Byli przygotowani do obrony, nie wiedzieli jednak, że atak nadejdzie tak szybko i będzie tak brutalny. Niemcy palili ich żywcem, strzelali mimo białych flag. Dziś symbolem męczeństwa obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku są palce odciśnięte na murze. Można wśród nich dostrzec dłonie dziecka – to 10-letnia Erwinka...
Atak na Westerplatte stał się początkiem trwającej sześć lat wojny. Ale heroiczna walka toczyła się nie tylko tam. Kiedy pancernik Schleswig-Holstein ostrzeliwał półwysep, 55 pocztowców w budynku Poczty Polskiej w Gdańsku również przystąpiło do najważniejszego sprawdzianu w swoim życiu. Mieli utrzymać placówkę przez 6 godzin – do momentu przybycia wojsk polskich. Jednak pomoc nigdy nie nadeszła.
Wśród obrońców znalazła się mała dziewczynka, Erwinka Barzychowska. Była ona sierotą, którą przygarnęło małżeństwo Pipków – Jan był dozorcą i wraz z żoną Małgorzatą wynajmował mieszkanie w budynku poczty. Erwinki nie powinno tam wtedy być. Nie miała jednak dokąd pójść. Jej jedyną rodziną byli Jan i Małgorzata, którzy postanowili walczyć.
„Danzig ist Deutsch”
Już od 1932 roku nastroje antypolskie w Wolnym Mieście Gdańsku przybierały na sile. Istnienie instytucji takich jak poczta tylko zwiększało niechęć niemieckich mieszkańców. Ostatecznie Polacy stanowili zaledwie ok. 10% populacji, a językiem urzędowym był niemiecki. Na pocztówkach i znaczkach drukowano hasło „Danzig ist Deutsch”.
Kiedy do władzy doszedł Adolf Hitler, sytuacja jeszcze się pogorszyła. Rozpoczęła się nagonka – m.in. na pocztowców i pracowników placówki. Akty agresji skierowane w listonoszów były na porządku dziennym. Tak opisał to Piotr Derdej w książce „Westerplatte–Oksywie–Hel”:
Na listonoszy napadano, przecinano im torby z listami, bito i wyzywano od „polskich świń” i „przybłędów”. Wielokrotnie niszczono polskie skrzynki pocztowe, zamalowując je smołą itp. preparatami.
Oczywiście za każdym razem gdańska policja, która normalnie czepiała się byle prostytutki na ulicy, była w takich przypadkach dziwnie opieszała i bezradna. Za każdym razem sprawcy napadów na polskich urzędników w Gdańsku zdołali niepostrzeżenie umknąć, a policja twierdziła, że poszkodowany Polak sam jest sobie winien, bo po co prowokuje polskim mundurem zranione uczucia subtelnych gdańszczan, którzy mają prawo u siebie w domu nie tolerować „obcych okupantów”.
„Obudziła mnie salwa armatnia i ogień broni maszynowej”
W akompaniamencie przyśpiewek nazistowskich formacji, które coraz liczniej maszerowały gdańskimi ulicami, polskie władze postanowiły przygotować się na ewentualny atak. Od tej pory gmach miał być punktem schronienia dla Polaków. Na dowódcę obrony wyznaczono Konrada Guderskiego ps. „Konrad”, oficera rezerwy, którego w lipcu 1939 roku przerzucono do Gdańska jako urzędnika pocztowego.
Również III Rzesza szykowała się do walki. Hitlerowski plan napaści na Polskę przewidywał zmasowane uderzenie na najważniejsze punkty oporu, ale przecież Poczta Polska w Gdańsku nie była miejscem strategicznym. Dlaczego w takim razie stała się celem ataku? W zdominowanym przez Niemców mieście miało to przede wszystkim charakter symboliczny – należało zniszczyć wszystko, co polskie.
Gmach poczty mógł posłużyć (i posłużył) za punkt obrony, ale nie była to twierdza. Z tego względu Niemcy wysłali do szturmu jednostki paramilitarne i policyjne – Policję Gdańską i tamtejsze formacje SS, na czele których stali m.in. Wilii Bethke, w którego w głowie zrodził się pomysł podpalenia placówki, oraz Alfred Heinrich. Niespodziewany atak był dla pocztowców jak kubeł zimnej wody. Śpiących pracowników ze snu wyrwał potężny wybuch i świstające kule, wpadające do budynku niczym roje pszczół. Tak relacjonował to Augustyn Młyński, któremu udało się uciec po kapitulacji:
Pierwszego września o godzinie 4:45 obudziła mnie salwa armatnia i ogień broni maszynowej. Prawie równocześnie odezwał się dzwon alarmowy, którym pełniący służbę Szulc wezwał na stanowiska. Podbiegłem do magazynu broni, aby zgodnie z poprzednio już ustalonym planem pomagać w rozdawaniu broni. Był tam już Konrad i Flisykowski. Nadbiegł też asystent Binnebesel, który pełnił nocną służbę w centrali i powiadomił, że przewody telefoniczne zostały przerwane i że pozbawiono nas w ten sposób łączności.
