Mimo zwycięstwa nad bolszewikami, odniesionego w bitwie warszawskiej, na froncie południowym walka wciąż trwała. Moment zwrotny naszedł 31 sierpnia 1920 roku, kiedy pod Komarowem starło się około ośmiu tysięcy kawalerzystów. Jak garstce Polaków udało się pokonać siejącą postrach Armię Konną Siemiona Budionnego?
Dla walczących o przebieg wschodniej granicy odrodzonej Rzeczpospolitej Polaków wiosenne i letnie miesiące 1920 roku były pełne wzlotów i upadków. Początkowo wszystko szło po ich myśli. Rozpoczęta 25 kwietnia ofensywa na Ukrainie i Podolu w niespełna trzy tygodnie zepchnęła bolszewików za linię Dniepru i Berezyny. Zdobyto Żytomierz, a marynarze stoczyli zwycięską bitwę pod Czarnobylem.
Niedługo później padła broniona przez oddziały czerwonych Winnica i 7 maja 1920 roku Wojsko Polskie triumfalnie wkroczyło do Kijowa. W kraju zapanowała euforia. Józef Piłsudski został owacyjnie powitany w Warszawie.
Dobra passa nie trwała jednak bez końca. Sowieci rozpoczęli koncentrację przed kontruderzeniem. Pod koniec maja na froncie pojawiła się 1 Armia Konna Siemiona Budionnego. Sytuacja zaczęła powoli zmieniać się na korzyść komunistów: reszta miesiąca i czerwiec stały już pod znakiem szybszych lub wolniejszych odwrotów polskich oddziałów. Generał Edward Śmigły-Rydz wycofał się z Kijowa, a generał Kazimierz Sosnkowski mimo uporczywej obrony musiał porzucić linię Berezyny. Sowieci dotarli aż do linii Wisły, skąd dopiero w sierpniu odepchnęła ich kontrofensywa znad Wieprza.
W tym czasie Budionny przebywał na Froncie Południowym, podejmując kolejne nieudane próby zdobycia Lwowa. Ponaglany zaleceniami z Moskwy zmienił jednak marszrutę i 27 sierpnia wyruszył na pomoc dowodzącemu radzieckim Frontem Zachodnim Michaiłowi Tuchaczewskiemu. Ten ostatni próbował uratować resztki swoich dywizji, uchodząc na północny wschód.
Ku bitwie
Dowódca Konnej Armii przy okazji marszu na północ postanowił zdobyć Zamość. Widząc to, oficerowie wojsk Rzeczpospolitej przystąpili do planowania bitwy. Zamierzano otoczyć i zniszczyć zgrupowanie. Uderzenie wykonać miała polska 3 Armia, na której czele stanął generał podporucznik Władysław Sikorski. Chciał on związać główne siły Budionnego pod Komarowem przez czołowe uderzenie Grupy Pościgowej generała podporucznika Stanisława Hallera. Jednocześnie przeciwnik zostałby oskrzydlony siłami 10 Dywizji Piechoty generała Lucjana Żeligowskiego oraz 2 Dywizji Piechoty Legionów pułkownika Michała Żymierskiego.
Budionny dotarł pod Zamość rankiem 29 sierpnia i z marszu próbował zająć miasto. Do natarcia ruszyły 11 i 14 Dywizja Kawalerii. Bolszewicy napotkali jednak zdecydowany opór ukraińskiej 6 Siczowej Dywizji Strzelców, liczącej zaledwie około 2 tysięcy bagnetów, i polskiego 31 Pułku Piechoty kapitana Mikołaja Bołtucia.
Po dwóch dniach walk na miejsce dotarła 13 Dywizja Piechoty ze składu Grupy generała Hallera. Radziecki oficer, próbując uniknąć okrążenia, postanowił wycofać się w stronę Hrubieszowa. Na drodze stanęła mu jednak druga podległa Hallerowi jednostka: 1 Dywizja Jazdy generała podporucznika Juliusza Rómmla. Mimo wszystko bolszewicy dysponowali przy tym znaczną przewagą: ich 6000 szablom przeciwstawiło się jedynie 1500 polskich!
Szable, lance w dłoń!
