Ciekawostki Historyczne

Los połączył miłością Mirę, zwaną Mimi, więźniarkę obozów na Majdanku, w Ravensbrück i Buchenwaldzie z więźniem Auschwitz, Józefem. Po wojnie kobieta z ukochanym trafiła do Birkenau, gdzie pomagała stworzyć tamtejsze muzeum. Jednak jej zawiła historia rozpoczęła się znacznie wcześniej, w dalekiej Francji, dokąd życie zesłało jej rodzinę w pogoni za chlebem.

Mamusia jest niemożliwa. Stale nalega, że powinnam nauczyć się szyć, a ja całym sercem tego nie cierpię. Teraz też się uparła, że jeśli nie opanuję ściegów, wykrojów i wreszcie nie uszyję samodzielnie dwuczęściowego kostiumu na zimę z szarej, miękkiej wełny, to nie puści mnie do Warszawy.

Kocham mamę i tylko dlatego, nie chcąc jej sprawiać zawodu, ślęczę nad naszym czarnym mundlosem, usiłując po raz enty nawlec nitkę. W jego dwóch szufladkach mama ukrywa swoje największe skarby: barwne guziki, mieniące się kolorami tęczy nici, gumki, ostre szpilki i skrawki koronek. Gdy byłam mała, uwielbiałam do nich zaglądać i bawić się guzikami. Udając, że są ludźmi, łączyłam je w rodziny, obdarowywałam przyjaźniami, miłościami, zazdrościami i wreszcie konfliktami, by pod koniec dnia wrzucić je z powrotem na dno szufladki.

Lubię monotonny stukot maszyny do szycia, miarowe obracanie się połyskującego srebrnego koła i równomierne opadanie na tkaninę, ale tylko wtedy, gdy siedzi przy niej mama. To ona opanowała tę sztukę do perfekcji i jest tu mistrzynią. Szyje nie tylko dla domowników, nieustannie przerabiając, co się da, ale też dla naszych sąsiadów i mieszkańców miasteczka. Lata temu skończyła w Warszawie kurs dla szwaczek i w niewielkim zakładzie krawieckim zdobywała pierwsze szlify pod czujnym i surowym okiem właściciela, pana Baumana.

Jest krawcową, bardzo dobrą krawcową, i jest z tego dumna. My zresztą też.

Fach w ręku

– Mamo, może ty dokończysz? – Naiwnie i raczej bez większej nadziei próbuję się wyzwolić od znienawidzonego zajęcia.

– Kochanie, musisz mieć jakiś fach w ręku. – Niewzruszona mama starannie składa wilgotną lnianą ściereczkę, którą przed chwilą wycierała talerze, i kładzie ją na stole.

Powtarza to za każdym razem, gdy usiłuję z nią dyskutować i wymigać się od szycia. Zafrasowana spogląda na mnie uważnie, jakby chciała przeniknąć moją duszę i przepowiedzieć mi przyszłość.

Po wojnie Mimi pomogła stworzyć Muzeum Auschwitz-Birkenau.fot.PerSona77/CC BY-SA 3.0 pl

Po wojnie Mimi wraz z mężem pomogła stworzyć Muzeum Auschwitz-Birkenau.

– I będę miała, przecież chodzę do szkoły. – Jak zwykle staram się ją przekonać, że moje stopnie i zaangażowanie mogą sprawić, że w przyszłości będę zarabiać, robiąc to, co lubię, a nie to, co po prostu potrafię i czego szczerze nienawidzę.

– To nie to samo – odpowiada twardo.

– Może zostanę nauczycielką albo lekarką? Przecież wiesz, że mam najlepsze stopnie w klasie i mogę…

– To nie to samo – upiera się. – Masz umieć robić coś, czego ludzie zawsze będą potrzebowali i za co ci zapłacą. Nigdy nie wiadomo, co się w życiu przyda, co się wydarzy, a szycie ci zagwarantuje zarobek. Musisz mieć fach w ręku.

– Moim zdaniem za dużo ode mnie wymagasz. – Dąsam się coraz bardziej i czuję, że za chwilę, wbrew mej woli, jakaś nieznana siła wyciśnie z moich oczu łzy.

– Może, ale zrozum, że to była jedyna umiejętność, która tutaj, z dala od domu, we Francji, mi się przydała. Nikt nie zatrudniłby mnie w szkole czy w biurze, przecież nie znałam francuskiego.

