor Straus, który płynął z żoną Idą Straus. Albo multimilioner John Jacob Astor IV z żoną Madeleine. Byli pisarze, artyści czy sportowcy. Przygotowano dla nich wygody, o jakich wcześniej nie słyszano.
By dostać się do zajmowanych przez siebie wnętrz, pasażerowie pierwszej klasy mogli korzystać z trzech wind. Jeśli decydowali się na podróż schodami, oglądali gustowne boazerie, poręcze i kolumny z jasnego dębu z licznymi rzeźbami, nierzadko zdobione złotymi wstawkami. Tyle że czasu w trakcie podróży nie spędza się w windzie bądź na klatce schodowej…
Pierwsza, druga i trzecia klasa
Po opuszczeniu bogato wyposażonej, kipiącej luksusem kabiny lub apartamentu pasażer pierwszej klasy mógł udać się do jednego z kilku salonów lub na taras spacerowy, gdzie ustawiono leżaki, serwowano poncze, bulion wołowy i inne wyszukane napoje. Panie często widywano w białym salonie, w którym czytano i pisano. Na rufie znajdowała się elegancko urządzona palarnia z mahoniową boazerią, witrażami i jedynym na statku kominkiem z prawdziwym ogniem. Było to jedno z najsłynniejszych pomieszczeń Titanica. Do tego dochodziły kawiarnie, restauracje, w których można było wybrać dania z karty. Po korytarzach niosły się melodie, grane przez orkiestrę. Miłośnicy sportu widywani byli na siłowni, basenie lub… korcie do squasha. White Star Line zadbała i o wygodę, i o intymność bogatych klientów.
Ale i podróżujący drugą klasą nie mieli na co narzekać. Za 13 funtów można było zaserwować sobie kabinę – przeznaczoną dla dwóch lub czterech osób – z własną umywalką, łóżkiem czy schowkiem bagażowym. Do tego wspólna palarnia, salon, biblioteczka. Większość ówczesnych statków podobne wygody oferowała w pierwszej klasie…
Najtańszy bilet (w trzeciej klasie) kosztował 7 funtów. Nabywca zajmował – oddzielone kratami od tych przeznaczonych przez bogatszych – pomieszczenia na dolnych pokładach. A te, w przeciwieństwie do innych pływających jednostek, na Titanicu nie były najgorsze. Zamiast wieloosobowych, zbiorowych pokojów, pasażerowie mogli zamieszkać w kilkuosobowych kabinach. Korzystali ze wspólnej jadalni, kilku wanien i własnej palarni. Dla wielu osób, często nie posiadających żadnych pieniędzy, takie warunki były całkiem znośne, w myśl słów piosenki: „tu jest twoje miejsce, tu masz swój ciasny, ale własny kąt”.
Czytaj też: Zatajone katastrofy w ZSRR
Ignorancja i chaos
Po wypłynięciu z Southampton Titanic ” statek marzeń” zatrzymał się jeszcze w Cherbourg i Queenstown, zabierając kilkudziesięciu pasażerów i worki z pocztą. Następnie ruszył do Nowego Jorku. Przez cztery dni załoga otrzymywała wiadomości że góry lodowe dryfują na oceanie. A jednak o godzinie 23:40 doszło do zderzenia.
Kiedy kapitan Edward Smith usłyszał od projektanta Andrewsa, że statek pójdzie na dno, stanął jak zamurowany. Według niektórych relacji informację tę utrzymywał w tajemnicy, być może nie chcąc wywoływać paniki. Inne źródła podają, że od tamtej chwili kierował ewakuacją, ale w sposób chaotyczny. Wydawał nieprzemyślane i sprzeczne rozkazy, czym utrudniał pracę podwładnym.
Operatorzy radiowi Jack Phillips i Harold Bride kwadrans po północy otrzymali rozkaz wezwania na pomoc innych statków. Odpowiedziała im Carpathia, której dotarcie na miejsce wypadku zajęło prawie cztery godziny. Inne jednostki również były zbyt daleko albo niewłaściwie odczytywały sygnały.
Zbyt mało szalup
Na pokładzie znajdowało się 16 szalup ratunkowych. Liczba ta była zgodna z ówczesnym prawem. Do każdej mogło wsiąść 65 osób. Dodatkowo na wyposażeniu znajdowały się 4 szalupy składane. Łącznie mogły zabrać 1178 osób, czyli około połowę płynących. Niewiele osób zdawało sobie z tego sprawę. Poświęciliśmy dwie godziny na dyskusję o dywanach w kabinach pierwszej klasy i 15 minut na problem szalup ratunkowych — mówił Alexander Carlisle, późniejszy dyrektor stoczni Harland and Wolff.
