Wszechobecny odór siarki i palonych zwłok. Jęki konających i płacz tych, którzy uporczywie trzymają się życia. Bijące dzwony kościołów i świst biczów smagających ciała grzeszników. Obraz kręgów piekielnych? Nie, to dzień z życia doktora plagi.
Ludzi od zawsze nękały przeróżne kataklizmy. Często dotkliwie nawiedzały lokalne społeczności. Na przykład na mieszkańców Troyes, w ciągu ośmiu lat spadły aż trzy plagi. Najpierw w 1180 r. wylała Sekwana, przyczyniając się do największej powodzi odnotowanej w miejskich kronikach. Cztery lata później kiepskie zbiory w Szampanii przyniosły jedną z największych klęsk głodu w historii Troyes. I jakby tego było mało, w 1188 r. w mieście wybuchł pożar, który pochłonął znaczną część zabudowań z katedrą i zamkiem hrabiego na czele.
Krwawe żniwo dżumy
Jednak największą katastrofą były choroby i zarazy, gdyż najczęściej miały one charakter pandemiczny. Nawet dla współczesnego człowieka bywają wyzwaniem, a co dopiero dla ludzi dawnych epok, dla których niejednokrotnie świat kończył się za murami miasta lub za pobliskim lasem. Szczególną, lecz ponurą sławę zyskała w tym temacie dżuma. Ta, która dotknęła Cesarstwo Wschodniorzymskie w latach 541–542 potrafiła pochłonąć dziennie ok. 5 tys. ofiar. Natomiast jej nawroty przez kolejnych 200 lat przyniosły śmierć blisko 50 mln populacji europejskiej.
To wszystko blednie jednak przy tym, co przyniosła jesień 1347 r., kiedy do nabrzeży sycylijskiej Messyny przybiło 12 genueńskich galer. Okazało się, że na pokładach znajdowali się zarażeni dżumą uciekinierzy (w tym setki przenoszących chorobę szczurów) z Kaffy obleganej przez chana Złotej Ordy Dżanibega. Zniecierpliwiony oporem mieszkańców portu wódz mongolski zastosował tam broń bakteriologiczną – jako pocisków do katapult użył ciał zmarłych na zarazę, którą do obozu przywlekli niczego nieświadomi kupcy chińscy. W tej sytuacji kto mógł, salwował się morską ucieczką na Zachód, tym samym stając się źródłem epidemii w Europie.
Boski ratunek?
Mieszkańcy Europy nie byli przygotowani na kataklizm o takiej skali. Zresztą ciężko mówić o jakimkolwiek przygotowaniu przy ówczesnym stanie wiedzy. W pierwszym odruchu uznano go za karę za grzechy, a naukowcy z Paryża winą za plagę obarczyli niepomyślną koniunkcję planet. Dlatego też w Bogu widziano jedyny ratunek, a na ulice wyległy procesje biczowników, co tylko sprzyjało rozpowszechnianiu się choroby. Z czasem wywnioskowano ze swojej niewiedzy, że przyczyną choroby może być tzw. zgniłe powietrze. To ono miało powodować, że w zastraszającym tempie zaraza atakowała kolejne obszary kontynentu. Zaczęto więc stosować izolację chorych, począwszy od otaczania murem poszczególnych domostw, poprzez dosłowne zamurowywanie zarażonych, po zakazy wpływania do portów statków z załogą podejrzaną o zarażenie i stosowanie kwarantanny.
Liczba ofiar jednak ciągle wzrastała. Z więzień wypuszczano złoczyńców, ale nie był to tylko akt miłosierdzia, lecz praktyczne rozwiązanie – nie miał ich kto pilnować. Wśród zaściełających place i ulice trupów i konających snuły się ponure sylwetki medyków, którzy starali się doraźnie pomagać chorym.
Trzeba przy tym pamiętać, że zawód lekarza walczącego z zarazą był co prawda bardzo niebezpieczny, ale też lukratywny. Medycy byli opłacani z kasy miejskiej oraz z prywatnych funduszy mieszkańców. To prowadziło do wielu nadużyć, a wizja łatwego zarobku kusiła niejednego oszusta. Naciągali oni niejednokrotnie rodziny chorych na kosztowne i często absurdalne kuracje. Nie odbiegały one jednak w sposób znaczący od wskazówek zawodowych lekarzy. Zalecano rozpalanie ognisk na rogach ulic, kropienie octem będących w obiegu monet i listów, odkażanie siarką. W powszechnym użyciu były preparaty z rogu jednorożca (!), koźlej wątroby, rybich łusek czy ropuszego serca. Oczywiście nie mogło się obyć bez stosowania lewatywy, środków wymiotnych oraz ówczesnego antidotum na wszystko, czyli upuszczania krwi. Wszelkie te zabiegi nie przynosiły w większości wypadków spodziewanych rezultatów, a zaraza pochłonęła do 1352 r. co trzeciego Europejczyka.