– Czasy się zmieniły.

– Obawiam się, że nie aż tak.

– Moim…

– Lepiej pokaż, co tam znowu sknociłaś. – Mama się pochyla, muskając mój policzek kosmykiem kruczoczarnych włosów.

Czytaj też: Życie po Auschwitz. Wstrząsająca relacja przyrodniej siostry Anne Frank

Zobacz również:

„Nie wiem, co zaplanował los”

Wyraźnie czuję konwaliowy, słodkawy aromat jej perfum i mimowolnie przymykam oczy, jakbym podświadomie chciała nauczyć się go na pamięć. Zapamiętać na zawsze.

– Tylko się nie denerwuj – uprzedzam. Nie lubię tych chwil, gdy przygląda się mojej pracy, wskazuje błędy i niedociągnięcia, bo wiem, że każe mi pruć, zrobić wszystko od nowa, i jak zwykle powie, że za mało się przykładam.

– No, no, muszę powiedzieć… – mówi ku mojemu zaskoczeniu, jednocześnie ciągnąc za nieodciętą nitkę. Zawija ją na palec wskazujący i szybkim, zdecydowanym szarpnięciem urywa – że jestem miło zaskoczona. Prawie idealnie.

Tekst stanowi fragment książki Niny Majewskiej-Brown „Ostatnia więźniarka Auschwitz”, która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Bellona.

Tekst stanowi fragment książki Niny Majewskiej-Brown „Ostatnia więźniarka Auschwitz”, która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Bellona.

Od tego „prawie” zaczynają się wszystkie moje krawieckie kłopoty, ale tym razem, o dziwo, jest inaczej. Mama uważnie ogląda obszycie dziurek, sprawdza, czy rękawy żakietu są równe, czy dobrze przyszyłam guziki, i wreszcie, odłożywszy robótkę na stół, patrzy mi prosto w oczy.

– Brawo, jesteś gotowa. Gdybyś zrobiła w spódnicy o trzy centymetry dłuższą podszewkę, byłoby idealnie. – Uśmiecha się promiennie, a w jej policzku pojawia się dołeczek. – Mireille, uroczyście oświadczam, że nauczyłaś się szyć.

– Naprawdę?

– Tak, kochanie, jestem z ciebie dumna. – Poklepuje mnie po ramieniu.

– Obiecaj, że już nigdy nie będę musiała ślęczeć przy maszynie. – Przy okazji sukcesu, jaki właśnie stał się moim udziałem, usiłuję na zawsze uwolnić się od tego zajęcia.

– Ja mogę ci tylko obiecać, że cię przy niej nie posadzę. – Wzdycha cicho i po chwili dodaje: – Ale nie wiem, co zaplanował los.

Eskapada do Warszawy

Gdybyśmy tylko wtedy wiedziały… Dzięki jej uporowi to właśnie szycie, do którego mnie przymuszała, w późniejszych latach nieraz ratowało mnie przed biedą i beznadzieją. Pozwalało zarobić na chleb. Nie zostałam bowiem ani nauczycielką, ani lekarką, ani nikim innym, kim sobie wymarzyłam.

Los wszystko pogmatwał tak, że gdyby w tamtym dniu ktoś uchylił rąbka tajemnicy i ukazał mi mój świat za dziesięć–dwadzieścia lat, nie uwierzyłabym i zwyczajnie go wyśmiała.

– Dobre i to. Czyli mogę jechać? – Podekscytowana, nie wierząc w swoje szczęście, klaszczę w dłonie z nadzieją, że wreszcie się zgodzi.

– Do Warszawy? – Mama się droczy, udając, że nie wie, o czym mówię.

– Wiesz, jak nie mogę się doczekać.

– Wiem, wiem. I owszem, możesz jechać.

Przypadam do niej i ściskam ją tak, że niemal traci oddech. Serce bije mi jak oszalałe i miałabym ochotę skakać radośnie jak dziecko, ale tego nie robię, w obawie, że mama uznałaby takie zachowanie za niedojrzałe i na powrót dostrzegła we mnie małą dziewczynkę, po czym cofnęła zgodę na eskapadę.

