Na syryjską Darajję od początku wojny spadał grad bomb i pocisków. Głęboko pod gruzami kryło się jednak pewne sekretne miejsce. Podziemna biblioteka była dla mieszkańców symbolem nadziei i wiary w wartość kultury. Dlatego tworzyli ją z narażeniem życia...
Pierścień oblężenia szybko się zamykał. W ostatni dzień 2012 roku nad Darajją unosiła się lekka mgła, która częściowo przesłaniała naznaczone wojną tereny poza miastem. W chłodnym powietrzu nieliczni cywile szybkim krokiem przemierzali ulice i nasłuchiwali, czy nie nadlatują samoloty. Straszny dźwięk, który nagle dał się słyszeć, nie dochodził jednak z nieba. To znad pól niosło się wstrząsające ziemią dudnienie silników i pojazdów na gąsienicach.
Łoskot narastał, mieszał się pokrzykiwaniami i skrzekotem wojskowych krótkofalówek. Słychać było gwizd lecących pocisków i ogłuszający grzmot, kiedy trafiały w cel. Syryjskie władze przypuściły kolejny szeroko zakrojony atak na Darajję. W ciągu kolejnych tygodni siły reżimu stale posuwały się naprzód, grożąc przejęciem kontroli nad miastem. Ale mimo zdecydowanej przewagi liczebnej i technicznej przeciwnika kilkuset rebeliantów wytrwale stawiało opór (…).
„Byliśmy zwykłymi cywilami”
W początkowym okresie konfliktu rebelianckie oddziały w Darajji należały do wielu różnych grup sprzymierzonych z WAS. Jak powiedział Ratib Abu Fajiz, byli to „po prostu młodzi mężczyźni, którzy zdecydowali się walczyć w obronie naszego miasta przed atakami reżimu”. Zdumiewające było jednak to, że przy ograniczonej pomocy z zewnątrz ta zaledwie kilkusetosobowa grupa zatrzymała pochód stosunkowo silnej armii syryjskiej.
Nikt się tego nie spodziewał nie tylko z powodu niewielkiej liczby bojowników, ale również dlatego, że na tym etapie walk członkowie rebelianckich oddziałów nie mieli za sobą żadnego szkolenia. Początkowo nie byli także całkowicie spójni w kwestii zawieranych sojuszy. Z czasem jednak większość bojowników należała już tylko do dwóch rebelianckich ugrupowań: Brygady Męczenników Islamu oraz Islamskiego Związku Adżnad asz-Szam (Żołnierze Wielkiej Syrii). Grupy te z kolei sprzymierzyły się z szerszymi koalicjami – Armią Podboju oraz Frontem Południowym, wspieranym przez kraje Zachodu (…).
Wielu towarzyszy broni Ratiba pochodziło z Darajji, ale część bojowników przybyła z Damaszku i innych części Syrii. Nie wyglądali jak regularna armia, bo nie nosili mundurów. Po pierwsze dlatego, że w warunkach oblężenia nie mieli materiału potrzebnego do ich uszycia. Po drugie, umundurowanie nie było priorytetem przy tylu innych pilnych kwestiach, takich jak zdobywanie jedzenia, zajmowanie się rannymi, a przede wszystkim zwalczanie zdecydowanie liczniejszych i lepiej uzbrojonych oddziałów wroga. Ratib wyjaśnił, że istniał jeszcze jeden ważny powód:
W rzeczywistości byliśmy zwykłymi cywilami, jeszcze niedawno studiowaliśmy na uniwersytecie. Nie chcieliśmy nosić maskujących mundurów jak żołnierze syryjskiej armii. Większość z nas nienawidziła sił reżimu i naprawdę nie chcieliśmy wyglądać jak żołnierze na rozkazach władzy, która tak długo nas uciskała.
