Alkohol od wieków był i jest nieodłącznym towarzyszem żołnierzy na froncie oraz jego zapleczu. Pozwalał zapomnieć, odreagować, działał kojąco, zabijał nudę oczekiwania. Podczas wojny polsko-bolszewickiej żołnierze obu stron nie wylewali za kołnierz.
Znakomita większość polskich żołnierzy walczących w wojnie polsko-bolszewickiej i biorących udział w międzynarodowej interwencji w Rosji była weteranami Wielkiej Wojny – doświadczonymi i dzielnymi w boju, ale również straumatyzowanymi. Alkohol czy eter pozwalały zredukować poziom stresu związanego z przeżyciami na polu walki. Dlatego pito na tyłach. Z kolei na linii frontu alkohol pomagał przezwyciężyć strach.
O ile na tyłach pijaństwo nie było tolerowane – ścigała je żandarmeria polowa, tak na linii frontu przymykano oko na ten proceder. Oczywiście pod warunkiem, że żołnierze nie przesadzali. A robili to dość często. Do tego stopnia, iż w niektórych przypadkach połowa stanu kompani trafiała na odwach.
W armiach zaborczych alkohol był częścią racji żywnościowych. Na przykład w Austro-Węgrzech dzienny przydział dla jednego żołnierza zawierał pół litra wina. Regulamin zezwalał wymienić je na trzy czwarte litra piwa lub na sto mililitrów wysokoprocentowego trunku. Jako zamienniki wymieniany był koniak, rum lub wódka. Nie było to niczym dziwnym. Zwłaszcza ta ostatnia była codziennością. Ówczesny statystyczny galicyjski chłop wypijał rocznie 17,2 litra wódki. Podobnie było w armii carskiej i kaiserowskiej. Do tego stopnia, że Toruń uzyskał miano „ufortyfikowanej knajpy”.
Picie z nudów
Niełatwo było odzwyczaić żołnierzy od imprezowania. Alkohol w połączeniu z nudą często był przyczyną rozrób. Zwłaszcza że władze nowego państwa nie zawsze wiedziały, co zrobić np. z marynarzami. Po utworzeniu Marynarki Polskiej i Departamentu dla Spraw Morskich szef Sztabu Generalnego WP gen. Stanisław Szeptycki i płk Jan Wroczyński, ówczesny kierownik Ministerstwa Spraw Wojskowych, mimo najlepszych chęci nie mieli pomysłu, jak sobie poradzić z tym problemem. Podporządkowano ich więc… Departamentowi Lotnictwa.
Marynarzy umieszczono w twierdzy Modlin, w której nie było żadnych rozrywek. Nudę zabijali więc alkoholem. Niestety coraz częściej prowadziło to do awantur. Pod koniec listopada 1918 roku kilku pijanych marynarzy pobiło interweniującego policjanta. Innego razu marynarze napadli na właściciela lokalu, który nie chciał podać im drinków, a następnie wyrzucili wszystkich i obsłużyli się sami. Skończyło się buntem, „zarekwirowaniem” pociągu i wycieczką do Warszawy. Sytuację uspokoił dopiero szanowany dowódca marynarki, płk. mar. Bogumił Nowotny.
Nudzili się zarówno szeregowi, jak i oficerowie. Dowództwo narzekało, że „za dużo widać wolnego czasu i za wiele pieniędzy mają ci wszyscy wojskowi, co długie godziny marnotrawią na libacjach przy winie sami lub z kobietami lekkich obyczajów, a nierzadko z Niemkami”. Oficerowie, mając większą gotówkę, mogli zaszaleć, ale zdarzało się również, że bale przeciągały się, a gotówka znikała.
Zdarzyło się, że z restauracji przedstawiono Dow. Gł. kwity z pieczęcią i podpisem poszczególnych dowódców, wystawione na jedzenie, a nawet na wino. Zwracam uwagę, że oficerowie, otrzymując dodatek na utrzymanie, są zobowiązani sami je sobie płacić gotówką; wystawianie kwitów w tych wypadkach jest niedozwolone i będzie karane.
