Jak słusznie stwierdza w znakomitej książce na temat dziejów Poznania Przemysław Matusik, „najważniejszym adresem w Poznaniu aż do października 1945 roku była najpierw Dolna Wilda 86, a następnie Chełmońskiego 21, gdzie mieściła się siedziba sowieckiej komendantury miasta”.
Rzeczywiście w momencie wkroczenia wojsk ZSRR do Poznania miasto stało się strefą przyfrontową z wszystkimi tego konsekwencjami. W ważnych punktach tworzono komendantury wojskowe. Ich władza obejmowała wszystkie dziedziny życia. Dla komendanta wojennego płk. Nikołaja Smirnowa to on był najważniejszą władzą w mieście.
O ile można dyskutować, czy w czasie walk o cytadelę Rosjanie mieli prawo mobilizować poznaniaków do ataku na ten ostatni punkt oporu Niemców (choć wydaje się, że walka ze znienawidzonym okupantem była wpisana w psychikę mieszkańców), o tyle dysponowanie w większości polskim przecież mieniem było już problematyczne. Tymczasem Rosjanie wywozili z miasta sporo, traktując to jako zdobycz wojenną.
Częściowo były to zdemontowane zakłady przemysłowe, będące wcześniej własnością Niemców lub państwa niemieckiego. Przejmowali też zarząd nad zakładami. Można uznać, co podkreśla P. Matusik, że kontrola zakładów mających istotnie znaczenie dla frontu (zakłady Cegielskiego, Poznańskie Warsztaty Kolejowe czy nawet Fabryka Makaronu) była konieczna.
Trudno jednak uznać za uzasadnione wywiezienie – jak wylicza Matusik – 25 tysięcy garnków, 9 tysięcy patelni, a nawet tysiąca nocników, nie odgrywających chyba dużej roli w prowadzeniu działań wojennych. Także wywiezienie w całości fabryki Telefunkena, fabryki akumulatorów czy kilku innych zakładów, nie świadczyło o przyjacielskich stosunkach pomiędzy obydwoma krajami. A Poznań to przecież teren bezsprzecznie polski.
W trosce o żywność dla głodujących
Można się też zgodzić z tezą, że w momencie, gdy nadal trwała wojna, dla komendantur sprawą priorytetową było organizowanie zaopatrzenia dla frontu. Żywność miała w tym przypadku równie duże znaczenie jak amunicja. Nie musiało to jednak oznaczać głodzenia miasta. W Poznaniu przebywało w tym okresie ok. 100 tysięcy Polaków.
W raportach podkreślano, że dzięki szybkim działaniom frontowym Niemcom nie udało się wywieźć zgromadzonych zapasów. W Poznaniu i okolicy w magazynach były więc tysiące ton mąki, która spokojnie wystarczyłaby na wyżywienie miasta i jego mieszkańców.
Tymczasem Smirnow, po długich targach, wydzielił na zaopatrzenie Poznania 8 ton mąki i dwie krowy na mięso! Tymczasem poznaniacy od miesiąca (choć właściwie przez całą okupację) nie mieli dostępu do w miarę normalnego zaopatrzenia i w mieście panował głód. 8 ton mąki nie mogło wystarczyć i oczywiście brakowało chleba.
W cytowanym przez P. Matusika raporcie, kpt. Bardach, który był w Poznaniu na przełomie stycznia i lutego twierdził, że sytuacja jest tragiczna. W opracowaniach historyków najczęściej podkreśla się, że Armia Czerwona była zapleczem dla tworzących się w mieście władz związanych z nową, komunistyczną formacją. Jej obecność likwidowała wszelki opór i ułatwiała budowę nowej rzeczywistości.
Nie chcę oczywiście polemizować z tą tezą, gdyż w dużej części jest ona prawdziwa. Poznański przypadek z lutego 1945 roku pokazuje jednak, że nie do końca. Panoszenie się komendanta sowieckiego naruszało bowiem kompetencje tworzących się polskich władz. Smirnow nie tylko zarządzał całym majątkiem, ale także uzurpował sobie prawo do decydowania o najdrobniejszych sprawach miasta. Cenzurował wydawane przez Polaków zarządzenia, dysponował całym transportem itp.