Według Ratiba siły rebelianckie w Darajji różniły się od podobnych oddziałów w innych częściach kraju sposobem dowodzenia oraz formą relacji między rekrutami a oficerami: były one zdecydowanie mniej hierarchiczne. Liczni przywódcy WAS pochodzili z tych samych środowisk, co ich podwładni, wykonywali podobne zawody, często mieszkali w tych samych okolicach. Największą różnicą między szeregowymi żołnierzami i ich dowódcami wydawało się to, że ci ostatni mieli więcej obowiązków (…).
Z karabinami na czołgi
W początkowym okresie Ratib i jego towarzysze toczyli wojnę szarpaną. Nie byli jeszcze wystarczająco dobrze wyszkoleni ani wyposażeni, żeby podjąć bardziej konwencjonalne działania przeciwko siłom reżimu. Ratib tak opisywał kroki podjęte podczas zbliżania się wojsk lądowych reżimu do miasta:
Ukrywaliśmy się w opuszczonych budynkach i robiliśmy dziury w ścianach albo siedzieliśmy i czekaliśmy aż wejdą w zasięg naszych karabinów. Musieliśmy walczyć w taki sposób, bo mieliśmy bardzo prostą broń. A oni mieli czołgi i wszelkiego rodzaju zaawansowane uzbrojenie.
Kiedy nie było budynków na kryjówki, rebelianci rozstawiali miny pułapki lub maskowali się w wykopanych przez siebie rowach. W ten sposób, choć nie mogli przerwać oblężenia, powstrzymywali dalszy pochód sił rządowych. Mimo to od końca 2013 roku niemal nieustannie spadały na Darajję bomby, rakiety i pociski. Obie strony okopały się, ale linia frontu rzadko była jasno określona. Oddziały jednej strony posuwały się naprzód i zajmowały kilka budynków czy nawet całą ulicę albo pasmo ziemi, ale potem druga strona kontratakowała i odrzucała przeciwnika na poprzednie pozycje.
W mieście – jak mówił Ratib – linia frontu czasami przebiegała wzdłuż pojedynczej ulicy. Po obu stronach ulicy kryli się przed wzrokiem przeciwnika snajperzy, czy to reżimowi, czy rebelianccy. (…) Czasami na otwartej przestrzeni obie strony budowały barykady z ziemi i worków z piaskiem, aby osłonić się przed przeciwnikiem.
Linia frontu na polach wokół Darajji była jednak zupełnie inna i często trudna do rozszyfrowania. Żołnierze, zarówno rebelianccy, jak i rządowi, często zajmowali pozycje w niewinnie wyglądających budynkach gospodarczych lub leżeli zamaskowani w płytkich rowach wykopanych na polach. Siły obu stron były rozdzielone szerokimi pasmami ziemi niczyjej, porośniętej łanami dojrzałego zboża kołyszącymi się lekko na wietrze. Uprawy te znajdowały się jednak pod krzyżowym ogniem snajperów i próba ich zebrania oznaczałaby pewną śmierć.
Głodne umysły
Mimo powolnego posuwania się naprzód i odwrotów siły rządowe prowadziły raczej statyczne działania. (…) Latem 2013 roku jednym z pierwszych zrównanych z ziemią budynków w centrum Darajji była legendarna lodziarnia Kuszak, a wkrótce potem w gruzach legł niegdyś pełen życia lokal Central Toaster, ledwie kilka domów dalej. Właściciele Kuszaka uszli z życiem. Rodzina, która prowadziła Central Toaster, nie miała tyle szczęścia.
Od samego początku oblężenia syryjskie siły rządowe nie wpuszczały do miasta ani międzynarodowych, ani krajowych konwojów z pomocą humanitarną. Początkowo Darajja jakoś sobie radziła dzięki silnej rolniczej tradycji, która czyniła z tej okolicy spichlerz Damaszku. W miarę jak siły reżimu posuwały się naprzód, zbieranie plonów stawało się jednak coraz trudniejsze, gdyż żołnierze zajmowali kolejne tereny uprawne. Jeśli już mieszkańcom udało się coś wyhodować, często nie mogli tego zebrać ze względu na stałą obecność snajperów. (…) Wkrótce głód stał się po prostu stale obecnym elementem codziennego życia, Przez pewien czas przemycano żywność przez linie wroga, ale proceder ten stawał się coraz niebezpieczniejszy.