Plan zdobycia poczty wydawał się prosty. Dwie grupy szturmowe miały zaatakować jednocześnie wejścia do budynku od strony podwórza. Napastnicy utorowali sobie drogę za pomocą materiałów wybuchowych. Czy przypuszczali, że pocztowcy będą uzbrojeni? Z pewnością tak, lecz nie spodziewali się tak zaciętego oporu.
Ludzie dusili się i palili żywcem
Plan Niemców spalił na panewce, ponieważ polska obrona skutecznie odparła atak seriami z karabinów maszynowych i granatami. W tym samym czasie zaatakowana została paczkarnia. Wrogowie dostali się do pomieszczenia. Polakom cudem udało się powtrzymać natarcie. Wraz z Franciszkiem Klinkoszem i Augustem Młyńskim broń z magazynu wydawał dowódca obrony Konrad Guderski. Został trafiony i zginął na miejscu – od tej pory obroną dowodził Alfons Flisykowski.
Niemcy podstępem próbowali zdobyć przewagę. Gmach poczty sąsiadował z budynkiem niemieckiego urzędu pracy. Przez dziury wybite w ścianie napastnicy usiłowali dostać się do środka poczty. Polacy zorientowali się jednak, co się dzieje i natychmiast ruszyli, aby ich zatrzymać. Udało się.
Po dziesięciu ciężkich godzinach walk niemieckie dowództwo ogłosiło dwugodzinną przerwę. Wrogowie zachęcali wyczerpanych Polaków do kapitulacji, lecz spotkali się z odmową. Sprowadzili więc haubicę kalibru 105 mm, która o godz. 17 rozpoczęła ponowny szturm.
Sytuacja obrońców stawała się coraz bardziej dramatyczna. Amunicji ubywało, brakowało wody, a pył i kurz nie pozwalały normalnie oddychać. Zdecydowano się na zejście do piwnic, by tam kontynuować obronę. Tymczasem frustracja atakujących narastała. Chcieli jak najszybciej ogłosić, że Gdańsk został opanowany.
Około godz. 18 pod pocztę sprowadzono motopompy, z pomocą których wlano do środka benzynę. Następnie podpalono ją przy pomocy miotaczy ognia. O obronie nie było już mowy. Ludzie dusili się i palili żywcem. Kapitulacja stała się nieunikniona.
Najmłodsza obrończyni Poczty Gdańskiej
Jako pierwszy z płonącego budynku wyszedł dyrektor Jan Michoń. Ukazał się w drzwiach z białą flagą, lecz natychmiast został zastrzelony. Tuż za nim pojawił się naczelnik poczty Józef Wąsik, którego spalono za pomocą miotacza płomieni.
Wtedy wraz z przybranymi rodzicami z piwnicy wyszła również 10-letnia Erwinka. Małżeństwo było bardzo mocno poparzone – Małgorzata została oślepiona, a Janowi widać było czaszkę. Dziewczynka także była ranna. Według niektórych źródeł Niemcy wyrwali dziecko spomiędzy kapitulujących, oblali je benzyną i podpalili. Erwinka biegła po dziedzińcu, płonąc, aż straciła przytomność. Nie wszyscy jednak potwierdzają taką wersję wydarzeń. Jedno jest pewne – najmłodsza obrończyni Poczty Gdańskiej zmarła siedem tygodni później w szpitalu.
Ocalałych pocztowców Niemcy postawili pod murem z rękoma uniesionymi do góry. Po wojnie ścianę zamieniono w pomnik. W specjalnie przygotowanych cegłach odciśnięto palce, mniej więcej na tej wysokości, na której obrońcy opierali dłonie. Jeden odcisk szczególnie rzuca się w oczy – na samym końcu podwórza, przy dzikim krzewie, dużo niżej od pozostałych. To rączka dziecka, która ma upamiętniać Erwinkę.
Wbrew obiegowej opinii to nie pod murem dokonano egzekucji. Tak naprawdę jeńców przetransportowano do budynku szkoły Victoria-Schule, gdzie byli przetrzymywani do czasu procesu polowego, który odbył się w dniach 8–10 września 1939 roku. Osądzono wtedy 38 pocztowców. Wszystkich skazano na śmierć. Wyrok wykonano 5 października na ćwiczebnym poligonie policji, na terenie dzisiejszej gdańskiej Zaspy. Tam też zostali pogrzebani.
