Jadwiga lubiła dobrze zjeść – specjalnie dla niej wypiekano białe pieczywo i sprowadzano do Krakowa z zagranicy łososie. Królowa była też piwoszką – w przeciwieństwie do męża, który nie dość, że jadał niewiele, a na zawartość swojego talerza nie zwracał szczególnej uwagi, to jeszcze od alkoholu wolał mleko. Kiedy coś mu już jednak zasmakowało, potrafił kompletnie stracić umiar…
Gdy zaczęto serio mówić o kandydaturze Władysława Jagiełły na męża dla Jadwigi Andegaweńskiej, na polskim dworze wręcz zaczęło huczeć od plotek. Habsburgowie pospołu z Krzyżakami rozpowszechniali niestworzone wręcz historie, jakoby władca pomieszkiwał na drzewach i miał ciało gęsto porośnięte futrem. Na dodatek miał być okrutny, podstępny i nieokrzesany – również przy stole. A żywić miał się głównie tym, co upolował własnymi rękami.
Z ziemi litewskiej do Polski
Większość tych opowieści oczywiście okazała się wyssana z palca, choć Jagiełło faktycznie nad dworskie ceremonie i rozrywki przekładał polowania i niekiedy swoimi „łupami” z łowów zaopatrzał w dziczyznę wawelskie kuchnie.
Nie był jednak barbarzyńcą z „dzikiej” Litwy. Na co dzień odżywiał się – jak na tamte czasy – bardzo normalnie, choć niewątpliwie przeprowadzka nad Wisłę pod względem kulinarnym musiała stanowić dla niego wyzwanie. Wika Filipowicz komentuje:
Polubił wprawdzie polską kuchnię, z apetytem jadł zrazy, zwane wtedy „suropiekami”, bardzo smakowały mu też „flaky”, polewki, pieczenie, kiszki i bigosy. Najmilej jednak widział na stole dania rodem z ojczystej Litwy.
Na jego polecenie sprowadzono nawet do Krakowa tamtejszą odmianę pasternaku, z której jego kuchmistrz, Mikołaj Koza, dysponował warzenie barszczu (tym mianem określano każdą przyrządzana na bazie kiszonych części roślin – niekoniecznie buraków – kwaśną zupę) na królewski stół.
Poza nalewką z litewskiego pasternaku, tęsknotę za ojczyzną Jagiełło koił za pomocą takich lokalnych specjałów, jak potrawka z gęsich podrobów, kisiel owsiany, duszona rzepa czy „pirogi” nadziewane mięsem lub warzywami. Jednym z jego ulubionych dań były pierogi serowe gotowane na maśle (nieco podobne do dzisiejszych leniwych) – na które jego żona spoglądała z jawnym obrzydzeniem i nie chciała ich ponoć nawet tknąć.
Zresztą kulinarne gusta królewskiej pary rozmijały się nie tylko w tej kwestii. Podczas gdy Jadwiga zajadała się luksusowym pieczywem z białej mąki, Władysław gustował raczej w razowym chlebie z otrębami. Stronił też od alkoholu, tymczasem jego żona była znaną piwoszką. Choć akurat w tym względzie u Jagiełły zwyciężyły względy praktyczne – obawiając się zatrucia (a truciznę łatwiej przecież „przemycić” w winie czy piwie niż w czystej wodzie), na wszelki wypadek unikał wyskokowych trunków. Jak pisze Wika Filipowicz:
Był abstynentem. Pił głownie wodę źródlaną (studzienna lub rzeczna była zwykle zanieczyszczona i uważano ją – w tej sytuacji zupełnie słusznie – za niezdrową), podobno także sprowadzaną aż z Litwy. Jedynie od naprawdę wielkiego dzwonu pozwalał sobie na odrobinę rozcieńczonego nią wina.
Nie gardził również mlekiem, słodkim i kwaśnym, na co raczej nie znajdował naśladowców. Nie było ono zbyt popularnym napojem, używano go przeważnie do zabielania potraw, a pojono nim co najwyżej dzieci, dopóki nie zaczęły pijać piwa.
Zakazany owoc
Niczym dziecko władca miał też wyraźną słabość do słodyczy i owoców. Choć – jak utrzymywał Jan Długosz – od jabłek stronił równie gorliwie co od alkoholu (lecz nie znajduje to potwierdzenia w rachunkach z wawelskiej kuchni Jagiełły, do której „rajskie” owoce zamawiano w ilościach hurtowych).
Za to na pewno nie potrafił odmówić sobie deseru w postaci słodkiej gruszki, które – co podkreśla kronikarz: „często kryjomu jadał”. Ale czemu w ogóle król musiał się z tym ukrywać? W grę wchodziły względy religijne i… średniowieczne stereotypy męskości. Jak relacjonuje Wika Filipowicz:
W średniowieczu grusza ze względu na nieskazitelną biel kwiatów uchodziła za symbol Marii Panny, a w dodatku kształt owocu oraz delikatny smak sprawiały, że uważano je za przypisane kobiecości, więc mężczyźni objadający się nimi mogli zostać posądzeni o zniewieściałość.
Już bez krygowania się mógł za to Władysław objadać się jagodami, wiśniami, śliwkami, winogronami oraz melonami. Nie tylko świeżymi – król uwielbiał również owoce suszone oraz smażone w miodzie. Nie gardził też cukierkami (choć te średniowieczne w niczym nie przypominały współczesnych – były pikantne z służyły do odświeżania oddechu).
A po deserze? Jan Długosz donosi, że po dobrym posiłku król lubił sobie pospać. Szczególnie jeśli nieco przesadził z liczbą dań podczas wieczerzy. A choć nieczęsto (do jedzenia podchodził bardzo pragmatycznie i spożywał tyle, ile musiał, na ogół nie dbając szczególnie o zawartość talerza – byle oczywiście nie była „doprawiona” trucizną), czasem zdarzało mu się sobie pofolgować.
Bywało tak, kiedy jakaś potrawa posmakowała Jagielle troszeczkę za bardzo – jak na przykład świeżo sporządzone bawole serce, które w 1412 roku przyprawiło króla o atak „mocnej febry”, po tym jak najadł się go bez umiaru, po czym przed drzemką zawitał do łaźni. Tego typu „wyskoki” nie zdarzały mu się często. Znacznie bardziej chętna do biesiadowania była za to Jadwiga, od małego przyzwyczajona do wyszukanych rozrywek i dworskich zabaw. Władysław miał nieco inną wizję tego, jak powinna wyglądać rozrywka godna króla, a składały się na nią polowania, drzemki i… słuchanie śpiewu słowików!
Źródło:
Tekst powstał w oparciu o książkę Wiki Filipowicz książce Przy stole z królem. Jak ucztowano na królewskim dworze od Jagiełły do Elżbiety II, która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.
KOMENTARZE (1)
Ustalmy łosoś ówcześnie poławiany był w Bałtyku, Wiśle i każdej rzece