Czytaj też: Seweryna Szmaglewska – przeżyłam Auschwitz-Birkenau

Z ziemi polskiej do Francji

Jestem podekscytowana. Jest początek sierpnia 1939 roku i wreszcie będę mogła pojechać do miasta, o którym tyle słyszałam, miasta, za którym rodzice tak tęsknią. Na własne oczy zobaczę Zamek Królewski, Syrenkę, Łazienki, może uda nam się nawet wyprawić do Wilanowa. A przede wszystkim w końcu poznam rodzinę. Co prawda mam wrażenie, jakbym znała ich od dawna, w zasadzie od zawsze, bo żyją każdego dnia w opowieściach rodziców i wujka Stanisława, ale w rzeczywistości widziałam wujków, ciocie i kuzynów tylko na zdjęciach.

Rodzice przeprowadzili się do Montceau-les-Mines we Francji z początkiem lat dwudziestych, gdy miałam zaledwie dwa lata. Europa, przeorana i wycieńczona wojną, stała się tyglem zmian, biedy, kryzysu, a życie nie gwarantowało niczego: ani pracy, ani stabilizacji, ani bezpieczeństwa, ani nadziei, że znowu będzie dobrze. Z perspektywy czasu wydaje się, że rodzice podjęli słuszną decyzję.

Rodzice Mimi przeprowadzili się do Montceau-les-Mines we Francji z początkiem lat dwudziestych. Jej ojciec został tam górnikiem (il. poglądowa).fot.domena publiczna

Rodzice Mimi przeprowadzili się do Montceau-les-Mines we Francji z początkiem lat dwudziestych. Jej ojciec został tam górnikiem (il. poglądowa).

Mama, zakochana w Warszawie, w której się urodziła w 1890 roku i wychowała, gdzie podjęła pierwszą pracę w zakładzie krawieckim na Saskiej Kępie, z bólem serca zaakceptowała pomysł męża, by wyjechać z Polski i szukać szczęścia, a przede wszystkim pracy, z dala od rodzinnego domu. Wiązało się to z porzuceniem przyjaciół, rozłąką z rodziną, z tym wszystkim, co znała i co wydawało się bezpieczne. Zamiast tego, gdzieś tam daleko, w miasteczku, o którym wcześniej nawet nie słyszeli, czekała na nich jedna wielka niepewność.

W dodatku miała świadomość, że wyrusza z gromadką dzieci w drogę bez powrotnego biletu, a strach podszeptywał, że powinna dobrze się zastanowić i przeanalizować wszystko kolejny raz. Że może tylko się wydaje, że trawa jest bardziej zielona tam, gdzie ich nie ma. Ponadto przeprowadzka łączyła się ze sporym wydatkiem i mama nie mogła liczyć na to, że w razie niepowodzenia ot tak, po prostu wróci do domu. Oczywiście rodzice przyjęliby ją z otwartymi ramionami, ale przecież miała też swoje ambicje i honor. A przede wszystkim kochała Janka i nie zniosłaby dłuższej rozłąki.

„Nie musi się pani mnie bać”

Z Janem poznali się na Pradze. On, wysoki, postawny, śniady, dusza towarzystwa, od razu zwrócił jej uwagę. Potem się okazało, że ona też mu się spodobała od pierwszego przelotnego spojrzenia. W świąteczne wieczory przy suto zastawionym stole mama uwielbia opowiadać rozmarzonym głosem, jak to tata podszedł i zapytał, czy może ją odprowadzić do domu. Jak w pierwszej chwili się przestraszyła i jakim Jan okazał się fantastycznym mężem i dobrym człowiekiem.

– Zapada zmrok, a obawiam się, że okolica nie należy do najbezpieczniejszych. Może pozwoli pani, bym służył jej ramieniem? Nazywam się Jan Guzik, jestem mechanikiem i zapewniam, że nie musi się pani mnie bać.

Onieśmielona Karolina nie wiedziała, co odpowiedzieć. Umówiła się w kawiarni z kuzynką, która jednak nie wiedzieć dlaczego nie przyszła. Wiedziała, że w pobliskiej zniszczonej kamienicy w mieszkaniu wujostwa, którzy akurat wyjechali na pogrzeb jakiegoś kuzyna na wsi, nie ma nikogo. Po chwili wahania spłoniła się niczym włożony do wrzątku rak i przyjęła propozycję. Zrobiła to nawet z pewną ulgą. Za nic nie chciała samotnie się błąkać po podejrzanie wyglądających uliczkach, gdzie w bramach czaiło się zło. Tak jej się przynajmniej wydawało. Niezbyt dobrze znała tę część miasta i bywała w niej tylko z braćmi albo rodzicami. Nigdy sama.

