W Wielki Czwartek roku pańskiego 1519 hiszpańskie statki dobiły do brzegu państwa Azteków – na wysokości dzisiejszego Veracruz w Meksyku. Dzień później – w Wielki Piątek 22 kwietnia 1519, dowodzący wyprawą Hernán Cortés zszedł na ląd. Na brzegu czekali już na niego emisariusze azteckiego władcy – Montezumy. Witali przybyszów z nieomal chronicznym lękiem. Widok kapelusza z piórami Cortésa, jedynie mocniej upewnił ich w przekonaniu, że oto czas się wypełnił. Mają przed sobą samego Quetzalcoatla – Pierzastego Węża – największego Boga Azteków. Komuś takiemu nie można się było przeciwstawić, żadną siłą nie można było go pokonać...
Cztery lata później Cortés ostatecznie podbił potężne azteckie imperium, doprowadzając zarazem do końca tę niezwykle zaawansowaną cywilizację. Dokonał tego z oddziałem 500 ludzi. Z taką garstką oddanych żołnierzy ruszył w głąb wielkiego państwa, przeciwko indiańskim armiom liczącym tysiące wojowników. Jakim cudem jego skromna ekspedycja zdołała zawładnąć potężnym imperium? Do dziś głowią się nad tym historycy. Oszałamiającego sukcesu Hiszpanów nie tłumaczy do końca ani przewaga w uzbrojeniu, ani zręczne podburzanie plemion podporządkowanych Aztekom, ani też epidemia ospy, która wybuchła nieco później w państwie Indian. Gdyby nie zadziałał jeden niezwykle silny element, Hiszpanie nigdy nie dotarliby do azteckiej stolicy. Ich wyprawa zostałaby spacyfikowana jeszcze na wybrzeżu.
Tym elementem była potężna, obezwładniająca autosugestia, której ofiarą padli Aztekowie, a zwłaszcza ich władca i najwyższy kapłan – Montezuma. Był on przekonany, że brodaci przybysze o jasnej skórze, „wyposażeni” w dziwne potwory (Indianie nie znali koni), to wysłannicy samego Quetzalcoatla, najważniejszego boga w azteckim panteonie. Przybycie Pierzastego Węża – nie tylko w tym roku, w którym zjawili się konkwistadorzy, ale i dokładnie w tym dniu, w którym zeszli na ląd – zapowiadał aztecki kalendarz. Był dla Indian najważniejszą instancją definiującą ich cały świat.
„Rok jednej trzciny”
Kalendarz dosłownie przenikał życie osobiste i grupowe Azteków. Określał boskie znaczenie każdego dnia. Mówił o tym kiedy składać krwawe ofiary z ludzi, tak by przebłagać bóstwa, a kiedy się od nich wstrzymać. Definiował fatum i szczęście. Mówił o szansach i zagrożeniach w kolejnych latach. Poprzez ustaloną specyficzną wibrację każdego dnia w roku, określał nawet indywidualne przeznaczenie każdego rodzącego się dziecka. Postępowanie w zgodzie z kalendarzem było koniecznością. Słońce mogło przestać wschodzić, plony rosnąć itd.
By nie doszło do katastrofy w ściśle określonym czasie trzeba było karmić bogów krwią. Inaczej – bez bijących jeszcze, ciepłych serc, dopiero co wyrwanych z klatek piersiowych ludzi złożonych w ofierze – bóstwa mogłyby zniszczyć znany Indianom świat. Ofiar z ludzi domagał się zwłaszcza Tezcatlipoca („Dymiące Zwierciadło”) – jeden z dwóch najważniejszych Bogów azteckiego panteonu. To krwiożercze bóstwo dało im ogień, było bogiem opatrzności i losu, a także grzechu i ciemności. By zaspokoić „Dymiące Zwierciadło” Aztekowie musieli co rusz najeżdżać sąsiednie plemiona i uprowadzać stamtąd jeńców, których później rytualnie zabijano.