Doktor plagi
Czarna śmierć swoje straszliwe żniwo zbierała również w XVI i XVII w. To właśnie wtedy symbolem zarazy stał się charakterystyczny ubiór ochronny noszony przez lekarzy. Za jego twórcę, a może w rzeczywistości jedynie oficjalnego propagatora uznaje się lekarza królów Francji Charles’a de Lorme’a. Zauważył on, że ptaki nie chorują na dżumę, zatem wizerunek ptaka może zapewnić skuteczną ochronę przed zarazą.
W swoich zaleceniach nie poprzestał jednak tylko na straszeniu choroby ptasim wyglądem. Dziób zaopatrzony w dziurki wentylacyjne był wypełniany ziołami oraz wonnymi olejkami, które miały filtrować powietrze i chronić lekarza przed morem. Zalecano ponadto, by strój okrywający całe ciało był wykonany ze skór marokańskich kóz. Skórzane miały być również kapelusz i rękawice. Całość powinna być impregnowana wonnymi preparatami.
Doktor plagi odwiedzający chorego miał dla wzmocnienia efektu ochronnego przeżuwać czosnek, a do nosa i uszu wkładać gąbki nasączone kadzidłem. Niektóre z masek posiadały wewnątrz klin, który lekarz trzymał w zębach. Narzucało to konieczność prewencyjnego zamknięcia ust. Uniemożliwiało to jednak konwersację z pacjentem, przez co medyk stawał się jeszcze bardziej tajemniczy, ale uroku osobistego to nie przydawało. De Lorme’owi przypisuje się także pomysł na stosowanie drewnianej laski do „zdalnego” badania chorych, by zminimalizować ryzyko zarażenia. Jednak mimo jego najlepszych intencji wynalazek ptasiego stroju nie chronił przed zachorowaniem i rzesze ofiar zasilali również sami lekarze.
Obecnie trudno jest ustalić, jak bardzo popularne były stroje de Lorme’a w wiekach zarazy. Kroniki najczęściej milczą na ten temat. Do dzisiaj przetrwało niewiele oryginalnych egzemplarzy, gdyż wiele dziobów i swoistych lekarskich pancerzy zostało spalonych razem ze zwłokami zarażonych właścicieli. Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że wraz z postępem medycyny ptasie maski odeszły w zapomnienie. Owszem, nie noszą ich już lekarze, ale za to są w powszechnym użyciu podczas słynnego karnawału weneckiego, wśród rekonstruktorów historycznych i klientów… sex shopów.
Bibliografia
- Frances Gies, Joseph Gies, Życie w średniowiecznym mieście, Kraków 2018.
- John Julius Norwich, Historia Wenecji, Warszawa 2015.
- Pete Moore, Tajemnicze choroby współczesnego świata, Warszawa 2009.
- Rafał Hryszko, Z Genui nad Morze Czarne: z kart genueńskiej obecności gospodarczej na północno-zachodnich wybrzeżach Morza Czarnego u schyłku średniowiecza, Kraków 2004.
- Tadeusz Brzeziński, Historia medycyny, Warszawa 1988.
- Waldemar Kowalski, 665 lat temu w Europie wybuchła epidemia Czarnej Śmierci, https://dzieje.pl/rozmaitosci/665-lat-temu-w-europie-wybuchla-epidemia-czarnej-smierci [dostęp: 30.06.2020].
KOMENTARZE (4)
Zacznijmy od „dzioba” doktora plagi.
Ośmieszane są tutaj olejki eteryczne jako rzekomo mało skuteczne. Ale ja…
Oglądałem około roku temu mocno przeglądowy, przekrojowy dokument odnośnie życia Nostradamusa. W tym był i fragment dotyczący jego niezwykłych sukcesów w walce z dżumą we Francji (zajął się „tematem” po śmierci żony i dzieci – właśnie na dżumę).
Przy okazji realizacji filmu zlecono czołowym uczelniom medycznym, chyba szwajcarskim, przebadanie pigułek różanych Nostradamusa (uważa się, że za jego sukcesy w walce z epidemią dżumy, to rzekomo odpowiada jedynie propagowanie higieny, a nie samo efektywne leczenie dżumy), pigułek zawierających oprócz różanego, inne olejki eteryczne, głównie pochodzące z roślin iglastych.
Jakie było zdumienie badaczy, gdy in vitro odtworzone w mieszance wg przepisu Nostradamusa, były one równie skuteczne, jak antybiotyki najnowszej generacji…
Warto zwrócić uwagę, że i w czasach obecnej pandemii u nas w województwach zalesionych (szczególnie w będących najbardziej lesistymi: lubuskim i warmińsko-mazurskim) ilość zachorowań jest zdecydowanie najmniejsza, a…
A w USA w niektórych szpitalach stanowych, wprowadzono inhalacje najczęściej tymolem, jako terapię uzupełniającą.