Latem 1939 roku Mimi planowała wybrać się do Warszawy, by poznać swoich krewnych (zdj. poglądowe).fot.domena publiczna

Latem 1939 roku Mimi planowała wybrać się do Warszawy, by poznać swoich krewnych (zdj. poglądowe).

– Bardzo dziękuję, jeśli to nie kłopot. – Wyciągnęła ku niemu chłodną, szczupłą dłoń, nad którą on od razu się pochylił i złożył na niej pocałunek. – Karolina Wygnaniec. Nie dodała, że jest Żydówką, że pierwszy raz przebywa w towarzystwie obcego mężczyzny, nie zdradziła też, jak bardzo jest podekscytowana i skrępowana tą sytuacją.

Dla Janka nie było kłopotem ani odprowadzenie jej pod same drzwi mieszkania, ani towarzyszenie w spacerach po Warszawie w następnych dniach. W rzeczywistości w kolejnych tygodniach robił wszystko, by być przy niej jak najbliżej i jak najdłużej.

Zawsze szarmancki, uśmiechnięty i tryskający humorem zarażał ją swoim optymizmem i w końcu sprawił, że nie mogła przestać o nim myśleć. Zamieszkał w jej głowie, marzeniach, pragnieniach i snach. To przy nim czuła się bezpieczna, piękna i kochana. To on dał jej poczucie, że jest najważniejsza na świecie, wyjątkowa, a jednocześnie sam stał się centrum jej wszechświata.

Był nietuzinkowym człowiekiem. Zafascynowany technicznymi nowinkami pracował jako mechanik samochodowy, naprawiał też motory i zawsze, mimo kąpieli i wody kolońskiej, roztaczał lekki zapach smaru. Był on niejako jego znakiem rozpoznawczym i Karolina za nim też tęskniła. Do końca życia kojarzył jej się z tym cudownym, ulotnym wirem w brzuchu, który wywołuje miłość.

Wyjazd za chlebem

Po ślubie rodzice początkowo zamieszkali w maleńkim mieszkanku w centrum miasta. Było tak ciasne, że ledwie mieściło łóżko i stolik z trzema krzesłami. Ciemne, ponure, z horrendalnym czynszem nie zapowiadało lepszej przyszłości.

Choć nieopodal mieszkała starsza siostra Jana, Paulina, która pomagała młodym, jak tylko mogła, to i tak życie wydawało się nieść wyzwania, którym nie byli w stanie podołać. Na szczęście do przytłoczonych problemami małżonków wyciągnęli rękę rodzice Karoliny. Estera, z domu Stader, i Bruno Wygnańcowie zaproponowali przeprowadzkę do Szymanowa, do starego domu babci Karoliny, Małgorzaty Stader. I chociaż nie było to spełnieniem marzeń, zmiana miejsca zamieszkania i przenosiny do oddalonego o czterdzieści kilometrów od stolicy miasteczka dawała nadzieję na łatwiejsze życie.

Dom co prawda był małą, tu i ówdzie porośniętą mchem drewnianą chałupą, której ściany pokrywała glina, z okien odłaziła płatami biała farba, a na krzywym kominie zadomowiły się w wielkim gnieździe bociany, ale przynależał do niego całkiem spory kawałek ziemi.

Spędzili w nim kilka szczęśliwych, ale też pełnych wyrzeczeń lat, doczekawszy się pięciorga dzieci, synów: Zbyszka, Jana Juniora, Tolka i Cześka, który niestety zmarł tuż przed swoimi pierwszymi urodzinami. Ostatnia, w lipcu 1920 roku, urodziłam się ja – Mira, dla przyjaciół Mimi.

Z każdym dzieckiem dom stawał się ciaśniejszy i coraz trudniej było wykarmić tak liczną gromadkę. Mama stale powtarza, że odetchnęła z ulgą, gdy przyszłam na świat, ponieważ tatuś marzył o córce i ku jej przerażeniu zapowiedział, że będzie tak długo płodził dzieci, aż w ich domu pojawi się dziewczynka, jak zwykł mawiać – mała księżniczka, czyli ja.