Rzeka krwi, sterty ciał, wyrwane wnętrzności zdawały się nie mieć końca. Co prawda inny bóg, a zarazem brat „Dymiącego Zwierciadła” – czyli właśnie Quetzalcoatl „Pierzasty Wąż” – nauczyciel i opiekun ludzkości – opowiadał się przeciwko ofiarom z ludzi, jednak bardziej agresywny Tezcatlipoca zdołał go przepędzić.
Na wybrzeżu w pobliżu Tabasco Quetzalcoatl wsiadł więc na czarodziejską tratwę i udał się na wschód. Ale zanim odpłynął, wygłosił przepowiednię: „Powrócę w roku jednej trzciny i przywrócę swoje panowanie. Nastanie wtedy czas wielkiego cierpienia ludzi
– pisze Maurice Collis, autor książki o podboju Meksyku – „Cortés i Montezuma”.
Aztekowie w każdym cyklicznie powracającym „roku jednej trzciny” wypatrywali powrotu Quetzalcoatla. W 1363 roku (wg kalendarza gregoriańskiego) nie stało się nic wyjątkowego i w 1467 również. Następny „rok jednej trzciny” przypadał na rok 1519 w którym statki Hiszpanów pod wodzą Cortésa dobiły do brzegów Meksyku…
Montezuma i jego rada nie byli pewni, w jaki sposób bóg powróci, ale zgadywali, że skoro popłynął na magicznej tratwie z portu w Zatoce Meksykańskiej na wschód, to przybędzie na jakimś tajemniczym statku również z tamtego kierunku. Tradycja przekazała wygląd Quetzalcoatla – bardzo niezwykły na tych terenach: miał mieć białą skórę i czarną brodę
– pisze Collis.
Przepowiednia o powrocie bóstwa padła na niezwykle podatny grunt, jakim był umysł i osobowość Montezumy – władcy przykładającego ogromną wagę do religii, przepowiedni, wróżb. Otaczał się całym wianuszkiem astrologów, wieszczów, nekromantów itp. Ci nie mieli dla niego dobrych wieści: szereg znaków wskazywał, że istotnie w „roku jednej trzciny” zdarzy się coś złego. Na nocnym niebie widziano kometę, przebudziły się wulkany, doprowadzając do wrzenia wodę w Jeziorze Meksykańskim, wybuchł pożar w świątyni boga słońca, a siostra Montezumy zapadła w śpiączkę, w której widziała dziwne istoty niosące krajowi zagładę.
Przerażony Montezuma musiał działać. Już w 1518 roku nakazał na całym wybrzeżu rozstawić czujki wypatrujące przybycia bóstwa. Zwiadowcy wkrótce zaczęli słać doniesienia o wielkich pływających pagórkach lub też potężnych wieżach unoszących się na wodzie, które przybiły do brzegu i po których wspinali się dziwni biali ludzie. Byli to członkowie wcześniejszej od Cortésa wyprawy Juana de Grijalvy, który natrafił na członków plemienia Maya, a później przybił do Veracruz, gdzie po raz pierwszy zetknął się z Aztekami. Zapowiedział, że Hiszpanie niedługo powrócą.
Doniesienia z wybrzeża wprawiały aztecki dwór i samego Montezumę w popłoch. Zwiadowców niosących złe informacje zabijano, ale kolejni wracali z podobnymi wieściami. Najwidoczniej Quetzalcoatl wysłał najpierw swoich posłańców, po to by w „roku jednej trzciny” przybyć już samodzielnie.
Powtórne jego przyjście…
Cortés dobił do brzegów kraju Azteków dokładnie w dniu, w którym miał się zjawić Quetzalcoatl.
