Włoskie miasto na wodzie, być może jedno z najpiękniejszych w całej Europie, raz do roku staje się centrum prawdziwej rozrywki. Wenecki karnawał to niezwykły czas, w którym zapisano też nietypowe obyczaje. Bo pod teatralnymi maskami znajdują się prawdziwe tajemnice związane, między innymi, z zabójczą epidemią.
Przygotowanie na nowe, czyli geneza karnawału
Karnawał to okres zimowych balów, pochodów, nietypowych parad, wytwornych maskarad, kiedy każdy człowiek, niezależnie od stanu cywilnego, profesji, dorobku czy charakteru, może stać się… kimś innym. Najczęściej karnawał rozpoczyna się w dniu święta Trzech Króli, aby zakończyć się na dobę przed Środą Popielcową. Wielki Post poprzedzony jest wielką zabawą, w czasie której ludzie potrafią zapomnieć o panujących zasadach.
Interesująca jest już jednak sama nazwa, bo karnawał wiąże się – co dosyć oczywiste – z włoskim słowem carnevale. Sięgając do łacińskich źródeł, dowiadujemy się z kolei, że pod pojęciem carnem levāre zapisano wyrażenie oznaczające „usuwać mięso”. Podobnie jest zresztą w przypadku caro, vale, czyli, po prostu, „żegnaj mięso”. Wszystko to wiąże się z czasem swoistego przygotowania do postu, a więc pokuty. Śmiertelne dusze były wystawione jednak na prawdziwe próby, bo w karnawale nie brakowało grzesznych uciech.
Maski gwarantem nowej tożsamości
Czas zabawy, zatracenia, oderwania się od tego, co prozaiczne i przyziemne. Jest tak dziś, było tak również kiedyś. Karnawał – naznaczony przecież kolorowymi maskaradami – stanowił idealną okazję, aby zyskać nową tożsamość. Szczególnie w miejscu takim jak Wenecja, mieście, w którym przez całe wieki wyjątkowo żywe były społeczne podziały, maski stanowiły symbol anonimowości. Choćby na jedną noc, a czasem nawet na kilka dni…
Maskowy obyczaj możemy wiązać z commedia dell’arte. Pod tym właśnie pojęciem rozumiemy komedię ludową – specjalny jej rodzaj, której źródłem powstania są Włochy pierwszej połowy XVI wieku. Nietypowa forma rozrywki splecionej ze sztuką wywodzi się z tradycji antycznego mimu, rzymskiej pantomimy i błazeńskich popisów średniowiecznych histrionów, wędrownych aktorów, którzy bez słów – za to przy pomocy żywiołowych gestów – odgrywali codzienne satyry. Maski stanowiły zaś swoisty gwarant nowej tożsamości. Ludzie wcielali się w damy dworu, książąt, rzezimieszków, piratów, magów…
W czasie karnawałowego szaleństwa pojawiały się tak zwane Colombiny – półmaski zakrywające jedynie oczy, nos i górne policzki. Materiał ozdobiony złotem, srebrem, piórami i kryształami tworzył prawdziwie fantazyjne połączenie. Na arenie pojawiał się również Volto (w języku włoskim słowo oznaczające po prostu twarz) lub Larva (z łaciny – duch), osoby z maską wykonaną z białej porcelany lub grubego plastiku. Znana jest również jako maska Obywatela, ponieważ używana była przez zwykłych ludzi podczas wszystkich świąt między innymi na dzień świętego Marka. Na festynie nie mogło również zabraknąć Arlekina, postaci błazna – zakochanego nieszczęśnika, który często wpada w tarapaty, ale bez trudu, bo przy użyciu sprytu, wychodzi z opresji.
Lekarz czarnej śmierci
Najbardziej charakterystyczna ze wszystkich kreacji budzi jednak grozę. Zwłaszcza gdy dowiemy się, jakie wydarzenia stanowią źródło jej powstania. A jest nią mór, zaraza morowa, dżuma, czyli czarna śmierć. Wyjątkowo ostra choroba zakaźna, którą przenoszą gryzonie, przede wszystkim szczury, a którą zarazić mogą się inne ssaki w tym ludzie, o czym dotkliwie przekonali się nasi przodkowie. Szczególnie w połowie VI wieku, gdy szalała dżuma Justyniana, epidemia, która w szczytowym okresie zabijała nawet pięć tysięcy ludzkich istnień Konstantynopolu – i to tylko jednego dnia.
Wyjątkowa tragiczna była również plaga, która dziesiątkowała europejski kontynent w połowie XIV wieku. Według ostrożnych szacunków populacja w niektórych rejonach zmniejszyła się nawet o 80% ludności. Zaradzić postępującej masakrze próbowali specjalni medycy, których nie sposób było odróżnić od reszty śmiertelników. Znakiem charakterystycznym były bowiem maski z potężnymi ptasimi dziobami. Nazywamy ją dziś jako Medico Della Peste, co oznacza po prostu lekarza dżumy. Uczeni byli uzbrojeni nie tylko w wiedzę, ale również specjalną zbroję.
