Arktyczne temperatury, porywisty wiatr i fale sięgające kilku metrów. Do tego nieustanne niebezpieczeństwo czyhające ze strony Niemców. Wszystko to sprawiało, że służba na statkach i okrętach płynących do Murmańska była prawdziwą męczarnią.
Alianckie konwoje arktyczne z pomocą dla Związku Radzieckiego miały wytyczone dwie trasy. Pierwsza z nich, letnia, biegła na północ od Islandii, omijała ją od zachodu i przez Morze Barentsa prowadziła do Murmańska i Archangielska. Druga, zimowa, była znacznie krótsza, ale i bardziej niebezpieczna. Przesuwanie się na południe granicy lodu pływającego powodowało, że droga ta zbliżała się do brzegów okupowanej przez Niemców Norwegii. A tam znajdowały się ich liczne bazy morskie i lotnicze.
Marynarska codzienność
Służba na okrętach i statkach pływających w konwojach murmańskich była prawdziwym wyzwaniem dla marynarzy. W niczym nie przypominała doświadczeń ich kolegów z Morza Śródziemnego czy nawet na północnego Atlantyku. Częstokroć towarzyszyły jej nie tylko zmagania z wrogiem, ale też z nieprzyjaznym żywiołem i własnymi słabościami. Aby przeżyć w takich warunkach, bezustannie trzeba było mieć się na baczności.
Najgorzej było na małych okrętach eskortowych, rzadko przystosowanych do tak ekstremalnych zadań. Srogo mściły się wtedy różne zaniedbania, przede wszystkim braki w odpowiednim zabezpieczeniu wszelakich otworów. W sztormowych, zimowych warunkach morze było bezlitosne. Porucznik Leadbetter, oficer korwety HMS „Oxlip” tak wspominał:
W rytm przechylania się okrętu woda przelewała się jak szalona z burty na burtę. Oderwała od pokładu dopiero co położone wykładziny korkowe, unosząc je wraz z naczyniami, pościelą, hamakami i workami marynarskimi.
Zapanowała atmosfera chaosu i nieszczęścia. Wielu członków załogi zbyt mocno cierpiało na chorobę morską, aby przejmować się tym, co się działo, i leżało w odrętwieniu.
Im dalej na północ, tym było gorzej. W ujemnych temperaturach wszystkie urządzenia na pokładzie pokrywał lód. Unieruchamiał on obrotowe wieże dział i aparaty torpedowe, powodował przymarzanie bomb głębinowych do ich wyrzutni. Znacznie pogarszała się stateczność okrętów. Kiedy tylko warunki pozwalały, marynarze walczyli z lodem przy pomocy kilofów i łopat oraz gorącej pary. Od sprawności uzbrojenia zależało bezpieczeństwo nie tylko ich, ale też ochranianych statków.
Lodowe wachty
Sytuacja nie wyglądała lepiej na transportowcach. Wyładowane po brzegi czołgami, samolotami i amunicją, kiwały się nie mniej niż eskortowce, a służba na nich była tak samo uciążliwa. Najgorsze były wachty. Marynarze po kilka godzin przebywali na zewnątrz, wypatrując niebezpieczeństwa.
Narażeni byli na mróz, śnieg, oraz zimne bryzgi fal, które szybko zamieniały się w lód. Pokład stawał się wówczas prawdziwym lodowiskiem i trzeba było rozpinać liny, aby utworzyć ciągi komunikacyjne umożliwiające ludziom poruszanie się. Miotane wiatrem płatki śniegu zbijały się w śnieżki wielkości ludzkiej pięści. Uderzały one ludzi w twarz, siniaczyły, powodowały opuchnięcia.
Przebywanie w tak ciężkich warunkach wymagało odpowiedniego ubrania. Marynarze z konwojów murmańskich zaopatrzeni byli w kożuchy z kapturami wykonane ze sztucznego futra, które uważano jednak za marne okrycie. Chwalono za to płaszcze z wielbłądziej wełny.
Doskonałe nakrycie głowy stanowiła biała czapka z owczej wełny przypominająca kominiarkę. Również ona była podbita sztucznym futrem i osłaniała całą twarz, miała otwory tylko na oczy, nos i usta. Mimo tych zalet znacznie ograniczała słyszalność, dlatego też rzadko korzystali z niej obserwatorzy i sygnaliści.
Ręce ochraniały lekko ocieplane płócienne rękawice. Specjalnie nasączano je tranem, aby nie sztywniały zbytnio na mrozie, szybko jednak przemakały i pokrywały się lodem: gromadziło się w nich zimno z całego koła polarnego. Podczas służby na pokładzie obowiązkowo należało mieć na sobie kamizelkę ratunkową. Marynarze chętnie je nosili, ponieważ doskonale chroniły przed wiatrem. Unikano za to, przynajmniej we flocie handlowej, zakładania angielskich hełmów. Ich szerokie stalowe „rondo” powodowało, że silne i gwałtowne wiatry mocno szarpały głową.
