Liczne przywileje, przynależność do niemieckiej śmietanki towarzyskiej i ogólny powód do noszenia swojego nosa nieco wyżej niż inni. Żony SS-manów doskonale wiedziały, dlaczego warto jest przejść długi proces weryfikacji przed ślubem.
Kobiety w III Rzeszy nie wiodły bogatego i wyzwolonego życia. Istniała jednak taka grupa społeczna, do której należeć pragnęła niejedna Niemka. Żony SS-manów mogły więcej niż inne kobiety, wiedziały, czym zajmują się ich mężowie, a czasem swoją pozycję wykorzystywały do zaspokajania własnych sadystycznych żądz.
Idealna Aryjka
Aby zostać żoną oficera SS trzeba było przejść wymagający proces weryfikacji. Kandydatka musiała przedłożyć niezbite dowody swojego aryjskiego pochodzenia od kilku pokoleń. Gromadziła także referencje, a jej tożsamość musiało potwierdzić dwóch wiarygodnych świadków. Wypełniany przez nich formularz RuSHA (Główny Urząd Rasy i Osadnictwa SS) zawierał także pytania o to, czy kandydatka jest godna zaufania, lubi dzieci, czy jest „domatorką czy latawicą”, a nawet czy nie jest przypadkiem uzależniona od… sprzątania.
Kobieta oficera SS miała bowiem podkreślać niezwykłość swojego męża, który w wizji Himmlera kreowany był na współczesnego Zygfryda – bohatera dawnych legend i ucieleśnienia wszelkich cnót rycerskich. Co więcej taka idealna żona miała także sprowadzić na ziemię potomstwo godne tego ideału.
Jednak pozytywna weryfikacja nie oznaczała jeszcze, że kandydatka mogła odetchnąć z ulgą. Następnym krokiem do „zostania przyszłą panią oficerową” było odbycie sześciotygodniowego kursu małżeńskiego czy też „macierzyństwa”.
Uczono tam, jak pielęgnować przyszłych bohaterów i budzić w nich chęć do walki. Jak wpajać, że oddanie dla ojczyzny i ponoszenie najcięższych ofiar, jest najwyższą wartością w życiu wojownika. Uczono je ogólnie rzecz biorąc, jak stać się żoną i matką przyszłych i obecnych bohaterów i perfekcyjną panią domu oficera. A także, że największą wartością kobiety jest bycie dobrą i wyrozumiałą żoną i matką jak największej liczby dzieci. Zazwyczaj młodych kandydatek nie trzeba było do tego nawet za bardzo zachęcać.
Od takich właśnie trosk przedmałżeńskich zaczyna się książka Niny Majewskiej-Brown „Dwie twarze”.
W zasadzie powinniśmy do podania do RuSHA dołączyć około stu osiemdziesięciu, albo więcej, poświadczeń tego, co działo się z naszymi przodkami, z kim mieszali krew i łączyli się w miłości, znaleźć dwóch wiarygodnych świadków, którzy zaświadczą o naszych politycznych przekonaniach, a ja, jako kobieta, strażniczka rasy, muszę przejść stosowny sześciotygodniowy kurs małżeński, na którym, obok szkolenia politycznego, dowiem się, jak prowadzić dom, opiekować się dziećmi i wychowywać nasze potomstwo w nazistowskim duchu, tak by kiedyś mogło zasilić szeregi SS.
Starania o małżeństwo z SS-manem mogło pokrzyżować także wiele innych czynników. Zarówno przyziemnych, jak np. fakt, że kobieta była zbyt niska, jak i niezależnych od kandydatki, jak np. donos na temat jej złego prowadzenia się czy problemów finansowych.
„Kirche, Küche und Kinder”
„Kościół, kuchnia i dzieci“ to opisana w trzech słowach kwintesencja nazistowskiej kobiecości. Łamanie tej zasady nie spotykało się ani ze zrozumieniem, ani z pobłażliwością. A już w szczególności w przypadku żon oficerów SS, których rola została dodatkowo dokładnie zdefiniowana.
Każda z 240 tysięcy kobiet tej elitarnej jednostki wiedziała zatem dokładnie, czego się od niej oczekiwało. Mogła o tym przeczytać w 13 numerze magazynu „Das Schwarze Korps”:
Mężczyźnie przypisuje się naturalne kierownictwo duchowe rodziny. To on ją zakłada, on jej przewodzi, on walczy za nią i jej broni. Dla odmiany kobieta wnosi do związku swoje wnętrze – oddaje rodzinie duszę za pomocą cichego, ledwo zauważalnego wspierania tego, co stworzył jej mąż. Ponadto odpowiada za tworzenie więzi rodzinnych.
