Gwałcił porywanych ze wsi chłopców, torturował ich i zabijał, czepiąc perwersyjną przyjemność z bezczeszczenia zwłok. Wszystko, by zasłużyć na wdzięczność demona, któremu oddawał cześć... Biografia Gilles'a de Rais, XV-wiecznego francuskiego rycerza, arystokraty i bohatera wojny stuletniej, jest tak odrażająca, że przyćmiewa nawet współczesne filmy grozy. A jednak to wszystko wydarzyło się naprawdę.
Gilles de Rais urodził się w 1405 roku w rodzinie arystokratów – Guya II de Montmorency-Laval oraz Marii de Craon. Ponoć był bardzo zdolnym dzieckiem. Wcześnie nauczył się czytać i pisać, posługiwał się biegle łaciną, studiował też sztukę wojenną – taktykę i strategię. Jego polityczny spryt sprawił, że w 1425 roku utorował sobie drogę na dwór delfina (następcy tronu francuskiego) Karola VII.
Wkrótce zrobił karierę w kręgach dworskich. Już dwa lata później został jednym z dowódców armii i walczył z Anglikami w wojnie stuletniej. Dał się poznać jako świetny, wyjątkowo odważny rycerz. Zasłynął m.in. udziałem w oblężeniu Orleanu, gdzie stał u boku samej Joanny d’Arc. Dzięki oszałamiającym zwycięstwom sił francuskich prowadzonych przez prostą wiejską dziewczynę, Karol nałożył królewską koronę, a de Rais został mianowany Marszałkiem Francji. Ona sama spłonęła na stosie jako heretyczka.
Pakt z diabłem
Gilles de Rais, choć bardzo szybko dorobił się zaszczytów i fortuny, równie szybko się jej pozbywał. W 1435 roku wycofał się ze służby wojskowej i działalności publicznej. Już wówczas uchodził za ekscentryka. Zarządzał potężnym majątkiem, miał pod sobą 200 rycerzy i cały dwór. Przepuszczał pieniądze na wystawne przyjęcia i przedstawienia teatralne, podczas których zapewniał obfity bufet wszystkim gościom – niezależnie od stanu społecznego.
Wkrótce sytuacja finansowa młodego magnata stała się tak dramatyczna, że zadłużał się u własnej służby. Wcześniej rodzina de Rais próbowała zapobiec marnotrawieniu jego majątku. Bliscy arystokraty wystarali się u króla o edykt uznający go za utracjusza. Odtąd zgodnie z królewską decyzją nikt nie mógł od niego kupować ani brać pod zastaw jego włości, a zarządcy zamków stracili swoje funkcje. Tym samym uratowano rodowe posiadłości, ale Gilles znalazł się na dnie – bez pieniędzy i z długami. By zadowolić wierzycieli, wyprzedawał majątek osobisty – szaty, kosztowności, dzieła sztuki, a nawet ukochanego wierzchowca.
Wtedy to zaczął poszukiwać niestandardowych sposobów na wyjście z tarapatów. Rozpuścił wici wśród najróżniejszych szarlatanów, alchemików i innych adeptów wiedzy tajemnej, że pragnie odkryć kamień filozoficzny zdolny przekształcać zwykłe metale w złoto. Tak oto na służbę do niego trafił pochodzący z Florencji Franciszek Prelati, podający się za czarnoksiężnika i sługę samego szatana. Na potwierdzenie swych słów pokazał nowemu pracodawcy swoje grymuary, czyli księgi wiedzy magicznej. To ostatecznie upewniło arystokratę, że ma do czynienia z właściwym człowiekiem.
