„Uporządkowaniem odcinka walki czynnej”, czyli prowadzeniem akcji dywersyjno-sabotażowych zajmowały się w Armii Krajowej również kobiety – m.in. Wanda Gertz „Lena”, organizatorka i komendantka Oddziału AK „Dysk” (Dywersja i Sabotaż Kobiet). Kedywianki na równi z mężczyznami dzieliły niebezpieczeństwa i trudy. I tak jak oni z zimną krwią wykonywały wyroki śmierci na zdrajcach ojczyzny.
Był lipcowy powszedni dzień. Jak na tę porę roku przystało, mimo że dochodziła już siedemnasta, słońce wciąż tkwiło wysoko i nie robiło wrażenia, by miało ochotę szybko rozpocząć swą schodzącą wędrówkę po nieboskłonie. Jego blask porażał intensywnością właśnie w tym miejscu, gdzie jaskrawe promienie zderzały się z kolorystycznie mu pokrewnym łanem niemal już dojrzałego zboża.
Jego kłosy pięły się do góry, jakby każdy chciał prześcignąć inne swym wzrostem. Nie pochylały się w żadną stronę, nie szumiały nostalgicznie, stąd wnioskować należy, że dzień był bezwietrzny. Z oddali dochodziły odgłosy miasta. Klaksony samochodów, jakieś nawoływania, ale przede wszystkim zgrzyt zatrzymujących się na przystankach tramwajów, przypominający świdrujący uszy dźwięk, jaki wydaje nóż drapiący po talerzu.
Dyskomfort dla ucha wynagradzany był dźwięcznym, w jakiś sposób radosnym, brzmieniem dzwonka obwieszczającego odjazd, czyli ruch ku czemuś zawsze napawający nadzieją.
Nerwowe oczekiwanie
Tu, wśród pękających z nadmiaru ziaren kłosów, wzorcowe gospodarstwo rolne, jakim był AGRiL (Administracja Gospodarstw Rolnych i Leśnych) usytuowany na Rakowcu, co roku chwaliło się imponującymi zbiorami. W tym miejscu owa miejska krzątanina zdawała się tak odległa, że aż nierealna.
„Lena” i „Margerita” już od blisko pół godziny skulone, przyczajone, siedziały w zbożu. Sielskie otoczenie sprawiało, że ich myśli błądziły po radosnych zakamarkach przeszłości, szczególnie tej związanej z letnimi wyjazdami na wieś. Co jakiś czas któraś z nich ostrożnie prostowała się, by spojrzeć na „Jankę” stojącą na najbliższym przystanku, bo to jej powierzono wstępny wywiad i obserwację skazanej. To ona najlepiej wiedziała, jak wygląda osoba, na którą czekały.
Ustalonym sygnałem miała potwierdzić jej tożsamość. Na razie nic się nie działo. Spojrzały na zegarki, a potem wymownie na siebie. – Może dziś nie poszła do pracy? – szepnęła „Margerita”. – Spokojnie, po drodze z pracy do domu można przecież załatwiać różne rzeczy, na przykład robić zakupy – uspokajała „Lena”, choć i na jej poważnej, pociągłej twarzy, znaczonej wyraźnie wystającymi kośćmi policzkowymi i wydatnym nosem, a zwieńczonej gładko do góry zaczesanymi kruczoczarnymi włosami, rysowało się napięcie.
Głośny szelest rozchylanych czy przygniatanych pod jakimś ciężarem kłosów sprawił, że zamarły. Dosłownie chwilę wcześniej „Janka” nie dawała żadnych znaków, czyżby…? Tym razem „Lena” bezszmerowo uniosła się do góry, by sprawdzić, co się dzieje na przystanku. – Nic – szepnęła i wtedy z miejsca znajdującego się około dziesięciu metrów od nich wyfrunął duży leśny gołąb. Odetchnęły, omal nie wybuchając niedozwolonym w tych okolicznościach śmiechem.
Czytaj też: Zagra-Lin i polskie bomby w Berlinie. Tak Armia Krajowa mściła się za hitlerowskie zbrodnie
Akowski wyrok
Ulga nie mogła przesłonić czujności. Gdy tym razem „Margerita” wyjrzała ponad zboże, zobaczyła, że w ich stronę idzie jakaś kobieta, a postępująca za nią w odpowiedniej odległości „Janka” zdejmuje płaszcz i ruchem głowy na nią wskazuje. – Idzie!
„Lena” dotknęła rewolweru znajdującego się w kieszeni. Pogładziła go lekko, jakby nie mogąc w tej sytuacji już niczego sprawdzić, chciała w ten sposób zapewnić sobie jego niezawodność. Jednym zgrabnym ruchem wyskoczyła na ścieżkę wydeptaną w zbożu, pewnie przez ludzi skracających sobie drogę od przystanku, i stanęła twarzą do zbliżającej się konfidentki. Kiedy ta była już bardzo blisko, lekko drżącym głosem zaczęła wypowiadać sentencję akowskiego wyroku: „W imieniu Polski Podziemnej jesteś skazana na karę śmierci za…”.
Przerwała, w chwili gdy przerażona kobieta zaczęła szukać oczami drogi ucieczki. Wystrzeliła. Strzał był celny. Teraz „Lena” nieśpiesznie obeszła ciało i tą samą ścieżką, którą przed chwilą przemierzała zabita, udała się w stronę przystanku. Wsiadła do akurat ruszającego tramwaju.
Czytaj też: Ile zarabiali egzekutorzy Armii Krajowej?