Odnośnie z kolei tej pierwszej dżumy: Justyniana. Obecnie naukowcy próbują negować liczbę jej ofiar: „…mogła wówczas umrzeć nie połowa populacji mieszkającej w strefie śródziemnomorskiej, ale co najwyższej kilkanaście procent…” Na dowód podają badania pyłków roślin uprawnych z tych czasów. Zmiany miałyby być tutaj niewielkie, tzn. przed epidemią dżumy Justyniana miano uprawiać podobną ilość ziemi, jak i w czasie jej trwania. Zapominają jednak panwie badacze o roku 536 poprzedzającym o kilka lat wybuch epidemii – „najtragiczniejszym w dziejach ludzkości”, który dał i początek klęsce dżumy w latach następnych. Już wówczas bowiem, tj. po niesamowitym załamaniu się klimatu (wybuch – wybuchy wulkanów, planetoida, kometa?), powierzchnia gruntów ornych gwałtownie spadła w całej Europie: „…na terenie dzisiejszej Szwecji opuszczono w tym czasie około 75 procent wiosek, a na południu Norwegii odnotowano wzrost liczby pochówków o 90-95 procent.”.
O ogromie ofiar nie mówią więc tylko rzekomo nieliczne i przesadzające „dla zasady” intensyfikacji grozy uwypuklającej wagę doniesienia, źródła bizantyjskie, czy zachodniorzymskie…
A wobec spadających plonów przy takim niesamowitym ochłodzeniu klimatu jakie wówczas wystąpiło, trzeba było uprawiać tyle samo, a nawet więcej ziemi jak wcześniej, i to mimo „strat” w ludziach w wyniku pandemii dżumy.
Jako „ciekawostkę” dodam, że dżuma Justyniana jest też problemem demograficznym dla polskich historyków „od pochodzenia Słowian”, głównie allochtonistów. Próbuje się to – znaczny wzrost liczebności Słowian w okresie drastycznego spadku – o około 1/3, liczby ludności innych Europejczyków), tłumaczyć zwiększoną odpornością Słowian na dżumę. Odporność tą rzekomo widać było także w późnym średniowieczu.
Jest to jednak nieprawda: jedynie nieznacznie niższą liczbę ofiar zanotowano u nas – i nie tylko w Polsce, w wąskim pasie od Brandenburgii przez część Wielkopolski po część Mazowsza.
Małopolskę np. dżuma dotknęła w stopniu równie „drastycznym” co np. Francję, Włochy czy Niemcy, o czym świadczy występowanie licznych zapisków gdzie obok dymienicznej formy, są opisy dżumy płucnej – tj. roznoszącej się drogą kropelkową, formy występującej jedynie na terenach silnie dotkniętych czarną śmiercią.
Prof. Strzelczyk niedawno powiedział, że dokonał „konwersji” na allochtonizm…
Czy gdyby znał problemy z demografią – plagą Justyniana konkretnie, które są tak typowe dla tej teorii…
Jakieś źródła na temat skuteczności olejków eterycznych przy leczeniu dżumy? Jakieś źródła na temat rzekomej odporności Słowian na dżumę? A co za tym idzie dowody na śmiertelność (niską lub wysoką) naszych przodków podczas epidemii dżumy? Mam wątpliwości bowiem w komentarzach pod artykułem p.Janickiego o przyczynach śmierci węgierskiej dynastii Andegawenów na temat zachorowalności na kiłę pisałeś takie bzdury, że do tej pory dostaję gęsiej skórki kiedy to sobie przypomnę. Ponadto wiązanie zmian klimatycznych dżumy Justyniana i ilości uprawianej ziemi słabo wiąże się to logicznie.
„Trzeba przy tym pamiętać, że zawód lekarza walczącego z zarazą był co prawda bardzo niebezpieczny, ale też lukratywny. Medycy byli opłacani z kasy miejskiej oraz z prywatnych funduszy mieszkańców. To prowadziło do wielu nadużyć, a wizja łatwego zarobku kusiła niejednego oszusta. Naciągali oni niejednokrotnie rodziny chorych na kosztowne i często absurdalne kuracje.” Od tamtych czasów zmieniło się, tyle że lekarze są w rządzie i pandemia jakaś taka naciągana.
„Trzeba przy tym pamiętać, że zawód lekarza walczącego z zarazą był co prawda bardzo niebezpieczny, ale też lukratywny. Medycy byli opłacani z kasy miejskiej oraz z prywatnych funduszy mieszkańców. To prowadziło do wielu nadużyć, a wizja łatwego zarobku kusiła niejednego oszusta. Naciągali oni niejednokrotnie rodziny chorych na kosztowne i często absurdalne kuracje.” Od tamtego czasu zmieniło się, tyle że dziś lekarze są w rządzie i pandemia jakaś taka nieprawdziwa.