Wkrótce potem czarnoksiężnik począł przywoływać demona, którego nazwał Barron. Miał on przynieść bankrutowi powodzenie i bogactwo. Rytuały jednak długo nie przynosiły rezultatów i de Rais zaczął się niecierpliwić. Prelati, by nie stracić wiarygodności, znalazł sprytne wytłumaczenie swej magicznej niemocy. Wytłumaczył Gilles’owi, że Barron nie chce go nawiedzić z powodu jego katolickiego wyznania i wcześniejszej gorliwej bogobojności. Demon rzekomo potrzebował mocniejszych dowodów na „oddanie” sprawie – na przykład w postaci przelanej niewinnej, dziecięcej krwi. Lecz choć niebawem rycerz spełnił to oczekiwanie, wysłannik piekieł ciągle zawodził, a skarbiec pustoszał.
Znikające dzieci
Zapoczątkowało to prawdziwą falę zbrodni. W końcu jednak Gilles de Rais popełnił błąd, za sprawą którego światło dzienne ujrzała najmroczniejsza część jego osobowości. Chłopi ze wsi położonych wokół zamków swego suwerena często skarżyli się, że ich dzieci przepadały bez śladu. Niektóre znikały po tym, jak udawały się na pański dwór, np. z prośbą o jedzenie. Długo nikt nie przejmował się tymi niepokojącymi sygnałami, dopóki arystokrata nie nadepnął na odcisk ludziom o wyższym statusie.
A stało się to, gdy zapragnął odzyskać zamek Saint-Étienne-de-Mer-Morte, który wcześniej sprzedał skarbnikowi księcia Bretanii Jana VI. W tym celu z grupą kilkudziesięciu zbrojnych najechał na włości swego kontrahenta. Jego samego nie zastał, za to z miejscowego kościoła ludzie de Rais wywlekli księdza, brata owego skarbnika. Duchowny został mocno skatowany i porwany.
O sprawie zrobiło się na tyle głośno, że zainteresował się nią biskup Nantes. W trakcie śledztwa języki świadków się rozwiązywały. Biskup notował coraz więcej zeznań chłopów, skarżących się na utratę dzieci, a także służby oraz rycerstwa z zamków de Raisa, wspominających o małych ciałach ukrywanych w zamkowych wieżach i podziemiach. Makabryczna układanka zaczęła tworzyć spójną całość.
30 lipca 1440 roku biskup wysłał list na dwory Francji i Bretanii:
Niniejszym podajemy wam do wiadomości, że wizytując osobiście parafię Błogosławionej Marii w Nantes, w której wznosi się dom pospolicie zwany La Suze, siedziba odwiedzana przez Gilles’a de Rais, […] wykryliśmy i zeznania świadków dowiodły nam, iż Gilles de Rais, nasz poddany i podsądny, własnoręcznie lub za pośrednictwem pewnych ludzi, swoich wspólników, zamordował, zabił i nieludzko okaleczył wielką liczbę dzieci, iż popełniał na nich zbrodnie przeciw naturze, że wielekroć uprawiał bądź kazał uprawiać odrażające praktyki wywoływania duchów, że składał im ofiary i dary, że zawarł z nimi pakt, nie mówiąc o innych licznych i szkaradnych zbrodniach, które podlegają naszemu sądownictwu.
„Z pociągu do rozpusty”
Szacuje się, że Gilles de Rais zamordował – a wcześniej zgwałcił i torturował – około 200 dzieci, głównie chłopców w wieku od 8 do 16 lat. W kilku miejscach (m.in. w zamku Machecoul) znaleziono kości kilkudziesięciu ofiar arystokraty. Nie ograniczał się do zabijania – pastwił się nad zwłokami i bezcześcił ciała.
W trakcie śledztwa i procesu wyszło na jaw, że nie działał sam. Przez pierwsze lata tajemnicze zniknięcia dzieci tłumaczono tym, że porywają je Anglicy. Później zapadła zmowa milczenia. W rzeczywistości de Rais miał współpracowników w wioskach wokół swoich posiadłości. Tzw. torbiarze – wynajęci złodzieje i wieśniaczki, za godziwą zapłatę dostarczali porwane, skrępowane maluchy prosto do komnat dewianta.