Nim bitwa się rozpoczęła, przeciwnicy przeanalizowali plan okolicy, szukając dogodnych pozycji. Pułkownik Henryk Brzezowski, dowódca 7 Brygady Jazdy z oddziału Rómmla, rozkazał zająć zwłaszcza wzgórze 255. Jego strategiczną przydatność wyjaśnił w 1934 roku na łamach „Przeglądu Kawaleryjskiego” (zachowano oryginalną pisownię):
Po zorjentowaniu się w terenie i przestudjowaniu mapy stwierdziłem, że muszę zająć jaknajprędzej wzgórze 255, na północ od Wolicy Śniatyckiej. Był to punkt dominujący, który umożliwiał obserwację aż po Sitno. Posiadanie tego wzgórza zabezpieczało VI-tej brygadzie podejście i dawało podstawę do rozpoczęcia właściwej naszej akcji, jednym słowem, wzgórze 255 było taktycznym punktem ciężkości na tym odcinku.
Jak wspominał później pułkownik, na tym etapie nie mógł jeszcze zauważyć nieprzyjaciela. Wroga artyleria strzelała „z kierunku Cześniki”. Oficer miał do dyspozycji dwa pułki: drugi szwoleżerów i ósmy ułanów. Trzeci, 9 pułk ułanów, nie dotarł jeszcze do Komarowa.
To nie Brzezowski uderzył jednak jako pierwszy. Rola ta przypadła kapitanowi Stanisławowi Maczkowi, którego Batalion Szturmowy wyszedł na tyły radzieckich dywizji. Dopiero wówczas do Brzezowskiego doszła informacja, że bolszewicy zajęli Wolicę Śniatycką. Pułkownik musiał zareagować: na wybrane przez siebie wzgórze wysłał nie tylko szwoleżerów, ale też szwadron z 8 pułku ułanów. Jak pisał:
Patrole szwoleżerów nie doszły jeszcze do szczytu góry, kiedy nagle ukazały się na horyzoncie duże masy kawalerji; pędziły one w kierunku południowo-zachodnim. (…) Cała moja uwaga skierowana była na masę, która waliła się z góry na pułk szwoleżerów. Wiedziałem, że pułk ten tak potężnego uderzenia wytrzymać nie może, i że będzie w krótkim czasie z dużemi stratami zepchnięty na Wolicę Śniatycką.
„Kryzys osiągnął swój szczyt”
Szwoleżerowie nie złożyli jednak broni przed bitwą. Widząc zbliżającego się wroga, szarżowali kilkakrotnie. Podejmowali walkę nawet po tym, jak silniejszy liczebnie nieprzyjaciel odrzucał kolejne natarcia. Ale, choć nie ustępowali pola, słabli coraz bardziej. Na szczęście dla dowódcy 7 Brygady i jego podkomendnych, pomoc w końcu nadeszła:
W tym tak krytycznym momencie podjeżdża do mnie galopem major Dembiński, d-ca 9-ego pułku ułanów, melduje swoje przybycie z pułkiem. Nocował w Tyszowcach, od godz. 5 jest w marszu i przebył już 20 km. Pokazuję mu, co się dzieje na wzgórzu i daję rozkaz do szarży. Major Dembiński galopem podjeżdża do swojego pułku, widać jak w galopie wyjeżdżają taczanki, a za nimi szykuje się pułk do natarcia.
Pułk majora Dembińskiego ruszył do ataku. Nowe siły uratowały walczące pułki. Tak Brzezowski relacjonował te pełne napięcia momenty:
Kryzys osiągnął swój szczyt. Dowódca brygady wraz z rotmistrzem Morawskim kierują sami ogniem baterii. Artylerzyści z oparzonymi rękami obsługują działa, obok istna reduta karabinów maszynowych zieje żywym ogniem wprost przed siebie na wschodnią część Wolicy Śnatyckiej. Tam właśnie ześrodkowało się natarcie nieprzyjacielskie, szukające naszego skrzydła. Na szczęście bagnista łączka uniemożliwiała szybkie posuwanie się w konnym szyku.
Ześrodkowany ogień zmusił nieprzyjaciela do szukania zasłony poza domami wsi. Na przedpolu kotłuje się nadal. Nie rozumiesz kto kogo bije, kto zwycięża, ale każdy doświadczony żołnierz czuje, że długo nie trzeba będzie czekać na załamanie – musi ono nastąpić lada chwila.