28 sierpnia 1991 roku zbiorową mogiłę przypadkowo odkryli robotnicy prowadzący prace ziemne przy budowie garaży banku na osiedlu Zaspa. Natrafili również na przedmioty osobiste – okulary, obrączki, itp. Szczątki przeniesiono na pobliski Cmentarz Ofiar Hitleryzmu. Jest tam również grób małej Erwinki, na którym do dziś ludzie zostawiają znicze i pluszowe zabawki…
Bibliografia
- Bartoszewski A., Gomulski W., Żołnierze w Pocztowych Mundurach, Wydawnictwo Morskie 1969.
- Schenk D., Poczta Polska w Gdańsku, Prywatne Centrum Informacji Turystycznej TRAMP 1999.
- Derdej P., Westerplatte–Oksywie–Hel 1939, Bellona 2009.
- Śnieżko A., Poczta Polska w Wolnym Mieście Gdańsku. Zarys historyczny, Muzeum Poczty i Telekomunikacji 1964.
- Świtalski A., Zbrodnia usankcjonowana: skazanie na śmierć obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku w świetle prawa, Zakład Narodowy im. Ossolińskich 1979.
- Karaś D., 11-letnia Erwina, pierwsza dziecięca ofiara II wojny światowej. „Gazeta Wyborcza”, 2013.
KOMENTARZE (7)
Jedź Ty lepiej do Berlina i tam głoś swoje mądrości. Kiedy ktoś przyjdzie obrabować Twój dom i chwycisz za broń „sam wybierzesz swój los”? Zgodnie z Twoją logiką każdy partyzant broniący własnego kraju przed okupantem to terrorysta? Oczywiście mianowałeś się sędzią i katem, ferując im wszystkim wyrok śmierci. Niemcy to ogólne herosi heroicznie próbowali wymordować wszystkich Słowian. I ostatnie zdania Twojego wpisu raczej opisują sposób działania Wermachtu. Nie pozdrawiam.
Niemiec Polakowi Niemcem. Zawsze
Obrona budynku Poczty Polskiej w WM Gdańsk nie była może specjalnie mądra. Ale Niemieccy policjanci i uzbrojeni cywile 01.09.1939 nie przyszli rozmawiać o oddaniu budynku ,tylko zaczęli jego ostrzał jakby atakowali obiekt wojskowy. Nawet gdyby Polscy pocztowcy ,chcieli się poddać to Niemcy nie dali im czasu do zastanowienia. Zabicie człowieka z białą flagą i spalenie żywcem kolejnego ,,świadczy tylko o zezwierzeceniu rasy panów. Nawet i bez walki Niemcy zamordowali by kilku Polaków ,a resztę pobili ,bo tak byli szkoleni przez propagandę Goebbelsa. A ty gościu zacznij się leczyć ,chociaż może w twoim szczególnym przypadku na leczenie może być już za późno.
Nazwanie tej biednej dziewczynki inaczej niż „ofiarą” jest po prostu obrzydliwe. Na miejscu autora – wstydziłbym się.
Można powiedzieć ich sport narodowy. Do tego uwielbienie dla znakowania kolczykowania i regulowania każdego elementu cudzego życia . Wszystko to dla „dobra” niżej cywilizowanych wg. nich innych nacji.
Niemcy paląc kilku pracowników Poczty Polskiej w Gdańsku 01.09.1939 ,dopiero się rozkręcali. Tak wygląda krótką lista Niemieckich zbrodni wojennych ,gdzie ich ofiary zostały spalone. 06.09.1939 – Moryca i Longinówka – 89 mieszkańców i jeńcy wojenni , 08.09.1939 – synagoga w Będzinie – od. 100 do 200 osób ,12.09.1939 – Szczucin – 30 cywili i 65 jeńców , 13.09.1939 – Cecylowka Glowaczewska – 54 osoby ,13.09.1939 – synagoga Mielec – od 50 do 70 osób ,15.09.1939 – synagoga Dynów – około 50 osób ,09.1939 – Urycz – jeńcy ok.100 osób ,27.06.1941 – synagoga Białystok – 800 osób ,07.07.1941 – Radziłów od 100 do 200 osób ,10.07.1941 – Jedwabne – 180 osób ,06.12.1942 – Ciepielów i Rekówka – 34 osoby ,18.05.1943 – Szarajówka – 59 osób w tym 30 dzieci ,04.07.1943 – Bór Kunowski – 23 – osoby ,12.07.1943 – Michniów – od 70 do 80 osób ,08.03.1944 – Jabłoń-Dąbki – 80 osób ,08.1944 – Sasów – cała wieś spalona z mieszkańcami za pomoc żydom ,31.01.1945 – Podgaje – 32 osoby – jeńcy ,13.04.1945 -Gardenlagen – 1016 osób ,więźniowie obozu koncentracyjnego. Na 1 dzień przed wkroczenie wojsk USA.
Nienawidzę Niemców. Zazdroszczę tym którzy mieli szansę fizycznie tępić tych zwyrodnialcu. Dziś nas będę głodzić finansowo… Jak ja nienawidzę tej nazistowskiej nacji…