W proceder zaangażowani byli również dwaj kuzyni de Raisa, którzy jednak uniknęli stryczka, bo uciekli za granicę i słuch po nich zaginął. Za to oprócz de Raisa – oskarżonego o morderstwa, herezję oraz sodomię i sądzonego zarówno przez sąd duchowny, jak i świecki – aresztowano także czarnoksiężnika z Florencji i bezbożnego księdza – niejakiego Eustachego Blancheta, który sprowadził mistrza czarnej magii na dwór arystokraty.
Zatrzymani zostali też dwaj słudzy marszałka – Henriet i kilkunastoletni Poitou. Ten ostatni był kochankiem rycerza. Sprzątał miejsca tortur i gwałtów na dzieciach. Ze strachu przed szubienicą obszernie zeznawał przeciw swemu panu. Niektóre zeznania były na tyle wstrząsające, że kazano je usunąć z protokołu. Opowiadał m.in. o tym, co robił oprawca swoim ofiarom, by je uspokoić:
Żeby zapobiec ich krzykom i żeby ich nie usłyszano, Gilles de Rais wieszał je lub polecał wieszać za szyję przy użyciu powrozów i sznurów w komnacie, na żerdzi lub haku. Następnie zdejmował ofiary (lub polecał zdejmować), pieścił, zapewniając, że nie chce im zrobić krzywdy ani zranić, że przeciwnie, czyni to, by się z nimi zabawić, i w ten sposób powstrzymywał je od krzyku.
Były to oczywiście kłamstwa. Po gwałtach małoletnie ofiary czekała często męczeńska śmierć:
Raz dzieciom odcinano głowę, to znów podrzynano im gardło, ćwiartowano je, kiedy indziej przetrącano im kark kijem. Był miecz przeznaczony do ich zabijania, pospolicie zwany braquemard [krótki i obosieczny]. […] De Rais najczęściej wykorzystywał je, gdy już wisiały bądź podciąwszy lub też kazawszy podciąć im żyłę szyjną, z której tryskała krew. Wykorzystywał również swoje ofiary, gdy były bliskie skonania. Innym razem po ich śmierci. I kiedy miały przeciętą szyję, dopóki w ich ciałach pozostawało trochę ciepła.
Z kolei Henriet, drugi ze sług Gilles’a, zeznawał:
Niekiedy Gilles de Rais siadał na brzuchach mordowanych dzieci i patrzył, jak konają, i przechylał się na bok. […] Nie mógł robić tego, co przedsięwziął, nie ofiarowując diabłu stóp czy rąk małych ofiar. Zamordował osobiście lub poćwiartował na różne sposoby wiele z tych dzieci.
Z makabrycznych relacji wyłaniał się obraz nie tylko sadysty i pedofila, ale też nekrofila. Hrabia uwielbiał gwałcić zwłoki, rozpruwać je i bezcześcić. Dopuszczał się również szeregu innych odrażających czynności. O wielu z nich bez skrępowania opowiadał osobiście przed sądem.
Po co to wszystko robił? Próba obłaskawienia demona Barrona była tylko jednym z motywów. De Rais zeznał, że na polecenie czarnoksiężnika dostarczał mu dziecięce szczątki, odcięte kończyny i inne części ciał. Przyznał się do podpisania cyrografu oddającego duszę diabłu. Ale głównym powodem była po prostu chęć realizacji swoich seksualnych, morderczych i nekrofilskich fascynacji. Wyznał zresztą wprost, że to, co robił, czynił „z pociągu do rozpusty”.