W kubryku
Wnętrze statku wcale nie było tak bezpiecznym i ciepłym schronieniem, jak mogłoby się wydawać. Kondensująca się para wodna powodowała, że kabiny były non stop zatęchłe i zawilgocone. W takich warunkach, przy gwałtownym kołysaniu, ludzie dostawali torsji.
Jeden z marynarzy wspominał, że w rurociągach statków handlowych: zamarzała woda, niemożliwe było mycie, niemożliwe było spanie i niemożliwe było utrzymanie ciepła. Wszystko wewnątrz było pokryte lodem.
Wyższa temperatura w kabinach powodowała dodatkowe katusze. Skóra twarzy, narażona na działanie mroźnych wichrów, była poraniona i spękana. Po dłuższym przebywaniu na zewnątrz często przypominała lodową maskę. Pod wpływem ciepła policzki i powieki puchły, piekąc nieznośnie.
Marynarze próbowali sobie z tym radzić, nacierając twarz tranem bądź smalcem, aby zmiękczyć naskórek. Pewną ulgę przynosiły też okłady wykonywane z ręczników namoczonych w letniej wodzie lub herbacie.
Człowiek za burtą!
Podczas pracy na pokładzie marynarze często zabezpieczali się linami. Dotyczyło to zwłaszcza obsługi dział przeciwlotniczych na odkrytych stanowiskach. Niemniej i tak zdarzały się wypadki. Bardzo niemiłą przygodę przeżył artylerzysta Henryk Gorzechowski, który w marcu 1942 r. służył na brytyjskim krążowniku HMS „Trinidad”.
Okręt ten płynął wówczas w osłonie konwoju PQ-13. Pewnego razu Polak nie zapiął pasów zabezpieczających przy swoim przeciwlotniczym Boforsie i podczas gwałtownego manewru na Morzu Barentsa wyleciał jak z katapulty za burtę okrętu. Tak wspominał później swoje spotkanie ze śmiercią:
Nieprzemakalne buty, wełniane swetry, skarpetki, mundur, ta nieszczęsna kurtka i wszystko, co miałem na sobie, żarłocznie chłonęło arktyczną wodę. (…) Przeraźliwe zimno kąsało całe ciało. (…) Wzburzone fale ustawicznie mną miotały. Zostało niewiele chwil życia, przecież to zima i wody Morza Barentsa…
Do Gorzechowskiego uśmiechnął się jednak los, bowiem przez przypadek został zauważony z pokładu brytyjskiego niszczyciela. Polak, jak napisał, już „obrastał lodem w wodzie”. Kiedy uderzył o burtę niszczyciela podczas wciągania na pokład, posypały się z jego ubrań kryształki lodu.
Brytyjscy marynarze bardzo troskliwie zajęli się naszym rodakiem. Obficie polali jego ciało rumem i gwałtownie rozcierali, aby przywrócić krążenie w zmarzniętych członkach. Duży kubek rumu powędrował również do gardła szczęśliwca.
Amerykańskie wsparcie
Jak stwierdza Samuel Eliot Morison w książce „Bitwa o Atlantyk”:
Pierwszym amerykańskim statkiem handlowym, który wyruszył w drogę (…), był 3800-tonowy frachtowiec Larranga. Wyszedł on z Bostonu dzień przed atakiem na Pearl Harbor (…). Na Islandii dołączył do konwoju PQ-8 i wyruszył stamtąd 8 stycznia 1942 roku. (…) Konwój dotarł do Murmańska 19 stycznia.
Statki amerykańskie były w większości nowe i nowoczesne, pojawił się jednak inny problem, szwankowało bowiem morale załóg. Jankescy marynarze, mimo iż szczodrze opłacani za pracę w trudnych warunkach, podatni byli na niemiecką propagandę radiową tzw. „lorda Hau-Hau”. W skrajnych przypadkach dochodziło nawet na statkach do aktów sabotażu ze strony załogi lub otwartego buntu.
Stało się tak m.in. na starym amerykańskim trampie „Troubadour”. Kiedy marynarze odmówili wyruszenia do Rosji, jego dowódca, kapitan George Salvesen, musiał wezwać na pomoc uzbrojonych artylerzystów z US Navy. Dopiero wtedy opanowano sytuację i statek mógł wyjść w morze.
Podobne kłopoty mieli również Brytyjczycy, zwłaszcza wśród „kolorowych” załóg. Z uwagi na braki w marynarskich szeregach do pracy rekrutowano nawet skazańców ze szkockiego więzienia Barlinnie. Zamieszki wybuchły m.in. na komodorskim statku „Empire Archer”, płynącym w konwoju JW 51B. Dopiero zdecydowana postawa dowódcy jednostki kapitana Maughana i jego oficerów położyła kres buntowi.
Konwoje śmierci
Rosjanie mają obecnie tendencję do pomniejszania znaczenia alianckich dostaw do ZSRR w ramach Lend-Lease podczas drugiej wojny światowej. Około jednej czwartej z nich zrealizowano drogą arktyczną. Statystycznie była to najbardziej śmiercionośna trasa konwojowa tej wojny.