To był krytyczny moment porannego starcia. Radziecka 11 Dywizja Kawalerii raz za razem kontratakowała i rozbijała natarcia 7 Brygady Jazdy. Straty Polaków były bardzo duże. W samym 2 pułku szwoleżerów zginęło 3 oficerów i 34 żołnierzy! Najgorzej miał się zaś 9 pułk, rzucany w najbardziej zapalne odcinki bitwy. W jego trzech przedpołudniowych szarżach polegli aż 4 dowódcy szwadronów i około 50 ułanów. Major Dembiński opowiadał później:
Zdawałem sobie sprawę, że pułk poniósł bardzo ciężkie straty, że napięcie nerwowe jest ogromne, że jeżeli nastąpi załamanie i odwrót, to będzie on ucieczką, której się nie da tak łatwo opanować. Potrzebne będą do tego świeże oddziały. Osobiście nie miałem już żadnych odwodów, a zatem straciłem możność interwencji.
Znając swoich oficerów wiedziałem, że nie ustąpią żywi z placu; dalsza ingerencja w walkę była bezcelowa. Doskoczyłem więc do moich karabinów maszynowych, zsiadłem ze swojej broczącej krwią kasztanki i postanowiłem tu pozostać dla zorganizowania ewentualnej osłony odwrotu. Do załamania szczęśliwie nie doszło.
W końcu po kolejnej polskiej szarży Kozacy Budionnego powoli zaczęli się cofać na północ, poza wzgórze 255. Mimo to walka wręcz, prowadzona przez kawalerzystów 7 Brygady Jazdy, trwała ponad dwie godziny. Na szczęście w najbardziej krytycznym momencie bitwy z odsieczą przybyła im 6 Brygada Jazdy. W pełnym biegu ułani 1 i 14 pułku uderzyli na skrzydło nieprzyjaciela. Radzieckie jednostki zostały odrzucone i zmuszone do przegrupowania. To decydujące starcie nie trwało nawet kwadransa. Po nim nastała trzygodzinna przerwa w walce. Obie strony wykorzystały ją do reorganizacji.
Druga runda
Polscy dowódcy nie rezygnowali z planu otoczenia 1 Konnej Armii. By odciąć Budionnemu drogę odwrotu, pułkownik Rómmel wysłał 12 pułk ułanów przez bagna, na bolszewickie tyły. Zamierzał zamknąć radzieckie oddziały „w worku”. Niestety, jego plany pokrzyżował… generał Haller. Przesunął on jedną z dywizji piechoty do ubezpieczania innych jednostek. Z okrążenia nic nie wyszło, ale w pogoń za wycofującymi się dywizjami bolszewików ruszyli ułani krechowieccy i jazłowieccy.
W wyniku tych manewrów Budionnemu pozostała do dyspozycji jedynie 4 i 6 Dywizja Kawalerii, które łącznie liczyły zaledwie 800 szabel. Tymi lichymi siłami zdecydował się mimo wszystko uderzyć na kolumnę 7 Brygady Jazdy, która przegrupowywała się do pościgu. Nie był to ruch, którego Polacy się spodziewali:
Nie przebyto nawet jednego kilometra, gdy nagle na tyłach kolumny padać zaczęły szybkie strzały, a chwilę potem (…) wypadły sotnie kozactwa i z dzikim krzykiem ruszyły na odwróconą od nich tyłem kolumnę. Zaskoczenie było tak nagłe, że zdawało się – lada moment chmara kozactwa pokryje i zepchnie w bagno tę szczupłą i nieuszykowaną do boju polską kolumnę. Jednak idący na tyłach 9-y pułk ułanów sprawił się momentalnie do boju i ruszył na pędzących kozaków.
Nie zdołał ich jednak wstrzymać. W zachodzącem słońcu błyszczał las krzywych szabel. Łopotały czerwone sztandary. Wiatr nadymał czerwone koszule; tłoczyły się papachy; parły co tchu kudłate koniki, szalał dzikiem wyciem mongolski motłoch.