Pierwowzór Sinobrodego
Ostatecznie Gilles de Rais zginął wraz ze swoimi sługami 26 października 1440 roku. Po wykonaniu egzekucji szubienicę podpalono. Prochy Henrieta i Pitou rozrzucono, jego samego pochowano zaś na terenie kościoła w Nantes. Wcześniej sąd kościelny po okazaniu skruchy cofnął nałożoną na rycerza ekskomunikę. Przyznano mu prawo do spowiedzi. Trzysta lat później, w trakcie rewolucji francuskiej, ciało zwyrodnialca trafiło w odmęty Loary, a jego grób zniszczono.
Sprawiedliwość dosięgła również czarnoksiężnika, który pracował dla de Raisa, i księdza, który go sprowadził. Pierwszy, mimo że długo uciekał od odpowiedzialności, ostatecznie spłonął na stosie za uprawianie czarnej magii. Drugi został wyjęty spod prawa i stracił cały majątek. Jego dalszy los jest nieznany.
Do dziś kolejne generacje fascynatów historii i historyków zajmują się analizowaniem życiorysu Gilles’a de Raisa – jednej z najbardziej odrażających postaci w dziejach Francji. Niektórzy badacze podważają wiarygodność historii o masowych mordach. Według nich Rais miał paść ofiarą spisku władz kościelnych, które chciały przejąć jego ziemie. Naukowcy jednak odrzucają tę tezę, argumentując, że po pierwsze kościół nie dostał żadnych dóbr Raisa, a po drugie – nie dałoby się sprokurować tak gigantycznej zmowy. Zresztą główny zainteresowany sam przecież przyznał się do popełnienia zbrodni.
Postać Gilles’a de Raisa wywarła wielki wpływ na potomnych – m.in. na artystów, którzy nie raz sięgali po jego makabryczną biografię. To na nim wzorował się Charles Perrault, autor baśni o Sinobrodym, bogatym księciu, który mordował swoje żony.
Bibliografia:
- Jan Baszkiewicz: Historia Francji. Ossolineum 2004.
- Michel Herubel: Gilles de Rais, Państwowy Instytut Wydawniczy 1987.
- F. J. Holzwarth: Historia Powszechna, Nakładem Przeglądu Katolickiego 1883.
- McGregor Mathers, Alesister Crowley: GOECJA wg Aleistera Crowleya, Wydawnictwo FOX 2000.
- Krzysztof Warecki, Joanna d’Arc, [w:] Encyklopedia „Białych Plam”. t. 9, Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne 2002.
- Edward Potkowski: Crécy-Orlean, 1346-1429, Wydawnictwo Bellona 1986.
- Benedykt Zientara: Historia powszechna średniowiecza, PWN 2019.
KOMENTARZE (5)
Gilles de Rais miał kiepskiego Diabła Stróża zwanego Barron. Jak sam zeznał – „Dabel ukazywał mi się wielokrotnie ,zawsze tylko obiecywał nigdy nic mi nie dał”. Ciekawą przebył drogę od przyjaciela Króla i stanowiska Marszałka Francji oraz towarzysza Joanny d’Arc ,przez Sodomie i morderstwa dzieci zaszedł wysoko aż na szubienicę.
Gilles de Rais był niezwykle tępy, skoro tyle lat liczył na spełnienie diabelskich obietnic. Chyba, że mordowanie tak mu się podobało, że był to tylko pretekst do zbrodni.
Raczej psychiczny. Już wcześniej wspominano, że głupi to on raczej nie był. Za to skrzywiony owszem. Ciekawe z jakiej przyczyny?
Po co wzywa al kolegę za karę go spalili jak się niezzna to się nie wpierdala
Biorąc pod uwagę okres w którym wydarzenia te miały miejsce, nie do końca przekonuje mnie stwierdzenie że był pedofilem i nekrofilem oraz że czerpał z tego przyjemność. Znając ówczesne realia i kary, skłaniam się ku temu że zeznał tak aby uniknąć oskarżeń typowych dla heretyków. Wiedział że raczej się nie wywinie, a stryczek to kusząca opcja kiedy alternatywą są tortury i śmierć na stosie. Ale to tylko moje gdybanie.