Czy było warto?
W oczach młodych niemieckich dziewcząt odpowiedź była dość jasna – oczywiście! Największym zaś zaszczytem było wpisanie nowopowstałej rodziny do księgi rodów SS. Nina Majewska-Brown oddała powagę tego aktu w doskonałych wręcz słowach:
Zastanawiam się, czy dla mnie wspólnota rodów ma jakieś szczególne znaczenie i ze zdziwieniem odkrywam, że tak. Coraz bardziej rozkwita we mnie duma z tego, że jestem Niemką, a wpisanie do tej szczególnej księgi byłoby ukoronowaniem dotychczasowego życia. To jak przepustka do wyższej kategorii ludzi, do lepszego świata, niedostępnego dla byle kogo z ulicy, ba, nawet dla zwykłych rodaków, którzy nie mają związków z SS.
Wpis do księgi rodów oznaczał dla małżonków potwierdzenie czystości ich aryjskiej krwi. Co więcej, w tamtej chwili, był obietnicą zapewnienia dzieciom lepszej i łatwiejszej przyszłości.
Czy z SS-manem można się było rozwieść?
Oczywiście, że tak! I było to bardzo częstą praktyką. W swoim idealnym planie i weryfikacji kandydatek urzędnicy zapomnieli bowiem o jednym – teście na kompatybilność przyszłych małżonków.
I tak na przykład w roku 1934 toczyła się sprawa rozwodowa pomiędzy Michaelem Lippertem – dowódcą strażników obozowych w Dachau, a jego żoną Marie. Sprawa stała się poważna w momencie, gdy kobieta została oskarżona nie tylko o domowe awantury, ale także o niszczenie w ich trakcie portretów Führera, Goeringa czy Himmlera, a to już podnosiło całą domową awanturę do rangi aktu politycznego i zakrawało o zdradę.
Jednak Marie nie pozostawała dłużna swojemu mężowi. Sama przyznała się do tego, że kiedy tylko dowiedziała się, że jest w ciąży postanowiła się upić. Chciała tym aktem zaszkodzić dziecku tak, aby urodzić takiego „idiotę” jakim był według niej jej mąż.
Rozwodu udzielono.
Próbę wejścia do elitarnego kręgu żon oficerów SS podejmowało bardzo dużo kobiet. Wszystkie składając obszerne raporty na temat własnego pochodzenia przepełnione były wielkimi nadziejami, ale także i wielkim strachem. Cóż bowiem, gdyby ktoś z ich rodziny nie okazał się tak przykładnym Aryjczykiem i wdał się w romans z osobą o wymieszanych genach? A co gorsza z kimś pochodzenia żydowskiego? Takie rzeczy młodym kobietom nie chciały nawet mieścić się w głowie.
Kiedy już przeszły pozytywną weryfikację i otrzymywały zgodę na ślub, wkraczały do elity. Z czasem okazywało się jednaj, że przedstawiane im wcześniej życie jak z legendy nie miało najmniejszego związku z rzeczywistością. Z pewnością większość żon wiedziała doskonale, czym zajmują się ich mężowie. Część z nich rozwodziło się z różnych przyczyn, ale były także takie, które swoim sadyzmem i umiłowaniem do zbrodni przewyższały nawet najokrutniejszych dowódców tej elitarnej jednostki.
Literatura:
- N. Majewska-Brown, Dwie Twarze. Życie prywatne morderców z Auschwitz, Warszawa 2020.
- G. Schwarz, Żony SS-manów. Kobiety w elitarnych kręgach Trzeciej Rzeszy, Warszawa 2016.
- P. Roland, Hitler moja miłość. Kobiety w służbie swastyki, Warszawa 2019.
KOMENTARZE (5)
Kościół, kuchnia i dzieci to są 3 słowa;)
Co racja, to racja :D Już poprawiamy :D
To jest teoria. W praktyce wymagania te były traktowane dużo luźniej, zwłaszcza w czasie wojny. Himmler wiedział, że jako iż Niemcy tracą mnóstwo ludzi na frontach, nie mogą sobie pozwolić na zbytnie wybrzydzanie i najważniejsze było, żeby SS-mani płodzili jak najwięcej dzieci. Można o tym sporo przeczytać w biografii Himmlera, autorstwa Petera Longerich. Polecam, książka ma 900 stron, dostarcza mnóstwa informacji i można by na jej podstawie napisać wiele artykułów.
Nigdy nie myślałam o życiu prywatnym ss-manówni i żon?. Ciekawy artykuł, zachęca do pogłębienia tematu
Bardzo się cieszymy i zachęcamy do lektury książki „Dwie twarze”.