Czas dłużył się nawet żołnierzom służącym w wielkich garnizonach. Cóż zatem mogli powiedzieć Polacy na odległych posterunkach. Żołnierze Batalionu Murmańskiego pili zarówno w blokhauzach na linii frontu, jak i na tyłach, w Archangielsku. Pili z sojusznikami, sami i z kobietami, opowiadając przy tym przygody z marszu na Murmańsk:
W drodze pił dalej, a ponieważ mu się znudziło na statku na Wołdze, więc uwiódł krasawicę, żonę jednego z najwyższych komisarzy bolszewickich, członków rządu z Petersburga. Gdy nazajutrz na statku wypadła rewizja, rotmistrz wyszedł ze swej kajuty na korytarzu i huknął do komisarzy: „Poszli won!”. Nie wiadomo czym by się sprawa skończyła, gdyby na ten lwi ryk nie wyskoczyła z sąsiedniej kajuty uwiedziona komisarka i nie powtórzyła rozkazu swego przygodnego pana i władcy.
Bohaterem tej historii był rotmistrz Kazimierz Hrakałło-Horawski, który słynął nie tylko z niebywałej odwagi na linii frontu, ale też z tego, że nigdy nie odmawiał. Umiał pić – i pił, jak na kawalerzystę przystało. Nawet w obliczu wroga.
Czytaj też: Dla „bab” garkuchnia lub… burdel. Tak zdaniem mężczyzn kobiety powinny walczyć o wolną Polskę
Na froncie
Na pierwszej linii pito zarówno dla odwagi i zabicia stresu, jak również dla rozrywki. Zwłaszcza do posiłków. Była jednak różnica. Niektóre jednostki były uprzywilejowane i lepiej zaaprowizowane. Zwłaszcza te, na które oko miał Naczelny Wódz.
W Szarkowszczyźnie stanęło dowództwo 1 Pułku Szwoleżerów. Poszedłem się zameldować. Na kwaterze dowództwa siedziało może z dziesięciu oficerów, z których nie znałem żadnego. Wszyscy zajadali jakieś wspaniałe konserwy, mięsa, ryby i inne zupełnie niewojenne frykasy, gęsto popijając je wódkami i likierami. Dla mnie, piechociarza, było to coś zupełnie nowego, gdyż w naszym pułku, a zapewne i w wielu innych pułkach piechoty, nikt nie pozwalał sobie na takie rzeczy.
Wszyscy oficerowie jadali z kotła żołnierskiego, z takich samych menażek jak żołnierze i takim samym, jak oni, zagryzali chlebem. Nie tylko nie mieliśmy jakichś wyszukanych likierów, ale i o zwyczajną wódkę było dość trudno w oficerskiej manierce. W najlepszym razie piło się śmierdzący samogon, powszechnie na kresach po chatach pędzony.
Na Polesiu, Wołyniu czy Podolu można było znaleźć bimber w praktycznie każdej chałupie. Dlatego żołnierze korzystali z „siwuchy” niemal codziennie. Ppor. mar. Karol Taube wspominał, że pewnego ranka por. mar. Jan Giedroyć tuż po przebudzeniu zadał krótkie pytanie: „Uf, zaspałem, ho! ho! ho! Już słońce wzeszło… a może spostrzegłeś jakiś „ląd” na horyzoncie – aa – ziewnął głośno – zimno. Po jednym na rozgrzewkę. Co?”. Oczywiście odpowiedź była twierdząca.
Czytaj też: 10 naprawdę dziwacznych faktów z historii alkoholu, o których nie miałeś pojęcia
W nagrodę
Wódka była powszechna. Można było ją dostać wszędzie i za grosze. A często nawet w nagrodę. Gdy szwoleżerowie wracali do Warszawy po zdobyciu Wilna, zostali godnie przywitani w stolicy:
Na Nowym Świecie sypnął się na żołnierzy grad kwiatów i papierosów. Gdy dojeżdżali do Krakowskiego Przedmieścia zaczęto rozdawać butelki z wódką. To jest ważne, prawdziwy polski bal, tylko bigosu brakuje! Przed kościołem Świętego Krzyża część żołnierzy zapomniała zdjąć czapki, bo przyłożywszy do ust butelki, smaliła wódkę.
Pawlik Przepił do Furmanka, poczęstował Turowskiego i właśnie przed kościołem Wizytek zaczynają się „zechcyka”. Turowskigo bardzo zainteresowała gra, skręcił niechcący na chodnik i o mały figiel nie wjechał do Bristolu. (…) Na rogu ulicy Trębackiej znowu koszyki z wódką i zakąskami.