Egzekutorka Armii Krajowej
Była to pierwsza dla członkiń „Disku” i w ogóle wszystkich kobiet działających w Kedywie akcja likwidacji agentów i konfidentów gestapo i dlatego, obawiając się o jej wynik, uzależniony nie tyle od sprawności organizacyjnej i fizycznej, ile od odporności psychicznej, kierownictwo Okręgu Warszawskiego Komendy Głównej AK wysłało też do niej męskiego ubezpieczyciela.
W tym jednak wypadku jego rola polegała wyłącznie na obserwacji, gdyż „Lena” poradziła sobie perfekcyjnie. Od razu sama podjęła się wykonania tego zadania, zdając sobie sprawę, że dla jej podwładnych może okazać się traumatycznym przeżyciem. Zorganizowała „Disk”, a stojąc na jego czele, dbała o swe podkomendne jak troskliwa kura o wszystkie wykluwające się kurczaki.
Była z pozoru oschła, zasadnicza, całkowicie poświęcona idei walki, robiła wrażenie, że oprócz jej rezultatów nic się dla niej nie liczy, ale bezpieczeństwo i dobro kobiet, którymi dowodziła, stawiała w swym moralnym kodeksie ponad wszystko.
Bezkompromisowość, konsekwencja w stosowaniu przyjętych reguł postępowania wydawały się płynąć w krwiobiegu komendantki. Jej decyzje nierzadko spotykały się ze sprzeciwem, nie znajdował on wprawdzie żadnego ujścia w warunkach walki, ale był niekiedy przechowywany w pamięci do końca życia. Stało się tak w przypadku „Marty”, która pierwszego sierpnia, w dniu wybuchu powstania, nie mogąc dotrzeć do fabryki Telefunkena przy ulicy Mireckiego, miejsca koncentracji oddziału, zaczęła pracę jako łączniczka Delegatury Rządu na Kraj. Jakiś czas później, przenosząc meldunek na Wolę, po drodze wstąpiła do fabryki Telefunkena i bardzo chciała wrócić do macierzystej jednostki.
„Lena” jednak kategorycznie sprzeciwiła się temu, dowodząc, że byłoby to nielojalne wobec ludzi, z którymi już rozpoczęła współpracę. O próbę dezercji oskarżyła też „Igę”, która chciała przedostać się do męskich oddziałów, gdyż marzyła o plutonie pancernym. W końcu do niego dołączyła, ale pluton wycofał się już wtedy z Woli i stracił wszystkie czołgi. Wcześniej jednak za swe zachowanie musiała odpokutować zamknięta na dwadzieścia cztery godziny w „kozie”.
Czytaj też: Mali żołnierze. Ile dzieci walczyło w Powstaniu Warszawskim?
Komendantka do zadań specjalnych
Zatarg z komendantką miała też „Renia”, współpracująca z batalionem „Parasol” przy inwigilowaniu szczególnie okrutnych zbrodniarzy. Zazdroszcząc niektórym napotykanym koleżankom udziału w walkach, chciała odejść z „Disku”, by do nich dołączyć.
Nasza sytuacja, i w ogóle powstania, jest teraz bardzo zła i absolutnie nie zezwalam na ten krok – usłyszała kategoryczny sprzeciw „Leny”. „Reni” wydawało się, że przełożoną kieruje nie rozeznanie sytuacji, ale nadmierny pesymizm, charakterystyczny dla ludzi jej pokolenia, uciekła się więc do metody „na łzy”. Ale nie przyniosła ona oczekiwanego przez dziewczynę pozwolenia, lecz jedynie krótki rozkaz: – Dołącz do robiących butelki zapalające!
Takie decyzje nie zjednywały „Lenie” sympatii, ale żołnierki, które znały ją lepiej, doskonale zdawały sobie sprawę, że znajdują się pod najlepszą z możliwych w tych okolicznościach, niemal matczyną opieką.
Niewiele akcji, w których komendantka fizycznie brała udział, zostało udokumentowanych, gdyż ona głównie je przygotowywała, a potem rozdzielała zadania pomiędzy swe podwładne. Gdy jednak pojawiała się na pierwszej linii, a z pewnością zdarzało się to częściej, niż można wnioskować z dokumentów, akcja musiała być na tyle trudna, czasem wydawała się wręcz niewykonalna, że nie chciała ryzykować życiem podkomendnych.
Wiedząc, że jest najbardziej doświadczoną członkinią „Disku”, i to zarówno pod względem stażu w walce, jak i w dowodzeniu, odczuwała brzemię odpowiedzialności za kobiety, czasem nawet młode dziewczyny, dla których był to pierwszy kontakt z wojenną rzeczywistością.
Źródło:
Tekst stanowi fragment książki Agnieszki Lewandowskiej-Kąkol „Gdzie diabeł nie mógł… Kedywianki w akcji”, która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Bellona.
KOMENTARZE (4)
Przydałby się taki oddział teraz do likwidacji zbrodniarzy bandytów i szmalcowników nazywanych teraz o zgrozo żołnierzami wyklętymi…za zbrodnie jakich się dopuścili….
A jak skoncza, powinni sie wziac za wszystkich PZPR-owskich zdrajcow, ktorzy poszli na sluzbe Moskwy. Od sekretarza komitetu dzielnicowego w gore, po kolei…
Co to jest „leśny gołąb”? I to w zbożu :d
zapewne chodzi o…grzywacza. To pospolity, duży gołąb który żywi się zbożem