O tym sprzęcie marzyła każda pani. Pozwalał oszczędzić czas, nerwy i pieniądze. Był powodem do dumy dla dobrze sytuowanych dam i prawdziwym wybawieniem dla zwyczajnych Polek.
Nad Wisłą elektryczność pojawiła się jeszcze przed I wojną światową, jednak powszechna elektryfikacja miast i wsi przez całe dwudziestolecie pozostawała melodią przyszłości. Lepiej sytuowane rodziny inteligenckie z dużych miast w większości mieszkały w budynkach podłączonych do sieci przesyłowej. Ale już w domach robotników prąd był wciąż luksusem, a nawet ewenementem. Najgorzej przedstawiała się sytuacja na wsi. I to nawet na samych przedmieściach stolicy.
W 1932 roku dziennikarze bulwarówki „Dobry Wieczór! Kurier Czerwony” urządzili wyprawę samochodową z Warszawy, w kierunku Ostrowi Mazowieckiej. Przystanęli w jednej z pierwszych wsi, zajrzeli do przypadkowego domu. W izbie ciemno, nie ma pieniędzy na naftę czy choćby zapałki. „My to już przyzwyczajeni do ciemnego” – podkreśla gospodarz, z widoczną rezygnacją. I nie jest żadnym wyjątkiem, bo nawet na rogatkach Warszawy „w oknach podmiejskich domostw chorowicie, blado połyskuje światło naftowych lampek. Tylko gdzieniegdzie elektryczność”.
Nowość dla wybranych
Specjaliści nie mieli wątpliwości: prąd pozwalał zupełnie odmienić życie każdej rodziny. W tym samym 1932 roku, na łamach „Domu. Osiedla. Mieszkania”, ukazał się cały artykuł poświęcony „racjonalnemu urządzeniu gospodarstwa domowego”. Inżynier Sawicki zwracał uwagę na to, że w nowoczesnym budownictwie należy odejść od przestarzałych już rozwiązań kuchenno-grzewczych, które wymagają uciążliwego pilnowania i obsługi, jak piece pokojowe czy kuchnie kaflowe.
By wygodnie i funkcjonalnie (w porównaniu do tradycyjnego modelu) urządzić mieszkanie, potrzebny był zdaniem Sawickiego przede wszystkim prąd:
Wystarczy w tym celu należycie wykonana instalacja elektryczna, a więc zaopatrzenie mieszkania w kilka dobrze rozmieszczonych kontaktów (gniazd wtyczkowych). Do każdego z nich bowiem mogą być przyłączane kolejno różne przenośne przyrządy elektryczne, a więc bądź grzejniki, jak: piecyk kuchenka, grzałka, żelazko itp., bądź wreszcie niewielkie silniki elektryczne, służące do najprzeróżniejszych celów, czy to kuchennych, czy też toaletowych.
Z tych wszystkich nowoczesnych sprzętów zdecydowanie największa rolę odegrała jednak kuchenka elektryczna. Cicha i zapomniana bohaterka historii przedwojennej Polki.
Czysto, postępowo, bezpiecznie
Pojawienie się kuchenki elektrycznej pozwalało zrewolucjonizować podejście do urządzania mieszkań. Nie potrzeba już było w najmniejszych, jednopokojowych klitkach wydzielać osobnego pomieszczenia służącego do gotowania. Jak podkreślał Sawicki, ustawienie w mieszkaniu małej kuchenki elektrycznej odzyskuje całą „izbę” dla celów reprezentacyjnych i praktycznych. Kuchenka nie tylko była kompaktowa, ale też nie kopciła, nie przeszkadzała. Przypominała stolik z fajerkami i piekarnikiem, ewentualnie, w przypadku mniejszego urządzenia, była to po prostu okrągła płyta grzejna na jeden garnek.
Publicysta bulwarówki „Ilustrowana Republika” zachwycał się nią ogromnie na początku lat trzydziestych, nazywając rzecz prawdziwym przyjacielem pani domu oraz wyrazem postępu. W jego opinii nie tylko była dobrym rozwiązaniem. Była po prostu najlepsza, zostawiając daleko w tyle kuchenkę gazową, nie wspominając już o kuchni węglowej czy kuchenkach na paliwa płynne, naftę czy zanieczyszczony spirytus.
Urządzenie wystarczyło podłączyć do prądu i tyle. Żadnego dymu, żadnego kurzu i brudu, a przede wszystkim: żadnych obaw o zatrucie gazem lub zaczadzenie. Oraz: „co najważniejsze nie zabiera tlenu z powietrza, przez co powietrza tego nie zużywa, bowiem przemiana energii elektrycznej na cieplną odbywa się bez udziału tlenu”. Problem (nie licząc wygórowanych cen) był tylko jeden – na tym cudzie techniki trzeba się było nauczyć gotować.
Darmowy kurs nowoczesności
Reporter łódzkiego „Głosu Porannego” wybrał się w maju 1934 roku na bezpłatne kursy gotowania na elektryczności. Podkreślał przy tym, jak gdyby uzasadniając „nieprzystający” do jego płci temat, że każdy człowiek śledzący rozwój technologiczny koniecznie powinien zajrzeć do nowocześnie urządzonej, zelektryfikowanej kuchni.