Wszyscy mogli za to skorzystać z kamizelek ratunkowych, jednak ich nieporęczność i początkowy pozorny spokój sprawiły, że niewielu zdecydowało się na taki ruch. Pięć minut po północy kapitan Smith wydał rozkaz ewakuacji. Dopiero czterdzieści minut później na lustrze wody spoczęła pierwsza z szalup. Niepełna. Na jej pokładzie zasiadło tylko 28 osób. Druga była „piątka”, która również ewakuowała tylko 28 pasażerów. Dlaczego? Okazało się, że załoga nie zdawała sobie sprawy z pojemności łodzi ratunkowych. Zarządzono również ewakuację kobiet i dzieci, a wiele z pań zwyczajnie nie chciało opuszczać pokładu bez mężczyzn. Choćby Rosalie Ida Straus, która wyszła z szalupy i powiedziała mężowi: „Mieszkamy razem od wielu lat. Gdzie ty pójdziesz, tam i ja pójdę”.
Brak szalup to jedno. Innym problemem na Titanicu był podział na klasy i organizacyjny chaos. Pasażerów pierwszej klasy zabrano najpierw. Część z tych, którzy znaleźli się w trzeciej klasie, było oddzielonych od wyjść ewakuacyjnych i pokładu zamkniętymi kratami. Nikt ich nie otworzył. Oni jako pierwsi zdali sobie sprawę z powagi sytuacji. Oni też jako pierwsi zaczęli walczyć o ratunek.
Czytaj też: Nie wszyscy dojechali. Tragiczny wypadek autobusu w Gdańsku Kokoszkach
Zatonięcie „niezatapialnego”
Panika wśród pasażerów wybuchła pomiędzy pierwszą a drugą w nocy. Gołym okiem było widać, że Titanic przechyla się w kierunku dziobu. Na pokładzie rozgrywały się dantejskie sceny. Do łodzi ratunkowych pchali się wszyscy. W „Ilustrowanym Kuryierze Codziennym” czytamy:
Podróżni, którzy po większej części już spali, wybiegli półnadzy na pokład, gdzie rozpoczęła się zażarta walka o łodzie ratunkowe. Za miejsce w łodziach ofiarowano olbrzymie sumy. Łodzie formalnie licytowano. Niektórzy ofiarowali cały swój majątek, aby ocalić życie (…). Nie tylko brakowało łodzi, ale i wszystkie inne przyrządy nie były odpowiednie. Wiele łodzi ratunkowych z powodu bójek między podróżnymi wywróciło się i wielu podróżnych znalazło w ten sposób śmierć na morzu.
Na statku przestał działać agregat prądotwórczy. Wszystko wokół zniknęło w ciemności. Kominy padały, przygniatając znajdujące się w ich okolicy osoby. W tle słychać było tylko muzykę. Orkiestra grała do samego końca. Kapitan Edward Smith udał się na mostek kapitański, by tam czekać na śmierć. Zgoła inaczej zachował się dyrektor Ismay, który (ponoć w pidżamie i kapciach) odpłynął już drugą szalupą. Potem jego postępek powszechnie krytykowano. Takich jak on było wielu. Katastrofa zrodziła i bohaterów, którzy ratowali innych lub decydowali się na godną śmierć, i postacie ciemne.
Podzielony na dwie części RMS Titanic zatonął około 2:20, 15 kwietnia 1912 roku. Tragedia zabrała życie ponad 1500 osób. Wiele z nich umierało z powodu wychłodzenia w lodowatych wodach Atlantyku. Wśród ofiar byli też ludzie związani z Polską. „Ilustrowany Kuryier Codzienny” donosił o Gustawie Schmidtcie, urodzonym w Krakowie kupcu, który „w celach handlowych jechał okrętem Tytanic”. Szukała go rodzina. Wśród zaginionych był też ksiądz Józef Montwiłł, urodzony na Suwalszczyźnie, który wedle relacji świadków miał oddać swoje miejsce w szalupie innemu pasażerowi. Jego ciała nigdy nie odnaleziono.
