Dokonał rewolucji w medycynie, uratował miliony ludzi od pewnej śmierci, a o jego osiągnięciach mówił cały świat. Za sukcesy w walce z tyfusem wielokrotnie nominowano go do Nobla. Czemu więc ostatecznie nie dostał nagrody?
„Ojczyznę wybiera się jeden raz. Ja dokonałem wyboru w roku 1918” – powiedział profesor, kiedy w lipcu 1941 roku dowódca SS i policji w Dystrykcie Galicja Generalnego Gubernatorstwa, generał Fritz Katzmann, podsunął mu do podpisania reichslistę.
W zamian za umieszczenie swojego nazwiska na dokumencie naukowiec miał otrzymać własny instytut w Berlinie, wyposażony lepiej od lwowskiej placówki, którą zarządzał. Ponadto hitlerowiec obiecał mu poparcie ze strony III Rzeszy w Komitecie Noblowskim. Propozycja była kusząca, zwłaszcza, że jedną z konsekwencji odmowy mogło być podzielenie losów profesorów pomordowanych kilka dni wcześniej na Wzgórzach Wuleckich. Mimo to Weigl jej nie przyjął.
Sercem i umysłem Polak
Ta decyzja wiele go kosztowała. Paradoksalnie, gdyby w 1941 roku zgodził się zostać Niemcem, prawdopodobnie dziś byłby wymieniany wśród polskich noblistów. W tamtym momencie od kilkunastu lat mówiono już bowiem o kandydaturze Rudolfa Weigla do tej prestiżowej nagrody. Miał olbrzymie poparcie w środowisku naukowym – tylko w latach 1930–1939 otrzymał nominację 8 razy!
Miał też jednak ponadprzeciętnego pecha. Najpierw w 1928 roku Nobla „sprzątnął” mu sprzed nosa Francuz Charles Nicolle, który udowodnił, że zarazki tyfusu są roznoszone przez wszy. Kiedy dwa lata później Weigl ogłosił, iż stworzył skuteczną szczepionkę przeciwko tej śmiertelnej chorobie, uznano, że nie może dostać nagrody, bo nie można jej drugi raz przyznać „za to samo”. A przecież nawet sam Nicolle podkreślał wagę osiągnięć konkurenta.
W kolejnych latach (poza rokiem 1935, kiedy nie był nominowany) lwowski profesor także musiał obejść się smakiem, bo wyróżnienie za każdym razem otrzymywał ktoś inny. Realna szansa na wejście do grona noblistów pojawiła się dopiero podczas okupacji hitlerowskiej, lecz wiązała się z wyrzeczeniem się polskości.
Na to Weigl nie potrafił się zdobyć, choć – co ciekawe – w jego żyłach nie płynęła nawet kropla polskiej krwi. Był synem Austriaka i Czeszki, a języka polskiego zaczął się uczyć dopiero w wieku kilku lat. Mimo to czuł się Polakiem, dlatego odesłał Katzmanna z kwitkiem.
„Groźby Niemca nie zrobiły na nim większego wrażenia. Odparł, że w przypadku ich realizacji, stałby się kolejnym polskim męczennikiem, co przy jego pozycji nie byłoby dla hitlerowców specjalnie wygodne” – opisuje Sławomir Koper w swojej najnowszej książce „Piekiełko nad Wisłą. Sceny z życia polskich elit pod okupacją”.
Kariera przekreślona przez plotkę
Weigl zaprzepaścił wtedy szansę na prestiżowe wyróżnienie poniekąd na własne życzenie. Drugi raz realna możliwość otrzymania nagrody pojawiła się tuż po wojnie. Nikt nie miał już wówczas wątpliwości co do rewolucyjnego charakteru odkrycia Weigla. Jego szczepionka ocaliła miliony osób (a on sam również około 5000 pracowników swojego instytutu, którzy z przepustką od profesora byli „nie do ruszenia”).
Jednak sam fakt, że naukowiec – dobrowolnie czy nie – produkował szczepionkę przede wszystkim na potrzeby Wehrmachtu, wystarczył, by niektórzy uznali go za kolaboranta. I tak po raz drugi storpedowano szansę Weigla na zasłużonego Nobla. Jak podkreśla Sławomir Koper w książce „Piekiełko nad Wisłą”:
Nie zwracano uwagi na to, że dzięki zatrudnieniu w instytucie Weigla okupację przetrwało kilka tysięcy osób, w tym wiele wybitnych postaci z lwowskiego świata naukowego i kulturalnego. Pomijano też milczeniem fakt, że współpracownicy profesora potajemnie dostarczali szczepionkę zwykłym mieszkańcom polskich miast, a także przemycali ją do getta (nie tylko lwowskiego).