Tak się witało zwycięzców! Również na prowincji żołnierze byli hołubieni. Po bitwie pod Horodyszczem załogi kutrów uzbrojonych dostały trzydniową przepustkę do Pińska. Marynarze spędzili ten czas na piciu i uciechach w towarzystwie młodych panien. Marynarz Augustyn, który po pojmaniu bolszewickiego komisarza stał się bohaterem, pił na umór i nurzał się w kobiecych piersiach. Wszyscy stawiali mu kolejki, klepali po plecach. Oficerowie także sobie pofolgowali. Wprawdzie szybko musieli wrócić do wojennej rzeczywistości, ale te beztroskie dni były jeszcze długo wspominane.
Zdobyczna wódka
Czasem trzeba było uratować alkohol przed nadciągającym wrogiem. Por. pil. Marian Romeyko i ppor. obs. Józef Sieczkowski, lotnicy 3 Eskadry Wywiadowczej, musieli awaryjnie lądować. Usiedli breguetem na polu w pobliżu dużego majątku. Okazało się, że należał do Aleksandra Szeptyckiego. W jego dobrach znajdowała się dość spora gorzelnia.
(…) akurat przygotowywał się do odjazdu i… horrendum, do wypuszczenia całego spirytusu gorzelni wprost do rowów. Nazajutrz otrzymaliśmy benzynę, a na obszerny fotel obserwatora wraz z Sieczkowskim załadowaliśmy ogromną banię czystego spirytusu i dwie kaczki!
Nigdym nie startował z taką wielką ostrożnością jak wówczas. Bańka ze spirytusem była nie zakorkowana i parowała Sieczkowskiemu wprost w nos. Kiedy przylecieliśmy na lotnisko pod Lublin, był kompletnie urżnięty, i jeszcze w locie, nad lotniskiem, wyrzucił obydwie kaczki, „by też polatały”. W eskadrze było uciechy co niemiara; postanowiono wysyłać mnie zawsze w podobnych „misjach”.
Czasem jednak lepiej było nie pić znalezionego, otrzymanego czy zdobytego alkoholu. Podczas III powstania śląskiego marynarze z Oddziału Szturmowego por. mar. Roberta Oszka znaleźli w zajętej w Lichyni karczmie spory zapas wódki. Dowódca zabronił im konsumować zdobycz. Miał rację. Sznaps okazał się zatruty.
Dla żołnierzy wódka była odskocznią, a czasem dozą normalności. Problem dużego spożycia alkoholu zauważali nie tylko wyżsi dowódcy, ale i działacze społeczni. Na pomysł wprowadzenia prohibicji w ledwie odrodzonej Polsce wpadła znana w owym okresie działaczka ruchu kobiecego i prezes Towarzystwa „Trzeźwość” Maria Moczydłowska.
Sufrażystka grzmiała z trybuny sejmowej, że alkohol jest „trucizną społeczeństwa”, a wprowadzenie prohibicji nie zaszkodzi budżetowi, natomiast poprawi się zdrowie, a kręgosłup moralny społeczeństwa umocni się. Wojsku zupełnie nie przeszkadzały jej pomysły. Alkohol lał się strumieniami bez względu na wszelkie zakazy.
Bibliografia:
- Czyż N., Pamiętnik z wojny polsko-bolszewickiej 1919 i 1920 roku, Poznań 1919.
- Franaszek P, Dieta chłopów Galicyjskich na przełomie XIX i XX wieku, [w:] Roczniki dziejów społecznych i gospodarczych, tom LXXVI, 2016.
- Kaden-Bandwski J., Cwałem, Galopem. Opowieści z wojny bolszewickiej, OW Modem 1990.
- Kopański T.J., 3 Eskadra Wywiadowcza 1919-20, Warszawa 1994.
- Smoliński A., Alkohol w wojskach wielkopolskich w świetle rozkazów dowództwa głównego z 1919 roku, [w:] Alkohol w wojsku i na wojnie. Z dziejów wojskowości polskiej i powszechnej, red. A. Niewiński, Oświęcim 2018.
- Zagórski S., Białe kontra Czerwone. Polscy marynarze w wojnie z bolszewikami, Kraków 2018.
- Wykorzystano fragmenty przygotowywanej książki Baśka Murmańska i Lwy Północy, S. Zagórskiego.
KOMENTARZE (2)
Coś ciekawego wreszcie.
no i z nutką humoru, to się chwali :)