Czytaj też: Kary na pokładach okrętów
Wrak, teorie i filmy
Wrak Titanica spoczął na głębokości 3802 m. Nim go odnaleziono 1 września 1985 roku, starano się wyjaśnić przyczyny katastrofy. Powołano dwie komisje – brytyjską i amerykańską. Zmieniono prawo, przesunięto szlak żeglugowy na Oceanie Atlantyckim. Przez lata umierały kolejne osoby, którym w 1912 roku udało się przeżyć.
Czas rodził też teorie spiskowe. Według jednej z nich statek nie uderzył w górę lodową, a został zatopiony przez łódź podwodną. Wedle innej to osoby związane z White Star Line doprowadziły do katastrofy. Motywacją miało być ogromne odszkodowanie za całkowite zniszczenie statku. Niejaki Bruce Goldberg, amerykański psychiatra, mówił, że przychodzili do niego pacjenci, którzy twierdzili, że zginęli na Titanicu. Mieli dokładnie opisać mu tamtą feralną noc. Tymi opowieściami Goldberg czarował słuchaczy wierzących tak jak on w reinkarnację…
W 1997 roku w kinach pojawił się „Titanic” w reżyserii Jamesa Camerona. Produkcja odniosła ogromny sukces. Sprawiła też, że pytania o losy pasażerów i przebieg katastrofy odżyły na nowo. Na miejsce zatonięcia RMS Titanic zaczęto organizować prywatne wycieczki, które według dr. Roberta Ballarda, odkrywcy wraku, przyśpieszają jego zniszczenie. Leżący na dnie „inżynieryjny cud” to dziś mogiła. Przecież większości ciał pasażerów nigdy nie odnaleziono.
Bibliografia:
- Milewski, Dramat Titanica. Gdyby nie bałagan, błędy oraz ignorancja oficerów, mogło ocaleć ponad 1000 osób, [w:] Newsweek Historia, 15 kwietnia 2022.
- Wernichowska, Na falach metafizyki, [w:] Przekrój, nr 27/1998.
- Łysiak, Te ciekawostki o Titanicu rzucają nowe światło na katastrofę. Szalup było za mało, ale to nie wszystko, [w:] www.national-geographic.pl (dostęp: 08.02.2023 r.).
- Polskie Radio, Titanic – katastrofa, która stała się legendą, [w:] www.polskieradio.pl (dostęp: 08.02.2023 r.).
- Straszna katastrofa na morzu [w:] Ilustrowany Kuryer Codzienny. 1912, nr 88, s. 2.
- titanic.com.pl (dostęp: 08.02.2023 r.).
KOMENTARZE (6)
artykul o wydarzeniach z roku 1912, w kategorii „XIX wiek”
aha…
acha piszemy przez CH
„Aha – jak informuje Słownik Ortograficzny PWN – to: «wykrzyknik wyrażający potwierdzenie, zrozumienie, przypomnienie, IRONIĘ itp.». Poprawna pisownia tego słowa zawiera „H”.”
Jak nazywają się Ci co nie mają nic do powiedzenia „w temacie”, a chcą zaistnieć „czepiając się” pisowni? Web nits, internet bed bugs?
Wypłynął w lipcu zatonął w kwietniu płynął do Ameryki dłużej niż Koumb
Ta tragedia pokazała światu jak szybko może się skończyć panowanie człowieka na ziemi. Żeby góra lodowa mogła zatopić cały okręt. Jaka siła musiała działać by taki duży wytwór człowieka poszedł na dno.
Czy były możliwości ratunku, pomocy.
Tego już nikt nie wie. Ludzie chcieli żyć. Myśleli że w Ameryce znajdą szczęście.
Znów legendy i peany na wyrost, gdy tymczasem to tzw. 'ósme cudo świata’ było niestety za duże, źle zaprojektowane, źle zbudowane, obsadzone złą załogą i fatalnie dowodzone. Zeby pognębić do reszty Anglików – powiem wprost: gdyby na mostku tego tzw. 'transatlantyku’ (niewartego skrótu RMS przed nazwą!!!) stał zamiast p. Smitha na przykład p. Borkowski lub p. Stankiewicz – to statek przynajmniej byłby zasłużył na miano liniowca i na skrót, bo bez najmniejszych kłopotów bylby dotarł do NY. Ponad 1300 osób nie znalazło w głowach dość oleju, by odpuścić sobie rejs przez ocean na tak niepewnym statku.