Było to tak uciążliwe, że przedstawiciele grupy operacyjnej, przysłanej do Poznania w celu zorganizowania życia, uznali, że tak dalej być nie może. Dopowiem więc historię, opisaną przez P. Matusika. Ówczesny wicewojewoda, kpt. Stefan Kalinowski udał się do komendantury i tam oświadczył kategorycznie, co trudno sobie wyobrazić w ówczesnej sytuacji, że jeśli ten stan nie ulegnie zmianie, to władze polskie wyjadą z Poznania, a cała odpowiedzialność spadnie na władze radzieckie.
Czytaj też: Poznańskie srebrne lata. Życie codzienne w XVII wieku
Przypadek Bazaru
Nie chcę tu jednak koncentrować się na sporach, jakie wybuchały na tym tle, lecz pokazać, jak trudno poznaniacy odzyskiwali Poznań także w innych wymiarach.
Jednym z symboli Poznania, obok słynnego ratusza, jest oczywiście Bazar. To tu koncentrowało się polskie życie narodowe w okresie zaborów, tu planowano kolejne posunięcia, mające obronić przed Niemcami polski stan posiadania, tu wreszcie z balkonu w 1918 roku przemawiał Ignacy Jan Paderewski, co stało się sygnałem do wybuchu Powstania Wielkopolskiego.
Jednak Bazar był nie tylko symbolem, ale także tętniącą życiem placówką handlowo-hotelową, szczycącą się doskonałą renomą. Zasobna piwnica zapewniała każdemu, najbardziej nawet wybrednemu klientowi możliwość zaspokojenia swego wyszukanego gustu. Można tu było znaleźć wszystko dla wytrawnych degustatorów wyszukanych trunków.
Zajęcie Poznania w 1939 roku przez Niemców odbiło się na sytuacji Bazaru. Jak napisano w pierwszym powojennym sprawozdaniu:
Bazar przetrwał chlubnie cały wiek, święcąc w roku 1938 swoje stulecie istnienia, by w roku następnym paść łupem grabieżców niemieckich. Rabunkowa gospodarka najeźdźców doprowadziła do wyczerpania poważnych zapasów win bazarowych, nagromadzonych przez lat dziesiątki, a hotel doprowadziła do rangi drugorzędnego domu zajezdnego.
Po przejęciu przez państwo niemieckie jego nazwa została zmieniona na Hotel Poznański Dwór. Podczas okupacji mieszkało w nim najczęściej wojsko, był więc zaniedbany. Niemcy przejęli także cały majątek, a miał on sporą wartość. Oprócz sklepów i hotelu z pełnym wyposażeniem, stanowiły go właśnie zgromadzone trunki. Zasoby piwnicy Bazaru były ogromne. Wartość win dorównywała wartości budynków.
W końcu sierpnia 1939 roku w piwnicach spoczywały butelki alkoholu warte 1,3 mln złotych. Dla porównania, wartość budynków wynosiła 1,5 mln zł. Jednak w trakcie, a zwłaszcza pod koniec wojny Bazar został ograbiony z ogromnych zasobów różnych trunków. 200 tysięcy butelek zabrał Arthur Greiser, zarządca tzw. Kraju Warty. Pokaźne ilości zagrabili oficerowie niemieckiej armii.
Bądźmy sprawiedliwi, już po wyjściu Niemców wojsko zabrało 30 tys. butelek, ale zasoby uszczuplili też mieszkańcy Poznania. Jak pisano w raportach, nieliczne sprzęty zostały również rozkradzione przez złodziei. Skradziono nawet kraty ze sklepów od ul. Paderewskiego, rozbito szafę żelazną, ukradziono także 150-kilogramowy motor do windy.
„Bazar płonął. Ludność wpadła do hotelu i piwnic, grabiła i rabowała na wszystkie strony tak, iż nic nie zdołano uratować. Bazar został ograbiony i spalony”. Straty były więc ogromne. Mimo tego w piwnicach częściowo zniszczonego budynku przy ul. Koziej znajdowało się ciągle jeszcze ok. 30 tys. butelek alkoholi. Rosjanie także do tego majątku rościli sobie pretensje.
Codziennie rano pod Bazar przyjeżdżały wozy konne. Żołnierze mieli ładować na nie zawartość piwnicy i odtransportować do radzieckich magazynów armijnych. Oczywiście nietrudno się domyślić, że żołnierze, widząc takie atrakcyjne bogactwo, zaczynali dzień od degustacji wybranych trunków, a następnie kontynuowali te działania do popołudnia. Skutki były oczywiste, wieczorem pijanych trzeba było wnieść na wozy (sami raczej nie byli w stanie tego zrobić) i następnie odwozić do koszar. Reprymendy nie pomagały i opisana sytuacja powtarzała się przez kolejne dni. W końcu zdenerwowana komendantura zrezygnowała z przetransportowania win i piwnice wysadzono dynamitem.
