Sytuacja dzieci w czasie II wojny światowej była tragiczna. Najmłodsi, mimowolni uczestnicy konfliktu przeszli takie piekło, że śmierć zdawała się dla nich wybawieniem...
Łódź podczas II wojny światowej stała się miastem piekielnym – i piekielnie dobrze zorganizowanym. Znajdowało się tu getto, obóz koncentracyjny dla młodzieży polskiej, obozy przesiedleńcze, a także oddział Głównego Urzędu Rasy i Osadnictwa SS.
Stanowiło niezwykle ważny element Generalplan Ost – Generalnego Planu Wschodniego, w ramach którego III Rzesza chciała zapewnić „przestrzeń życiową” dla aryjskiego narodu. Zdawało się to być w zasięgu ręki, dzięki niezwykle prężnie działającej siatce instytucji i – przede wszystkim – dzięki niezwykle zaangażowanym, ambitnym urzędnikom oraz funkcjonariuszom.
Łódzkie getto
Strefa „specjalna” dla żydowskich mieszkańców miasta została wyodrębniona w lutym 1940 roku. Dwa miesiące później dzielnica została całkowicie odizolowana. Wszystko to stanowiło preludium do 5 września 1942 roku, kiedy to wprowadzono tutaj Allgemeine Gehsperre – całkowity zakaz opuszczania domów. Rozgrywający się dramat poprzedziło wystąpienie Przełożonego Starszeństwa Żydów, Mordechaja Chaima Rumkowskiego z 4 września:
Ponury podmuch uderzył getto. Żądają od nas abyśmy zrezygnowali z tego, co mamy najlepszego – naszych dzieci i starszych. (…) W moim wieku muszę rozłożyć ręce i błagać: Bracia i siostry! Oddajcie mi je! Ojcowie i matki – dajcie mi swoje dzieci!
W rzeczywistości celem akcji było bowiem oczyszczenie getta z tych najmłodszych i najstarszych. Byli oni z perspektywy III Rzeszy całkowicie nieprzydatni. Rumkowski starał się złagodzić tragedię, prowadząc negocjacje z Niemcami. Zamiast zażądanych 24 tysięcy osób udało mu się „zejść” do 20 tysięcy. Musiał jednak przystać na warunek wydania wszystkich dzieci poniżej 10. roku życia, ludzi starszych i niezdolnych do pracy.
Trudno sobie wyobrazić, żeby mieszkańcy getta przyjęli wynik negocjacji za dobrą monetę. Rumkowski prosił ich:
Pomóżcie mi przeprowadzić tę akcję. (…) Złamany Żyd stoi przed wami. Nie zazdrośćcie mi. To jest najtrudniejszy ze wszystkich rozkazów, jaki musiałem kiedykolwiek wydać. Wyciągam do was moje złamane, trzęsące się ręce i błagam: dajcie tym rękom ofiary! Tylko tak możemy zapobiec przyszłym cierpieniom i zbiorowość 100 tys. Żydów może być zachowana.
Szacuje się, że przez cały okres istnienia getta stało się ono świadkiem dramatów łącznie około 200 tysięcy osób. Co się z nimi działo?
Czytaj też: Trup w pudełku i centralny obóz aborcyjny. Tragiczny los polskich robotników przymusowych w Trzeciej Rzeszy
Akcje przesiedleńcze
15 maja 1941 roku do domu Zosi przyszli Niemcy. O trzeciej rano pogrążona we śnie rodzina usłyszała walenie do drzwi. Zosia na polecenie matki ukryła się pod łóżkiem. Do mieszkania wtargnęli uzbrojony niemiecki żołnierz, tłumacz i sołtys, który odczytał z listy imię i nazwisko jej brata. Tylko brata.
Ten zaczął błagać, żeby nie musiał jechać sam, żeby Zosia mogła pojechać razem z nim. Zanim ją znaleźli, minęło trochę czasu. Sparaliżowana strachem dziewczynka nie reagowała na nawoływania niemieckiego oficera. W końcu mężczyzna wskoczył na łóżko i skacząc po nim zawzięcie, zarwał je, a następnie wyszarpnął spod niego małą i dotkliwie pobił.
Zosia i jej brat – jak wiele innych polskich dzieci – trafili do obozu w Łodzi, gdzie miały rozstrzygnąć się ich dalsze losy. Obóz przesiedleńczy przy ulicy Łąkowej stanowił punkt zbiorczy, rejestracyjny i rozdzielczy polskich kobiet oraz maluchów zwożonych tu z Pomorza, Kujaw, okolic Poznania i Łodzi. Jak głosiło rozporządzenie z dnia 1 kwietnia 1940 roku:
Polacy wysiedlani z Kraju Warty w związku z akcją osiedlania Niemców z Wołynia zostaną przewiezieni ze swego dotychczasowego miejsca zamieszkania do Łodzi, tam poddani odwszeniu w miejskim zakładzie kąpielowym, a następnie doprowadzeni do podległego mi obozu I przy ul. Łąkowej.