Swoją relację zatytułowaną W przybytku wygody, estetyki i postępu rozpoczął od drobnego żartu, który dziś uznalibyśmy za wybitnie seksistowski:
Wydawałoby się, że mężczyzna który nie jest z zawodu kucharzem, a z powołania smakoszem, a który mimo to, spędza godzinę w kuchni, musi być strażakiem, który przyszedł w odwiedziny do swej ukochanej.
Cóż, obowiązki zawodowe reportera nakazały mu się przełamać i tym sposobem znalazł się przed ogromnymi oknami opatrzonymi napisem „Bezpłatne kursy gotowania na elektryczności”. Razem z nim na ulicy kłębił się mały tłumek. Zwyczajni łodzianie nie wierzyli, że w ich mieście można otrzymać coś za darmo…
Na kursach obejmujących wszystkie dziedziny obróbki termicznej żywności („gotowanie, pieczenie ciastek, smażenie i pieczenie mięsa, gotowanie w piekarniku oraz sterylizację”) spotykały się panie ze wszystkich warstw społeczeństwa. Zjawiały się i wytworne damy w drogich sukniach, przychodzące na lekcje z własną służącą, i młode dziewczęta pracujące dla bogaczy jako pomoce domowe.
Sala, w której odbywały się zajęcia, jak to podkreślał reporter „Głosu Porannego”, była bardzo czysta, wręcz sterylna, niczym w laboratorium. Kursantów witały instruktorki w nieskazitelnych, białych fartuszkach i ich pomocnice. Jedna z nich przyjechała z zagranicy, druga mogła się poszczycić dyplomem dietetyki zza oceanu.
W ramach pomocy naukowych dysponowały dwiema kuchenkami elektrycznymi, dużym bojlerem z gorącą wodą oraz elektryczną chłodnią. Oprócz tego oczywiście też przyprawami i różnymi produktami spożywczymi, które akurat miały być gotowane. W dniu, w którym w kursie uczestniczył reporter, przedmiotami zajęć miały być pieczenie schabu, pieczenie drobiu oraz pieczenie cielęciny.
Drogo, ale można… na raty
Po krótkim wstępie, dowodzącym wyższości gotowania na kuchence elektrycznej nad jakąkolwiek inną metodą, instruktorki przeszły do konkretów. Na stołach pojawiło się surowe mięso cielęce, które szybko wylądowało na aluminiowej patelni. Po krótkim smażeniu bez dodatkowego tłuszczu, kursanci mieli okazję spróbować „doskonałego sznycla, w najlepszym wydaniu”. W tym samym czasie na sąsiedniej kuchence dochodziła druga potrawa, a w piekarniku skwierczała trzecia. Reporter zachwycał się „dojrzewającą na rożnie” piękną gąską. Przygotowano także zupę szczawiową, schab w papierze pergaminowym i chrupiące grzanki. W półtorej godziny powstał cały obiad.
Dodatkowo instruktorki dokładnie pokazały, ile energii elektrycznej zużyły do gotowania na poszczególnych sprzętach i ile to kosztowało. Prąd potrzebny do przygotowania posiłku dla pięciu lub sześciu osób kosztował w tym wypadku 26 groszy. Kuchenkę dwupłytową można było kupić za 110 złotych, w opcji z piekarnikiem za 550, a sam piekarnik za 350. Każdy z tych sprzętów fachowcy z elektrowni instalowali w mieszkaniu za darmo, a płatności – podobnie jak w przypadku sprzętów gazowych – rozkładano na raty. Słowem, elektrownia robiła wszystko, by zdobyć nowych klientów.
Reporter gazety swoją wizytę na kursie podsumowywał wyrazami uznania dla instruktorek. Po jednym dniu był zdania, że do gotowania na kuchence elektrycznej wcale nie trzeba żadnych specjalnych umiejętności. Nawet mężczyzna, słomiany wdowiec w okresie letnich wyjazdów, może ją obsługiwać. Nie musi głodować, ani stołować się na mieście, ponieważ:
Bez żadnego trudu i zachodów, mając kuchenkę elektryczną, może przygotować sobie wszystkie potrawy nie czując przebrzydłego swądu i nie brudząc nawet rąk.
***
Niesamowita zaradność, wyśmienite potrawy, jedyny w swoim rodzaju smak. Poznaj kobiece oblicze II Rzeczpospolitej. Od strony kulinariów i nie tylko! Już dzisiaj kup własny egzemplarz naszej najnowszej książki: „Dwudziestolecie od kuchni. Kulinarna historia przedwojennej Polski” Aleksandry Zaprutko-Janickiej. Zamów swój egzemplarz z rabatem na empik.com.
Źródła:
Artykuł powstał na podstawie materiałów zebranych do książki „Dwudziestolecie od kuchni. Kulinarna historia przedwojennej Polski”.
KOMENTARZE (2)
nie ” Ostrowa Mazowieckiego” ale Ostrowi Mazowieckiej
@donka: Szanowna Pani, błąd został poprawiony. Na przyszłość prosimy o korzystanie ze specjalnie przygotowanego dla naszych czytelników formularza do zgłaszania błędów i literówek.