Mimi (pierwsza od lewej) z nowymi przyjaciółkami, Warszawa 1940fot.archiwum prywatne

Mimi (pierwsza od lewej) z nowymi przyjaciółkami, Warszawa 1940

Odkąd pojawiłam się na świecie, stałam się jego skarbem, perełką, oczkiem w głowie, osłodą wszystkich trosk. I choć wstyd to przyznać i nie chciałabym urazić mamusi, bo kocham ją szalenie, to jednak jego darzę niewyobrażalną miłością i to on jest najważniejszy w moim życiu. Gdy byłam dzieckiem, to jego powrotu do domu wyczekiwałam z noskiem przyklejonym do szyby. To on najradośniej się ze mną śmiał, podrzucał mnie, łaskotał i rozpieszczał. Zresztą jako najmłodsze dziecko byłam hołubiona przez wszystkich: braci, sąsiadów, znajomych.

Nie wyobrażam sobie, jak zdeterminowani byli moi rodzice, że zdecydowali się na wyjazd z Polski za chlebem, i ile odwagi musiało to od nich wymagać. Najstarszy syn Nowickich, sąsiadów mieszkających na skraju Szymanowa, tuż nad Pisią, namówił ojca do podjęcia tego ryzyka, przekonując, że wszędzie będzie lepiej niż tu. Sam pracował już ponad rok we Francji jako górnik i gwarantował, że Janek znajdzie pracę w tej samej kopalni.

Dziadkowie początkowo byli przerażeni i nie chcieli słyszeć o pomyśle męża najmłodszej córki. Wreszcie po kolejnych naradach, spazmatycznym płaczu babci, rozpaczy i wątpliwościach uradzili, że bezpieczniej i raźniej im będzie, jeśli w drogę wyruszy nie jeden, a dwóch mężczyzn z rodziny. I tak się stało. Ojciec pożegnał się z moją mamą, Staszek z ciotką Józią, uściskali dzieci – naszą czwórkę i wujostwa dwójkę, Staśka Juniora i Lilę, i… ruszyli przed siebie.

Źródło:

KOMENTARZE

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

W tym momencie nie ma komentrzy.

Zobacz również

Druga wojna światowa

Odnaleźć godność tam, gdzie nie ma człowieczeństwa – historia harcerek z Ravensbrück

W tym obozie panował terror, wyzysk i ludobójstwo. Władze starały się nakręcić samonapędzającą się machinę nienawiści, w której to więźniarki różnych narodowości gnębiłyby się wzajemnie...

25 lutego 2021 | Autorzy: Anna Jankowiak

Druga wojna światowa

Życie po Auschwitz. Wstrząsająca relacja przyrodniej siostry Anne Frank

Były praktycznie rówieśnicami. Obie doświadczyły tej samej gehenny: walki o przetrwanie, ukrywania się w dramatycznych warunkach przed nazistami, denuncjacji i uwięzienia w Auschwitz. Różniło je...

7 listopada 2020 | Autorzy: Maria Procner

Druga wojna światowa

„Co miałem zrobić, gdy ludzie trafiali na rampę? Byli chorzy, półmartwi”. Mengele do końca życia twierdził, że był niewinny

Potworności, jakich doktor Mengele dopuszczał się w Auschwitz, do dziś mrożą krew w żyłach. Jednak on sam – jak wielu nazistów – utrzymywał, że tylko...

3 listopada 2020 | Autorzy: Maria Procner

Druga wojna światowa

Seweryna Szmaglewska – przeżyłam Auschwitz-Birkenau

W trakcie procesu norymberskiego Seweryna Szmaglewska, autorka książki "Dymy nad Birkenau", zostaje wezwana by złożyć zeznanie przed Międzynarodowym Trybunałem. Z Polski było tylko dwoje świadków....

3 września 2020 | Autorzy: Seweryna Szmaglewska

Druga wojna światowa

„Zamelduj, że rozkaz wykonałem” – jak Witold Pilecki trafił do Auschwitz

10 maja wojska hitlerowskie wkroczyły do Luksemburga, Belgii i Holandii, kierując się prosto w samo serce Francji. To był moment, na który czekało całe polskie...

2 września 2020 | Autorzy: Jack Fairweather

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.

Najciekawsze historie wprost na Twoim mailu!

Zapisując się na newsletter zgadzasz się na otrzymywanie informacji z serwisu Lubimyczytac.pl w tym informacji handlowych, oraz informacji dopasowanych do twoich zainteresowań i preferencji. Twój adres email będziemy przetwarzać w celu kierowania do Ciebie treści marketingowych w formie newslettera. Więcej informacji w Polityce Prywatności.