Polskich oddziałów nie udało się jednak rozbić. Kiedy 9 pułk przyjmował pierwsze uderzenie, do ataku ruszył bowiem także 8 pułk ułanów. Wkrótce kozacka kolumna rozpierzchła się pod uderzeniem szwadronu karabinów maszynowych. Pozwoliło to kawalerzystom z 9 pułku wrócić na plac boju. Chwilę później dołączył do nich jeszcze szwadron ułanów krechowieckich z pułkownikiem Rómmlem na czele. Po ich natarciu przeciwnik rzucił się do ucieczki.
Odwodowe dywizje zostały ostatecznie rozbite dzięki 8 pułkowi rotmistrza Kornela Krzeczunowicza. W pełnym galopie rozbito szeregi bolszewików, nawet samego głównego dowódcę zmuszając do porzucenia swego samochodu sztabowego. Nic dziwnego, że po wojnie Rómmel określił tę szarżę jako jedną z najświetniejszych podczas całej wojny.
Utracona okazja
Zwycięstwo było całkowite. Polacy ruszyli w pogoń, którą jednak po około trzech kilometrach powstrzymały karabiny maszynowe ustawione na skraju lasu. Dalszego pościgu zaniechano z powodu zapadających ciemności i wycieńczenia walczących od 12 godzin żołnierzy. Wprawdzie 2 Dywizja Piechoty Legionów pułkownika Żymierskiego została wysłana, by odciąć bolszewikom drogę odwrotu, ale przez błędy dowodzenia przepuściła ona większość oddziałów 1 Armii Konnej.
Po bitwie pod Komarowem wojsko Budionnego nie było już jednak siłą, która mogła zagrozić Polakom. O ile pod koniec maja, podczas przekraczania Dniepru, liczyło ono ponad 20 tysięcy szabel, po sierpniowym starciu udało się wycofać zaledwie 3 000 żołnierzy. 25 września armia została wycofana z frontu walki z Polakami.
Bibliografia:
- Henryk Brzezowski, Bitwa pod Komarowem. Jak ja ją widziałem, [w:] Przegląd Kawaleryjski, nr 1 (99) 1934.
- Witold Czaykowski, Zarys historii wojennej 14-go pułku ułanów jazłowieckich, Wojskowe Biuro Historyczne 1928.
- Zygmunt Godyn, Relacje uczestników bitwy pod Komarowem przedstawione na zebraniu 11.07.1954 r. w Londynie, maszynopis.
- Tadeusz Śmigielski, Zarys historii wojennej 8-go pułku ułanów im. ks. Józefa Poniatowskiego, Wojskowe Biuro Historyczne 1929.
- Jan Tatara, Zarys historii wojennej 9-go pułku ułanów,Wojskowe Biuro Historyczne 1929.
- Aleksander Wojciechowski, Zarys historii wojennej 1-go pułku ułanów krechowieckich, Wojskowe Biuro Historyczne 1929.
KOMENTARZE (6)
Gdyby nie ta viktoria, ludzie pokroju Iwanickiego pluliby nam w twarz
A coco stało się z tymi 17 tysiącami bolszewików?
Niestety, nie potrafiliśmy wykorzystać tej zwycięskiej wojny. Nie skorzystaliśmy z propozycji Adolfa uderzenia na Sowietów, nie przyjęliśmy propozycji Sowietów walki z Adolfem. Mądrzy ludzie z Czech, Węgier, Rumunii czy Bułgarii inaczej rozegrali tę wojnę. Polacy zawierzyli Anglikom i, Francuzom i Amerykanom. Efektem była hekatomba Narodu, trwająca do dzisiaj, kiedy to ze wszystkich stron tylko patrzą jak na nas zarobić lub nam dokopać. Żołnierzy mieliśmy wspaniałych, tylko politycy jak nieudacznicy to sprzedajne dziwki.
Jakim Amerykanom trolu? Polska nie miała żadnej umowy z USA, nie sieją antyamerykańskiej propagandy.
I bez umowy Amerykanie sprzedali nas w Jałcie i Teheranie bolszewikom
Niestety to co napisałeś to w 100% prawda. A tak na marginesie to kilkakrotnie wspomniany płk. Żymierski to późniejszy marszałek Michał Rola – Żymierski.