Co by było, gdyby w XVI wieku Hiszpania podbiła Anglię? Choć mało brakowało, Wielka Armada została jednak pokonana, a umożliwił to... pewien pirat!
Laurence Bergreen zainaugurował rozdział 17 – „Znaki i przepowiednie” – swojej książki W poszukiwaniu imperium słowami: W pierwszych miesiącach 1588 roku lud Anglii rozmyślał nad przepowiedniami dotyczącymi wydarzeń, które „zgotują ludziom żałosny los”. Łatwowierni wszędzie widzieli znaki i przepowiednie. Regiomontanus (Johannes Muller z Konigsbergu w Bawarii), wpływowy piętnastowieczny niemiecki matematyk i astrolog, ogłosił, że w roku 1588 może nastąpić „ostateczny rozpad świata”. Takie oświadczenia powodowały, że wszyscy żyli w wielkim napięciu. Ale czy mogła istnieć jakaś konkretna tego przyczyna?
Otóż tuż za rogiem czaiła się perspektywa wojny z Hiszpanią, choć nie wszyscy wyraźnie to dostrzegali. Nawet królowa Anglii, Elżbieta I Tudor, wydawała łudzić się jeszcze rozmowami w sprawie traktatu pokojowego. Z kolei lord admirał Charles Howard twierdził, że odkąd Anglia jest Anglią, nigdy nie uciekano się do takich podstępów i forteli, aby zwieść nasz kraj, jak ten traktat pokojowy. Tymczasem na dworze królowej w najlepsze działali hiszpańscy agenci, m.in. sir James Croft.
Przerost formy nad treścią
Król Filip II w istocie szykował swoje siły do inwazji na Anglię, co miała umożliwić niezwyciężona Wielka Armada. Ale ryba psuła się już od głowy. Monarcha na nowego dowódcę floty mianował księcia Mediny-Sidonii Alonso Pereza de Guzmana, który sam twierdził, że nie jest odpowiednią osobą na to stanowisko. Na dodatek arystokrata cierpiał na chorobę morską. Doświadczenia jednak mu nie brakło. Znał stan Wielkiej Armady i wiedział, że wcale nie jest już taka wielka… W przypadku ataku na Anglię była skazana na porażkę, lecz Filip nawet nie chciał o tym słyszeć.
W połowie maja 1588 roku hiszpańskie okręty wyruszyły na wojnę. Tak w książce W poszukiwaniu imperium opisał Wielką Armadę Laurence Bergreen:
Należała ona do największych flot, jakie kiedykolwiek zgromadzono, co miało świadczyć o bogactwie i dumie Hiszpanii (…). W sumie Wielką Armadę tworzyły 132 okręty obsadzone przez 8766 marynarzy, 21 556 żołnierzy i 2088 wioślarzy-skazańcow. Armadę przygotowano bardziej na potrzeby uroczystości niż do walki. Bandery i proporce łopotały wesoło na wietrze. Na wolnych burtach połyskiwały zdobienia. Okręty błyszczały od złoceń. Otwory działowe ochraniały zdobne tarcze, a na żaglach widniał powiewający miecz, symbol potęgi Hiszpanii.
Jeśli Bóg nas jakimś cudem nie wspomoże…
Pod względem technicznym rzeczywiście okręty hiszpańskie biły na głowę naprędce skleconą po części ze statków handlowych flotę angielską. Przynajmniej na papierze. Jednakże hiszpańskie okręty-giganty były ociężałe. Jednostki angielskie były mniejsze i znacznie szybsze. Na korzyść Anglików przemawiały też zasięg armat i – jak się miało okazać – szybkostrzelność dział. Problemem dla Wielkiej Armady okazało się nawet manewrowanie na wodach Atlantyku. Ostatecznie okręty te zostały zaprojektowane bardziej z myślą o spokojniejszych wodach Morza Śródziemnego.
Jeden z hiszpańskich oficerów stwierdził nawet, że jeśli Bóg nas jakimś cudem nie wspomoże, Anglicy, którzy mają znacznie szybsze i bardziej przydatne okręty niż nasze i bardziej dalekonośną broń (…), nie zbliżą się do nas w ogóle, ale staną w oddali i roztrzaskają nas na strzępy swoimi kulwerynami [długolufymi działami], a my nie zdołamy im przeszkodzić. A Anglicy mieli jeszcze istotnego asa w rękawie w postaci… słynnego pirata. Francis Drake, bo o nim mowa, w imieniu królowej mierzył się już wcześniej z Hiszpanami. W dużej mierze to właśnie on odpowiadał za przygotowanie angielskiej floty do zbliżającej się wojny, chociaż formalnie dowódcą był Charles Howard.
