Choć śnieg w części Stanów Zjednoczonych nie jest anomalią, jego opady w XIX wieku doprowadziły do tragedii. Jak wyglądała „wielka śnieżyca” z 1888 roku?
Nagłe spadki temperatury najniebezpieczniejsze są w tych regionach świata, które przywykły do łagodnych, krótkich zim. Klimat Stanów Zjednoczonych jest natomiast bardzo zróżnicowany. Skupmy się więc na czterech regionach: Nowym Jorku, New Jersey, Connecticut i Massachusetts. Tam bowiem w 1888 roku pogoda okazała się zabójcza dla kilkuset osób.
Zima w tych stanach trwa od grudnia do lutego i przebiega dość łagodnie. Średnie temperatury w dzień oscylują w okolicach 3–5°C, w nocy natomiast spadają nieznacznie poniżej zera. Czasem pada śnieg, jednak położenie geograficzne sprawia, że częściej można się spodziewać mżawki. Kiedy więc ziemię pokryły kilkunastometrowe zaspy, nikt nie był na to przygotowany.
Z Brooklynu na Manhattan po lodzie
O dziwo, zaczęło się nie zimą, a dopiero w marcu. Początek burzy był zresztą dosyć niepozorny. Opady deszczu 11 marca stawały się coraz bardziej obfite, a w ciągu kilku godzin ulewa niespodziewanie zamieniła się w śnieżycę. Ta utrzymywała się do 14 marca. Towarzyszył jej wiatr przekraczający miejscami 80km/h.
Kilkunastostopniowy mróz chwycił Nowy Jork i nie słabł na tyle długo, że miasto pokryło się lodem. Z Brooklynu dało się wówczas dojść do Manhattanu pieszo. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że oba miejsca oddzielone są od siebie rzeką. Pracy było zbyt dużo dla dostępnych lodołamaczy. Ruch drogą wodną na całym wschodnim wybrzeżu szybko został całkowicie sparaliżowany, a załogi statków znalazły się w poważnym niebezpieczeństwie.
Ofiary żywiołu
Zaledwie 3 dni po rozpoczęciu śnieżycy media zaczęły podawać informacje o setkach ofiar śmiertelnych. I to w samym Nowym Jorku. Zgodnie z wieczornym wydaniem gazety The Sun, które ukazało się 13 marca 1888 roku, zamieć pozbawiła życia ponad 800 mieszkańców miasta. Kilka tysięcy osób zostało uwięzionych w zasypanych mieszkaniach i środkach komunikacji.
Choć doniesienia The Sun o liczbie zmarłych są mocno naciągane, prawda wciąż brzmi przerażająco. Gdzie szukać informacji, jak nie w prasie? Dużo bardziej wiarygodny jest raport Krajowego Centrum Danych Klimatycznych na temat zamieci. Podaje on, że z powodu śnieżycy zginęło najprawdopodobniej ponad 400 osób, z czego 200 w samym Nowym Jorku. Burza zerwała się tak gwałtownie, że załogi okolicznych statków i pasażerowie kolei nie zdążyli dotrzeć do celów swojej podróży.
Czytaj też: Zima stulecia w 1929 roku
Ile właściwie było śniegu?
Z regionów dotkniętych zamiecią, najlepiej sytuacja wyglądała w północnej części Nowej Anglii. Została ona pokryta warstwą śniegu o grubości od około 50 do 80 cm. Znacznie gorzej było w Connecticut, Massachusetts, Nowym Jorku i New Jersey. Tam pokrywa śnieżna sięgała nawet do półtora metra. Mało tego, porywisty wiatr tworzył zaspy tak ogromne, że można było pomylić je ze wzgórzami. Ich wysokość przekraczała nieraz 15 metrów.
W prasie można było znaleźć z tego powodu kuriozalne historie. Pewien mężczyzna wpadł ponoć w świeżą, miękką zaspę. Pechowo dla niego, śnieg skrywał… zwłoki konia, który nie przetrwał zamieci. Człowiek upadł tak nieszczęśliwie, że uderzył głową w kopyto zwierzęcia, które rozcięło mu czoło. Poszkodowany żartował ponoć, że jest pierwszą w historii osobą kopniętą przez martwego konia. Nie brakowało też relacji z podróży po zaspach tak wysokich, że wystawały z nich tylko czubki drzew.
Zamknięte szkoły, zaginione pociągi
W najbardziej dotkniętych przez pogodę miejscach ludzie byli uwięzieni w domach ponad tydzień. Wszystkie szkoły na terenach objętych zamiecią zawiesiły swoją działalność. Wielu właścicieli nie było w stanie otworzyć swoich firm. Dlaczego? Po pierwsze: mroźny, porywisty wiatr stanowił realne zagrożenie. Jego prędkość właściwie nie spadała poniżej kilkudziesięciu kilometrów na godzinę. A po drugie: drogi bardzo szybko stały się nieprzejezdne.
W największym niebezpieczeństwie były załogi statków i pasażerowie pociągów. Lód uniemożliwiał żeglugę, przez co część statków po prostu utknęła z dala od lądu. Gwałtowna zmiana pogody sprawiła też, że koleje nie docierały do stacji. Szacuje się, że nawet do pięćdziesięciu przewozów zagubiło się na kilka dni, a ludzie byli uwięzieni w środku bez jakiejkolwiek możliwości kontaktu. Mieszkańcy miast, którzy czekali na swoich bliskich, często tracili dostęp do światła i telegrafu.
Czytaj też: Mgła, która zabija. W 1952 roku smog w Londynie spowodował śmierć nawet 12 tysięcy osób!
Konsekwencje zamieci
Śnieg w końcu przestał padać, wiatr przycichł. Jak nietrudno się domyślić, wraz ze wzrostem temperatury przyszły również powodzie. Zalany został m.in. Brooklyn – najbardziej zaludniony obszar Nowego Jorku. Osoby nieposiadające żadnych zapasów jedzenia znalazły się w ciężkiej sytuacji. Dostawy mleka i żywności nie docierały na miejsce. Nie działały alarmy przeciwpożarowe.
Zamieć wstrząsnęła mieszkańcami wschodniego wybrzeża Ameryki. Kilkudniowy kataklizm sprawił, że błyskawicznie rozpoczęto modernizację wielu sieci. Powstały m.in. podziemne przewody telegraficzne i telefoniczne. I choć na pierwszą linię metra Nowy Jork musiał poczekać jeszcze niemal dwie dekady, po wielkiej śnieżycy miasto przyjęło pierwsze plany budowy.
Źródła:
- At the Mercy of the Storm [w]: “New York Tribune”, 13.03.1888 [dostęp online: 3.01.2023]
- A Furious Blizzard [w]: “Lancaster Daily Intelligencer”, 13.08.1888 [dostęp online: 3.01.2023]
- Blizzard was a King [w]: “The Sun”, 13.03.1888 [dostęp online: 3.01.2023]
- Lott N., The big one! A review of the march 12-14, 1993 “Storm the century”, raport dla Krajowego Centrum Danych Klimatycznych [dostęp online: 3.01.2023]
KOMENTARZE (2)
O dziwo, zaczęło się nie zimą, a dopiero w marcu. Początek burzy był zresztą dosyć niepozorny. Opady deszczu 11 marca stawały się coraz bardziej obfite, a w ciągu kilku godzin ulewa niespodziewanie zamieniła się w śnieżycę.
11 marca (lub delikatnie wcześniej czy później), czyli zimą.
Dla ścisłości Massachusetts i Connecticut leżą w Nowej Anglii