Czytaj też: Poznań 1918. Jak rozpoczęło się powstanie wielkopolskie?
Polsko-francuska dyskusja o okupacji
Powojenne dzieje Bazaru to także przyczynek do poznania historii – i to w szerszej perspektywie. Mimo ogromnych zniszczeń dzięki staraniom dawnych właścicieli, z pomocą miasta i władz centralnych, powoli Bazar podnosił się z ruin. Postanowiono nawet wrócić do przedwojennej tradycji i na nowo zapełnić tak atrakcyjnie wyglądającą przed wojną piwnicę. W tym celu rozpoczęto pertraktacje z zagranicznymi dostawcami win.
Ten fragment dziejów Bazaru stanowi doskonałą ilustrację różnicy w warunkach okupacyjnych pomiędzy Polską a krajami zachodnimi. Już pod koniec 1945 roku do zarządu spółki zwrócił się zarząd firmy Champagne Ernest Irroy z Reims z przypomnieniem, że Spółka „Bazar” zalega z zapłatą 189 dolarów za wina dostarczone w 1939 roku.
Po koszmarze okupacji zdziwienie musiał wywołać fragment listu, w którym dyrektor generalny francuskiej firmy wyrażał nadzieję, że poznańska „firma wyszła bez szwanku z wypadków ostatniego czasu i że ich personel jest kompletny i przy zdrowiu”. Francuzom odpowiedziano, że firma „Bazar” została w wyniku wojny zupełnie zniszczona, personel rozproszony, a jej odbudowa potrwa wiele lat. Odmówiono też uregulowania przedwojennej należności. Mimo tego Francuzi odpowiedzieli natychmiast.
Wyrażając żal z powodu „unicestwienia firmy”, mieli jednak ciągle nadzieję, że zostanie ona odbudowana i będzie mogła otrzymać z Francji „wyborne wina Bordeaux, jak ongiś”. W tym celu przysłano zresztą nawet aktualny cennik. Do realizacji transakcji nie doszło, bowiem władze polskie nie wyraziły zgody na import z Francji perfum i alkoholi, choć Stanisław Skrzeszewski, ówczesny ambasador Polski we Francji, doceniał francuskie „przednie wina, koniaki i armaniaki”.
Sprawa nie była jednak beznadziejna – w marcu 1947 roku została wreszcie zawarta polsko-francuska umowa handlowa. Przy, jak to określono, „bajecznym” kursie franka w stosunku do złotówki otwierały się możliwości importu win stołowych i dzięki życzliwości władz francuskich Bazar mógłby mieć w tej kwestii wyłączność na Polskę. Uruchomienie importu na dużą skalę pozwoliłoby przywrócić Bazarowi dawną świetność. W tej kwestii spółka miała przecież dobrą tradycję i wyrobioną markę.
Po podpisaniu umowy handlowej ponownie odezwała się firma francuska, z którą łączyły Bazar stosunki handlowe w przeszłości. Propozycję współpracy zgłosiła także firma J. Lebeque & Co. Zaproponowane przez nią warunki współpracy były korzystne, bowiem tym razem zdawali oni sobie sprawę z faktu, że konsekwencje wojny w Polsce są inne niż we Francji i w związku z tym w aktualnej sytuacji zakup za gotówkę raczej nie wchodził w grę, godzili się więc na wymianę „towar za towar”.
Bazar nie odzyskał jednak dawnej świetności. Rozszerzający się na wszystkie dziedziny życia w Polsce stalinizm zlikwidował prywatną aktywność gospodarczą, urywając też kontakty z Zachodem. Zaczynał się ponury okres, tak trafnie scharakteryzowany przez P. Matusika. O francuskich winach i koniakach poznaniacy mogli już tylko pomarzyć.
Bibliografia
- Przemysław Matusik, Historia Poznania, t. 4, 1945-2016, Poznań 2021.
- Stanisław Jankowiak, Bazar po II wojnie światowej, „Kronika Miasta Poznania”, nr 2 2008 r. s. 202–232.
- Niemcy w Polsce 1945–1950. Wybór dokumentów, pod red. W. Borodzieja i H. Lemberga, T. III, województwo poznańskie, wybór i opracowanie dokumentów Stanisław Jankowiak, Katrin Steffen, Warszawa 2001.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.