Bóg ten miał powtórnie się ukazać w swe imieniny – 9 dnia wiatru. Cortés po przybyciu na San Juan de Ulua w Wielki Czwartek (21 kwietnia) 1519, zszedł na ląd następnego dnia, właśnie w 9 dzień wiatru. (…) miał kapelusz przypominający ten, który podobno nosił Quetzalcoatl i czarny stój (ze względu na Wielki Piątek) – to stanowiło następny zbieg okoliczności: na obrazkach w magicznych księgach odzienie Quetzalcoatla było czarne
– pisze Maurice Collis.
Czy wszystko to można uznać za dzieło przypadku? Na pewno nie przez ogarniętego manią astrologii, mocno przestraszonego władcę. Gdy wywiadowcy zaczęli donosić Montezumie o dziwnych, nieznanych zwierzętach przybyszów, o potworach buchających ogniem (armaty), broni ze stali i wreszcie o tym, że Cortés tak jak i jego ludzie, brzydzą się ofiarami z ludzi, nie chcą spożywać ich mięsa, ani jedzenia opryskanego ich krwią, Montezuma nabrał pewności, że oto czas się wypełnił i nadszedł sam Quetzalcoatl, który nie popierał rytualnych mordów i kanibalizmu i który przyniesie kres jego ludowi.
Niezależenie co by się jednak działo, Montezuma nie mógł wobec boga użyć siły! Tak więc, mimo że próbował przy pomocy swoich posłańców i czarnoksiężników po dobroci odwieść Hiszpanów (czyli Quetzalcoatla i jego świtę) od planu wizyty w stolicy Tenochtitlán, to jednak ostatecznie był zupełnie bezradny.
Najdziwniejsze jest to, iż Montezuma był wystarczająco silny, by zniszczyć pięciuset ludzi Cortésa, ale nie mógł zdecydować się na wydanie takiego rozkazu. Jego wiedza kazała mu widzieć w konkwistadorze wcielenie boga. Przepowiednie, znaki, astrologia, zwiastuny, wróżby, kalendarz, historia – wszystko utwierdzało go w tym mniemaniu
– pisze Maurice Collis.
Hernán Cortés dość szybko zdał sobie sprawę (m.in. dzięki la Malinche – swojej indiańskiej partnerce/nałożnicy, która znała język Azteków), że miejscowi widzą w nim boskie wcielenie. Nie wykorzystywał jednak tej wiedzy. On sam istotnie widział siebie jako kogoś w rodzaju boskiego wysłannika – tyle że spod znaku Chrystusa i Trójcy Świętej – tak jak zresztą i większość jego ludzi, którym niesłusznie przypisuje się jedynie motywację awanturniczo/łupieżczą. Byli to – jak przystało na miejsce i ducha epoki – a więc katolicką Hiszpanię u kresu średniowiecza i na początku renesansu – ludzie głęboko wierzący, uznający swą misję niesienia prawdy o jedynym prawdziwym, objawionym i zmartwychwstałym Bogu – Jezusie Chrystusie… Co zresztą gorliwie czynili, nieomal od razu nauczając Indian o Trójcy świętej i najświętszej panience, instalując obrazy Matki Boskiej w miejscach pogańskiego, indiańskiego kultu i rozdając tubylcom różańce.
Dziś nieprawdopodobny zbieg okoliczności związany z misją Cortésa nie tylko zaskakuje. Wyłania się z niej tajemniczy symboliczny sens. Konkwistador istotnie okazał się apokalipsą i biczem bożym dla świata Azteków, końcem ich cywilizacji, a zarazem początkiem nowego duchowego porządku spod znaku krzyża i Jezusa Chrystusa.
A Montezuma? Bez walki „wyhodował” sobie żmiję na piersi. Hiszpanie, wzmocnieni sprzymierzonymi oddziałami Indian wcześniej najeżdżanych przez Azteków, dotarli do stolicy, gdzie dobrowolnie oddał im najpierw królewskie komnaty, a potem władzę. Być może w końcu zdał sobie sprawę, że ma przed sobą jedynie człowieka a nie bóstwo, ale irracjonalny lęk ciągle go paraliżował. Ostatecznie zginął podczas rebelii przeciw Hiszpanom, zabity z rąk własnych poddanych.