Na miejscu małych osadzonych zamykano w salach pierwotnie wyłożonych słomą, ale kiedy przywieziono tu Zosię, słoma była już tylko wspomnieniem. Jak czytamy w książce Eweliny Karpińskiej-Morek „Soszka. Wojna się dzieciom nie przywidziała”:
W nocy nie mogą spać. Miejsca jest mało. Obecni na hali próbują spać na zmianę. Ściany, podłoga – wszystko to ma zapach stęchlizny, brudu, potu. Ludzie wyrwani ze swoich łóżek leżą teraz na zapchlonej, niemal gołej podłodze. Przy życiu utrzymuje ich czarny chleb i kawa. Dostają pół bochenka. Czasem jest zupa – z brukwi lub buraków pastewnych. Postna, jałowa.
W obozach przesiedleńczych dziennie umierało pomiędzy 10 a 15 dzieci. Część z pozostałych zostawała jednak wybrana i przypinano im do ubrania czerwoną kokardkę – „bilet do nieba”. Według ideologów III Rzeszy oznaczało to dla zgromadzonych w obozie dzieci ogromną szansę. Dzięki temu mogły one trafić do niemieckiej rodziny i tam pracować w zamian za swoje życie. Wcześniej lądowały jednak w obozie przy ulicy Spornej, gdzie były dokładnie myte, a następnie mierzone i porównywane z wymogami „rasy aryjskiej”.
Dowiedz się więcej: Nazistowska arytmetyka. Ile procent krwi żydowskiej wystarczyło, aby zostać uznanym za Żyda w III Rzeszy?
„Niepożądany przyrost naturalny”
III Rzesza w swojej propagandzie budowała obraz rosnącego w siłę państwa. Jednak żeby stać się potęgą gospodarczą i pokazać narodowi konkretne korzyści z prowadzenia wojny, musiano zapewnić tanią, a najlepiej darmową siłę roboczą. W tym celu na obszarach Polski prowadzono łapanki. Stworzona została także sieć Arbeitsamtów – urzędów, które nadzorowały nałożony na Polaków przymus pracy.
Z czasem jednak robotników potrzeba było coraz więcej. Plany wojenne związane z ZSRR, konieczność zwiększenia produkcji w Rzeszy oraz liczne programy wysiedleńcze spowodowały, że do pracy zaczęto wysyłać coraz młodsze dzieci. Wraz z tajnym okólnikiem z dnia 12 czerwca 1942 roku przyjęto, że prawa chroniącego najmłodszych nie trzeba już przestrzegać w stosunku do małych Polaków.
Dzieci wykorzystywano przy żniwach, pracach związanych z regulacją rzek, wydobywaniem torfu, a także przy sortowaniu ziemniaków, budowie dróg, a nawet produkcji benzyny. Wkrótce maluchy zostały podzielone na dwie kategorie – te nadające się do zniemczenia i te, które określano jako „niepożądany przyrost naturalny”. Przypisane do drugiej kategorii – jako nadpobudliwe czy nienadające się do wychowania – musiały same zarobić na swoje utrzymanie.
Operacja ta szybko otrzymała kryptonim „Akcja Siano” – Heuaktion i trwała od 1941 roku do października 1944 roku. Dzieci zmuszano do nadludzkiej pracy, często wymagając od nich wydajności osób dorosłych. W roku 1944 w ramach Heuaktion na przymusowe roboty wywieziono między 40 a 50 tysięcy polskich dzieci.
Wojna nie ominęła nikogo. Nawet najmłodszych. Odebranego dzieciństwa nie dało się niczym zastąpić. A przecież te maluchy straciły znacznie więcej niż „tylko” dzieciństwo: rodzeństwo, rodziców, godność, siłę, nadzieję i – zbyt często – także młode życie.
Źródło:
Tekst powstał w oparciu o książkę Eweliny Karpińskiej-Morek „Soszka. Wojna się dzieciom nie przywidziała”, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa M. Jest to ponure świadectwo okrucieństwa tamtych czasów.
Polecamy video: Czy mogliśmy zatrzymać Niemców w 1939 roku?
KOMENTARZE (7)
Wkradł się mały błąd z 1994 w „Akcji Siano” . Pozdrawiam :)
Dziękujemy i również pozdrawiamy :)
Zamknięte miasto i zakaz opuszczania domu, czy czegoś wam to nie zaczyna przypominać?
Tak, zakladu psychiatrycznego dla oblakanych jak ty.
Uważaj żeby ciebie nie zamknęli w szpitalu dla zwierząt,specjalne są takie budowane dla zwierząt z wyglądem człowieka. Tam na pewno nie będziesz mógł wyjść i wyć jak robisz do tej pory.
A dziś polskie czopki kupują niemieckie produkty w niemieckich sklepach i jeżdżą niemieckimi samochodami. Nie mam szacunku do takich ludzi!
Autorka nic nie wspominała o „Małym Oświęcimiu” na terenie Litzmannstadt Getto..