Rozsiana w 1946 roku przez zawistnych konkurentów plotka o rzekomej kolaboracji Weigla raz na zawsze przekreśliła jego szansę na Nobla i zahamowała błyskotliwą karierę naukowca. Mariusz Urbanek w wydanej w ubiegłym roku biografii profesora relacjonuje: „Zaczęło się od sporu o to, kto będzie w PRL produkować szczepionkę przeciwko tyfusowi. Weigl uważał, że on, ale władze nowej Polski miały inne plany”.
Komunistyczni oficjele wyznaczyli do tego zadania Stefana Kryńskiego (dawnego współpracownika lwowskiego naukowca) oraz Zdzisława Przybyłkiewicza, młodego doktora biologii z Uniwersytetu Jagiellońskiego. I to właśnie praca habilitacyjna tego drugiego wywołała całą awanturę. Weigl – jako recenzent – ocenił ją negatywnie. Krakowski badacz nigdy mu tego nie wybaczył.
Znalazł w niemieckich archiwach fotografię, którą profesor podarował Hermannowi Eyerowi, jednemu z czołowych mikrobiologów III Rzeszy, z dedykacją „drogiemu przyjacielowi”. Co ciekawe, w rzeczywistości to Przybyłkiewicz współpracował z Eyerem; opublikowali nawet wspólnie artykuł o chorobach zakaźnych.
Jednak zdjęcie mówi przecież więcej niż słowa… Wątpliwy dowód „kolaboracji” Weigla natychmiast podchwycili inni zazdrośni naukowcy i wykorzystali go, by oczernić twórcę szczepionki przeciwko tyfusowi. I chociaż nikt nigdy nie postawił mu formalnych zarzutów, ani nie przeprowadzono w tej sprawie żadnego śledztwa, to wystarczyło, by jeden z najwybitniejszych Polaków w dziejach został skazany na zapomnienie.
Bibliografia:
- Arthur Allen, Fantastyczne laboratorium doktora Weigla. Lwowscy uczeni, tyfus i walka z Niemcami, Wydawnictwo Czarne 2016.
- Sławomir Koper, Piekiełko nad Wisłą. Sceny z życia polskich elit pod okupacją, Bellona 2019.
- Mariusz Urbanek, Profesor Weigl i karmiciele wszy, Wydawnictwo Iskry 2018.
- Ryszard Wójcik, Kapryśna gwiazda Rudolfa Weigla, Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego 2015.
KOMENTARZE (7)
Ważna historia, ale robienie źródła tej opowieści z p. Kopera świadczy o ignorancji autorki. To wyłącznie przepisywacz (takie ładniejsze określenie plagiatora) z cudzych książek.
Drogi Anonimie,
wspomniana książka nie jest jedynym źródłem, na którym został oparty artykuł – wystarczy zajrzeć do bibliografii. Pozdrawiam serdecznie
Zajrzałem i stąd właśnie wziął się mój post. Chciałem tylko powiedzieć, że tamte książki są oparte na własnej pracy autorów, grzebaniu w źródłach i rozmowach z ludźmi, p. Koper jak zwykle tylko przepisał cudzą pracę i nie zmienia tego fakt, że umieścił przypisy. Też pozdrawiam
Drogi Anonimie,
z najnowszych opracowań zdecydowanie interesującą i wartościową pozycją jest wymieniona w bibliografii książka Mariusza Urbanka – autor zadał sobie trud przebrnięcia przez naprawdę pokaźny materiał źródłowy oraz dotarcia do osób, znających Weigla osobiście.
Pozdrawiam serdecznie
Pecunia non olet, jestcteklama Kopra
Fragment peerelowski nt. zawistnych dupków rozdziera serce – tym bardziej, że nadal nic się w tym względzie nie zmieniło, natomiast to, co mnie trochę niepokoi to stwierdzenie: „w jego żyłach nie płynęła nawet kropla polskiej krwi” jeszcze w dodatku wygrubione. Co to ma niby znaczyć? To jakiś entuzjasta czystości rasowej pisze? Polskość to biologia? A może mikrobiologia? Od kiedy to narodowość jest kwestią pochodzenia? Śmierdzi rasizmem narodowosocjalistycznym i bardziej pasuje do publikacji „demaskatorskich” typu seria Tygrysa (kto po wojnie zmienił nazwisko).
Pan profesor Weigl poza tym że zasłużył jak mało kto na nagrodę Nobla. Był jednym z najbardziej niezwykłych Polaków zarówno jako uczony jak i w życiu osobistym. Natomiast nagrody Nobla nie dostał tylko z tego powodu że był …Polakiem. Jako Niemiec ,Francuz czy Anglik miałby nagrodę Nobla w kieszeni.