Zdarzały się przynajmniej krótkie okresy zawieszenia broni, podczas których nie spadały na miasto bomby ani pociski. Nie oznaczało to wprawdzie, że wszyscy snajperzy odkładają karabiny, ale dawało mieszkańcom szansę na zebranie plonów lub zdobycie żywności i wstrzymywało na chwilę bezlitosną masakrę.
Właśnie podczas jednego z takich cennych okresów spokoju grupa młodych mężczyzn, składająca się niemal wyłącznie z byłych studentów, zaczęła się zastanawiać nad bardziej konstruktywnymi sposobami spędzania czasu. (…) Jak mogliby jednocześnie utrzymywać sprawne umysły oraz działać na rzecz oblężonej i sponiewieranej społeczności?
(…) Ci wykształceni młodzi ludzie, z których większość nie brała w tym okresie udziału w walkach, nie chcieli siedzieć i przyglądać się rosnącym warzywom, chroniąc się przed pociskami. Mieli mnóstwo pomysłów na to, jak nadać życiu większy sens. (…) Z największym entuzjazmem przyjęto jednak pomysł stworzenia składu książek, który pozwoliłby je chronić przed bombardowaniami i zniszczeniem.
Ocalić, co się da
Wszyscy ci byli studenci zajmowali się różnymi dziedzinami, ale łączyło ich jedno – miłość do książek. Czy chodziło o chemię czy ekonomię, poezję czy fizykę, poradniki czy literaturę piękną – to nie miało znaczenia. (…) Niszczycielski pożar starej, niezwykle cenionej biblioteki miejskiej był dotkliwym ciosem dla całej społeczności. Grupa młodych ludzi postanowiła więc założyć nową, jeszcze lepszą instytucję (…).
Młodzi ludzie w Darajji codziennie ryzykowali życiem, żeby ratować książki wszelkiego rodzaju, bo mieli nadzieję, że dzięki nim pomogą budować lepsze jutro. (…) Wielu z nich uczestniczyło w tworzeniu tajnej miejskiej biblioteki, między innymi czternastoletni Amdżad, samozwańczy główny bibliotekarz, Anas Habib, dynamiczny i pracowity, były student inżynierii wodno-lądowej, Abdul Basit, były student biznesu i ekonomii, wolontariusz w szpitalu, Ajham As-Sakka, zapalony czytelnik, były student stomatologii, Homam at-Tun, były student farmacji, Sara Matar, która miała zostać dzielną i oddaną nauczycielką, Ratib Abu Fajiz, rebeliancki bojownik, który nie tylko zabierał wypożyczone pozycje na front, ale prowadził także w okopach dyskusyjny klub książki (…).
Członkowie grupy otrzymali informację, że w niektórych zbombardowanych domach pozostało wiele cennych książek. Deszcz, słońce i wiatr szybko je niszczyły, bo w zrujnowanych budynkach, gdzie się znajdowały, nie było okien, ścian ani nawet dachów. Zgodnie z przekazanymi grupie danymi część książek znajdowała się w małych prywatnych bibliotekach, o których przed wojną wiele osób w Darajji nic nie wiedziało.
Całe tygodnie zeszły członkom grupy na poszukiwaniu informacji. Wypytywali wszystkich znajomych o budynki, w których mogły się znajdować zagrożone książki. Następnie z długą listą prawdopodobnych adresów w ręku młodzi ludzie utworzyli ochotnicze zespoły poszukiwawcze. Postanowili ocalić tyle książek, ile tylko uda im się znaleźć, dla dobra nieobecnych właścicieli, a także dla dobra całej społeczności.
Źródło:
Tekst stanowi fragment książki Mike’a Thomsona Biblioteka w oblężonym mieście. O wojnie w Syrii i odzyskanej nadziei, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.