Niedługo później Aztekowie zorganizowali konkwistadorom krwawą rzeź podczas tzw. La Noche Triste (tragiczna noc), zastawiając na nich pułapkę w Tenochtitlan. Zginęła ogromna większość przybyszów, w tym sporej część wyrwano serca na kamieniu ofiarnym. Na nic to się jednak zdało. Koniec świata Azteków się zbliżał. Epidemia ospy, nieznanej wśród Indian choroby dziesiątkowała ich szeregi. Do tego powrócił Cortés ostatecznie podbijając Tenochtitlan 13 sierpnia 1521 roku. Po wdarciu się do stolicy Hiszpanie i sprzymierzeni z nimi Indianie przez cztery dni plądrowali miasto i mordowali mieszkańców.
To był koniec świata Azteków. Wypełniła się przepowiednia Quetzalcoatla. Biały brodaty bóg, przypłynął ze wschodu, niosąc pożogę i zniszczenie. Po nim nie było już ofiar z ludzi. Nie było takiej potrzeby. Katoliccy misjonarze tłumaczyli Indianom, że za wszystkich ludzi na świecie umarł już w ofierze na krzyżu Jezus Chrystus…
Bibliografia:
- Collis M.: Cortes i Montezuma. Wrocław: Wydawnictwo Dolnośląskie, 2004
- Cortés H., Listy o zdobyciu Meksyku (przeł. M. Mróz i R. Tomicki, wstęp i przypisy R. Tomicki), Wydawnictwo „Novus Orbis”, Gdańsk 1997
- Lewis B.R.: Aztekowie. Warszawa: Wiedza Powszechna, 2002
- Łepkowski T., Historia Meksyku, Wrocław [etc.]: Ossolineum, 1986
- Magidowicz P., Historia poznania Ameryki Środkowej i Południowej, Warszawa 1979
- Olko J.: Meksyk przed konkwistą, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2010
- Portilla M.L.: Zmierzch Azteków: kronika zwyciężonych : indiańskie relacje o podboju. Warszawa: 1967
- Saillant G.C.: Aztekowie z Meksyku: powstanie, rozwój i upadek narodu azteckiego. Warszawa: 1965
- Tomicki R. – Tenochtitlan 1521, seria: „Historyczne Bitwy”, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1984
KOMENTARZE (10)
dlaczego na zamieszczonej w artykule grafice Montezuma II ma europejskie rysy twarzy?
„W Wielki Czwartek roku pańskiego 1519 roku”… Mam wrażenie, że za dużo tych „roków”. Ten po dacie jest najzupełniej zbędny.
Istotnie. Dziękujemy za czujność.
To jest naprawdę niesamowita historia!
Świetny merytorycznie i wciągający artykuł gratulacje dla redakcji!
Awesome post! Keep up the great work! :)
To się nadaje na film. Dziw że ktoś jeszcze nie nagrał obrazu na podstawie historii cortesa i montezumy
Aztekowie nasowo mordowali ludzi, nie oszczędzając nawet dzieci. Poszanowanie dla ludzkiego życia w ich kulturze po prostu nie istniało. Ani trochę mi ich nie szkoda, w pełni zasłużyli na to co się stało.
Współcześnie Cortes byłby chyba zagrożeniem dla lotto jeżeli tak wszystko akurat się ułożyło ;-) Ale możliwe są też inne rozwiązania. Wierzeń Azteków nie zmienimy (chociaż tu misjonarze mogli namieszać albo inkwizycja). Jeżeli były wcześniejsze kontakty to całkiem możliwe, że Cortes znał przepowiednie i to wykorzystał.
Jeny! To nie może być przypadek! Ale jak to tłumaczyć?