Czytaj też: Francis Drake – pirackie początki imperium brytyjskiego
Na miejsce bitwy jednak trzeba było najpierw dopłynąć…
W przypadku Wielkiej Armady okazało się, że „łatwiej powiedzieć niż zrobić”. Cała flotylla ze względu na największe jednostki poruszała się dość powoli. Przez to od Lizbony do przylądka Finisterre (300 mil) płynęła aż 3 tygodnie. Na domiar złego potężna burza rozbiła część statków u wybrzeży Francji, a inne uszkodziła. Trzeba było schronić się w La Coruñi, dokonać napraw i uzupełnić zapasy. A jeszcze nawet nie napotkano Anglików. Książę w liście do króla napisał: Czy Wasza Królewska Mość naprawdę myśli, że możemy zaatakować tak wielki kraj jak Anglia takimi siłami, jakie mamy teraz? Cierpiący wtedy z powodu podagry Filip II był jednak nieugięty.
Jeszcze kilka razy statki musiały zawijać do portów z powodu sztormów. W końcu przed popołudniem 19 lipca cała rozciągnięta na siedem mil Armada wyłoniła się z mgły w pobliżu Lizard Point w Kornwalii. Grający wtedy w kule Drake stwierdził, że wystarczy czasu, aby wygrać mecz i zmiażdżyć Hiszpanów. Do pierwszej wymiany ognia doszło w nocy 20 lipca. Szybsze okręty angielskie sprowokowały przeciwnika, podpłynąwszy na tyle blisko, by skutecznie razić okręty hiszpańskie. W trakcie tego starcia okręt Drake’a został trafiony ponad 40 razy. Bitwa zakończyła się po 8 godzinach, kiedy Anglikom zabrakło amunicji i musieli zawrócić.
W międzyczasie wydarzyło się coś, co miało potem dla Hiszpanów poważne konsekwencje. Otóż spodziewana flota inwazyjna księcia Parmy (syna przyrodniej siostry Filipa II) nie pojawiła się. Książę był bowiem przekonany, że cała operacja zakończy się klęską, a sam miał na głowie wojnę w Niderlandach. Kolejne starcia przyniosły kolejne straty po stronie Wielkiej Armady. W międzyczasie Drake, mając na to dość czasu, postanowił złupić parę hiszpańskich statków. Powiedzmy, że nie lubił zostawiać kwestii swojego wynagrodzenia przypadkowi.
Początek agonii niezwyciężonej flotylli
Przewaga prędkości zdecydowanie była po stronie Anglików. Na dodatek dość często obrońcom sprzyjał wiatr. Wielka Armada próbowała jednak przeć naprzód przez kanał La Manche. Księcia Parmy nadal nigdzie nie było. Usiłowano przedrzeć się do Calais. Płynięto dość zwartym szykiem. Poważne zagrożenie stanowiły jednak brandery. Były to małe jednostki, wypełnione po brzegi łatwopalnymi materiałami, puszczane na wodę z prądem nawet bez załóg. Takie pływające drony-kamikadze.
I właśnie w nocy 28 lipca Anglicy posłali 8 zapalonych brander w kierunku Hiszpanów. Ci próbowali je zatrzymać, ale było już za późno. Nastąpiły eksplozje. Mnóstwo płonących strzępków lecących w kierunku okrętów Wielkiej Armady wywołało panikę tak dużą, że… przy części okrętów nawet poodcinano kotwice! Tymczasem Drake, kapitan „Revenge”, jak to korsarz – chociaż walczył skutecznie to… plądrował dalej. Z pokładu „Nuestra Señora de la Rosario” miał zrabować 50 000 dukatów.
Agonia Wielkiej Armady zaczęła się w pobliżu nadmorskiego miasteczka Gravelines, położonego pomiędzy Dover a Calais. W 1558 roku Hiszpania pokonała tutaj Francję. I tutaj też doszło do gigantycznej bitwy morskiej pomiędzy Anglikami a Wielką Armadą. Szczególnie w trakcie tej bitwy uwidoczniła się przewaga lekkich, łatwiejszych do ładowania, bo umieszczonych na wózkach dział angielskich, które do tego miały większy zasięg. A kiedy dym się rozproszył, stało się jasne, że angielskie jednostki zmiażdżyły swoje hiszpańskie odpowiedniki. Reszta miała już tylko jedno wyjście: uciekać.