Bo niezwykły ptasi dziób wypełniano różnymi ziołami, kwiatami leczniczymi, rzadkimi przyprawami, które miały rzekomo zapobiegać rozprzestrzenianiu się choroby. Lekarze dżumy nosili też długie, czarne płaszcze i kapelusz, a komplet stanowiły białe rękawiczki i laskę, które pozwalały im na wstępne oględziny chorych bez fizycznego kontaktu. Taki strój mógł budzić nadzieję, ale również rozpacz. Lekarze czarnej zarazy uchodzili za swoistych emisariuszy śmierci.
Bal świateł, grzeszne noce i lot anioła
Wenecja kojarzy się z renesansowym pięknem, europejskim dziedzictwem, które – być może – jest skazana na całkowite zatracenie. Wodne miasto może stać się bowiem Atlantydą. Jednak karnawałowe szaleństwo, które symbolizuje wielką radość, ba, miłość i pragnienie życia, pozostawiło trwały ślad w naszej kulturze. Bo też tradycja karnawału weneckiego datowana jest na 1000 lat, przez co jasne jest, że to nie tylko największa, ale też najprawdopodobniej najstarsza zabawa uliczna w Europie. Szczególna zabawa rozkwitła w czasie renesansu, aby być wtedy najdłużej trwającym karnawałem na świecie. W XVIII wieku zaczynał się bowiem już nawet w październiku.
Zabawa prowokowała również do grzechu. Nic dziwnego, skoro maski gwarantowały anonimowość. Noszenie przebrań wykorzystywano do ukrycia swojej płci oraz występków, czego dowodem jest na przykład specjalny dekret z roku 1603, w którym zabraniano mężczyznom przebierania się za kobiety i odwiedzania zakonnic w żeńskich klasztorach. Nie brakowało rozbojów, kradzieży, gwałtów. Niekontrolowana rozrywka potrafi ewoluować w naprawdę niebezpieczne siły. Stopniowo nakładane coraz większe kary i zakazy – nie tylko finansowe, ale również związane z wygnaniem z weneckiego raju. Największe ograniczenia nadeszły z władzą austriackiej monarchii po upadku Republiki Weneckiej. Zdobycie miasta przez Napoleona w roku 1797 oznaczało zaś prawdziwy koniec karnawału. Bonaparte w obawie przed rebelią zakazał jego obchodów.
Wenecki karnawał przywrócono dopiero w 1979 roku. Rozpoczyna się on od niezwykłego wydarzenia – lotu anioła. Jedna z przebranych postaci, symbolizującej anioła, zlatuje – przy pomocy specjalnej liny – prosto z dzwonnicy na placu św. Marka prosto w sam środek rozpoczynającej się zabawy… Nie da się ukryć, że to niezwykły czas, w którym zapisano też nietypowe obyczaje. Bo pod teatralnymi maskami znajdują się prawdziwe tajemnice związane, między innymi, z zabójczą epidemią, ale również innymi postaciami z komedii dell’arte. We Włoszech sztuka naprawdę splata się z życiem.
Bibliografia:
- Peter Ackroyd, Wenecja. Biografia, Zysk i S-ka 2015,
- Wojciech Dudzik, Karnawały w kulturze, Sic! 2005,
- Wojciech Dudzik, Karnawał. Studia socjologiczno-antropologiczne, Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego 2011.
KOMENTARZE (5)
Maska ,tajemnica to synonimy kłamstwa i źle mi się kojarzą.Polacy mają mniej takich tradycji bo po pierwsze jesteśmy ladniejsi niż ci z UE i gęby nie trzeba obrabiać w internecie,po drugie nie kłamiemy.Wenecja piękne miasto,ale drogo za te
He he doktor wielki ptak z ulicy sezamkowej
Nie chcę za bardzo się czepiać „absolwenta filologii polskiej”, ale dwie rzeczy w artykule sprawiły ból mojemu poczuciu i uczuciu do polszczyzny. I tak „bardzo szczególna obyczajowość, gdy ludzie potrafią zapomnieć o panujących zasadach – społecznych normach”. Obyczajowość według SJP to: 1. «ogół powszechnie przyjętych, tradycyjnych obyczajów, właściwych danemu środowisku»
2. «sposób zachowywania się wynikający z uznania określonych norm towarzyskich i moralnych», ponadto panujące zasady i społeczne normy są tożsame w znaczeniu. Posługując się w jednym zdaniu wszystkimi ww. określnikami autor może niech para się poezją? Nie artykułami do portalu historycznego.
„Bal świateł, grzeszne noce i lot anioła” — naprawdę bardzo podoba mi się ten podtytuł, poruszył moją wrażliwość. Czy mogłabym wykorzystać go jako tytuł mojego bloga? Nie jest o Wenecji i w ogóle nie ma nic wspólnego z tematem. Po prostu słowa te przemówiły do mnie.
Ciekawy artykuł, dzięki :D