Czytaj też: Makabryczna śmierć najsłynniejszego brytyjskiego podróżnika. Jego ciało zostało ugotowane i poćwiartowane…
Żałosny koniec wielkiej floty
Od tego momentu w całej rozciągłości zaczęło już działać prawo Murphy’ego: jeżeli coś może pójść źle, to pójdzie. Plan był karkołomny: nie możemy wrócić tą samą drogą, więc opłyniemy Szkocję i Irlandię. Ale hiszpańscy żeglarze nie mieli dokładnych map, ich statki były podziurawione, brakowało pożywienia i wody. I jeszcze te prądy morskie oraz wiatry, które pchały okręty w zupełnie przeciwną stronę: aż do Niemiec i Danii. A akurat w tych latach, w czasie tzw. małej epoki lodowcowej, na akwenie często szalały burze i sztormy, co jeszcze bardziej dziesiątkowało Hiszpanów.
Anglicy już nawet nie musieli gonić przeciwników, choć gdyby im się udało odnaleźć rozproszoną Wielką Armadę, pewnie zostałaby ona ostatecznie unicestwiona. Część okrętów zdołała w końcu opłynąć od północy Szkocję, a marynarzy-rozbitków potraktowano tam nawet humanitarnie: odziewano ich i odsyłano do ich kraju. Niektórzy osiedlili się na Orkadach, gdzie hodowali przywiezione ze sobą kurczaki. Tę odmianę nazwano kurczętami Armady. Ci, którzy dopłynęli do wybrzeży Irlandii, nie mieli już tyle szczęścia. Bezlitośnie ich tam rabowano i mordowano.
W drodze powrotnej hiszpańska flotylla dalej się wykrwawiała. Resztki niegdysiejszej niezwyciężonej Wielkiej Armady powróciły w końcu do Hiszpanii. Straty były olbrzymie: z 30 000 marynarzy i żołnierzy przeżyło około 10 000, a do portów dopłynęło tylko 67 okrętów. A Anglicy? Zobaczmy, jak w książce W poszukiwaniu imperium podsumował to Laurence Bergreen: Zginęło może stu marynarzy. Warto też zauważyć, że nie stracili ani jednego okrętu, poza ośmioma statkami poświęconymi na brandery. Zrozpaczony Filip II powiedział: „Wysłałem Armadę przeciwko ludziom, a nie Bożym wiatrom i falom”. A zatem okazało się, że i Anglia – tak jak niegdyś Japonia – miała swój „boski wiatr”.
Bibliografia
Literatura uzupełniająca
- Cawthorne, Wraki, tragedie i katastrofy morskie, Bellona, Warszawa 2009.
- Frattini, Święte Przymierze, Wydawnictwo Amber, Warszawa 2005.
- Hutchinson, The Spanish Armada, Weidenfeld & Nicholson, London 2013.
- Martin, G. Parker, The Spanish Armada. Revised edition, Mandolin, Manchester 1999.
KOMENTARZE (1)
Hi, hi, częsty błąd, Francis Drake nigdy nie był piratem, a korsarzem – działał bowiem, łupił „legalnie” w oparciu o patent korsarski, szczególnie w naszej części Europy, zwany też listem kaperskim (u nas byłby kaprem zatem), który wystawiał władca, tutaj królowa, dokładnie określający kogo i jak można „łupić” :) w jego, jej imieniu, i ile trzeba będzie „odpalić” wystawiającemu, wystawiającej tenże patent-list.
A co do ciekawostek dotyczących armady, to np. można by wymienić to, że nie udowodniono by jakikolwiek statek czy okręt hiszpański bezpośrednio zatonął w wyniku angielskiego ostrzału artyleryjskiego, a…
A co do strat angielskich, 50-100 osób owszem zginęło w walce, ale warunki „higieniczne” były na ich okrętach tak złe, że jeszcze na morzu zmarło z powodu chorób 2-3 tys. marynarzy, a zaraz po zejściu na ląd w ciągu kilku m-cy, dalsze 4-6 tys.
Zaraz, rok po Armadzie, Anglicy przygotowali równie wielką, jeśli nie większą, „kontr” Armadę, co jak na ciągle dość ubogą Anglię było wielkim wyczynem (aczkolwiek wielce im pomogli – dołożyli się do niej, ich do niedawna najwięksi i najczęściej zwycięscy, „morscy” wrogowie, „obrzydliwie” wówczas bogaci Holendrzy, mający do tego wielkie, znacznie większe tradycje morskie, niż Anglicy). Angielska „kontr Armada” mająca „odzyskać koronę dla Portugalii”, czyli jej niezależność, wyruszyła z 27 667 ludźmi na pokładach ponad 180 statków i okrętów, pod dowództwem – już Sir – Francisa Drake’a i Sir Johna Norrisa. Było to jednakowoż przedsięwzięcie równie całkowicie katastrofalne – kompletnie nieudane co hiszpańskie, gdyż powróciły co prawda 102 statki, ale już tylko ze szczątkowymi załogami – 3722 marynarzami. Około 80 statków zostało utraconych: zatopionych lub zdobytych przez Hiszpanów.