Alianci stracili tam 18 okrętów wojennych i 1944 marynarzy. Flota handlowa uszczupliła się o 87 statków i 829 członków załóg. Warto pamiętać, że jest to szlak znaczony krwią, w tym również polskich marynarzy.
Źródła:
- Jerzy Lipiński, Druga wojna światowa na morzu, Wydawnictwo Morskie, Gdańsk 1976.
- Samuel Eliot Morison, Bitwa o Atlantyk wrzesień 1939 – maj 1943, Finna, Gdańsk 2015.
- Andrzej Perepeczko, W obronie konwoju, Wydawnictwo Morskie, Gdynia 1961 .
- Jerzy Pertek, Druga mała flota, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1973.
- Jan Kazimierz Sawicki, S/S Tobruk w konwojach śmierci, Oficyna Wydawnicza Graf, Gdańsk 1990.
- Rajmund Szubański, Klęska konwoju PQ-17, Wydawnictwo MON, Warszawa 1985.
- Richard Woodman, Konwoje arktyczne 1941-1945, Dom Wydawniczy Bellona, Warszawa 2002.
KOMENTARZE (7)
Rosjanie mają tendencję do uszczuplania zasług LL, a wielu na tym portalu na siłę uwydatnia zasługi tegoż. Wiadomo, zaraz tutaj mi dowalicie, o tym, że ZSRR to w sumie nic samo nie robiło i, cytując was, „walczyło na amerykańskim sprzęcie w amerykańskich mundurach”.
O ile prawdą jest, że LL było bezcenną pomocą, to trzeba jasno powiedzieć, że konwoje PQ stanowiły tylko kroplę w morzu potrzeb, a gros sprzętu dostarczonego do ZSRR odbywał się drogą lądową przez Iran od 1944 (Davies, „E. walczy”)
-Radziecka Kontrofensywa
-Obrona Stalingradu
-Obrona Moskwy
-Bitwa na Łuku Kurskim
W tych wszystkich kluczowych starciach wsparcie USA było żadne lub minimalne. A były to bitwy kluczowe.
Owszem, niezwykłe pasmo sukcesów po Łuku Kurskim to w pewnej mierze zasługa amerykańskich dostaw, dzięki czemu w krótkim czasie ZSRR miało 40 000 samych czołgów T-34 gotowych do rozpoczęcia operacji Bagration.
LL było bardzo ważne dla radzieckiego wysiłku wojennego, bo pozwoliło skupić się tylko na przemyśle ciężkim, jako że wiele sprzętu, surowców czy jedzenia było dostarczanych przez sojuszników. Ale proszę nie zapominać, że kluczowe starcia zostały wygrane przez lud sowiecki bez żadnej pomocy.
Fakt, bez żadnej pomocy.
80% konserw mięsnych
92% lokomotyw, szyn i maszyn do ich układania.
57% benzyny lotniczej
53% materiałów wybuchowych
74% całego taboru samochodowego
88% sprzętu radiowego
53% miedzi
56% aluminium.
60+% paliwa samochodowego
74% opon samochodowych (USA zbudowały tam fabrykę)
12% pojazdów opancerzonych
14% samolotów bojowych
Do tego wysoki procent stali jakościowej, kabli komunikacyjnych, materiałów sanitarnych, prawie wszystkie nowoczesne obrabiarki używane przez Sowietów + Know how, 9 (inne źródła podają 15) mln par butów, żywności w sumie było chyba tyle, że można było wyżywić 12 mln armię przez całą wojnę.
Czytanie ze zrozumieniem widzę bardzo u ciebie szwankuje. KIEDY te zasoby były dostarczone do ZSRR? A kiedy odbyły się owe bitwy.
Nie neguję, że pomoc była niezwykle cenna, nigdzie nie napisałem, że była niepotrzebna, ale piszę, że nadeszła głównie w 1944 roku, kiedy było już pozamiatane i Armia Czerwona zyskała inicjatywę.
W 1941 roku do ZSRR przybyło sześć konwojów, w 1942 trzynaście. Każdy mówił, że to kropla w morzu potrzeb, z Rooseveltem na czele. I tak jak zachodni alianci obiecali, wsparcie zaczęło płynąć szerokim strumieniem… w 1944 roku. Odsyłam chociażby do Daviesa „Europa Walczy”.
Do 1943 roku ZSRR było całkowicie pozostawione samo sobie i wytrzymało tam, gdzie nie wytrzymały takie potęgi jak Francja.
Te twoje wyliczenia są nic nie warte, bo nie dzielą dostaw tej pomocy na poszczególne lata, a na dodatek w tą liczbę jest wliczona pomoc OTRZYMANA PO UPADKU RZESZY – ZSRR dostawało LL praktycznie do grudnia 1945 roku, 6 miesięcy po zaprzestaniu walk w Europie i 3 miesiące po zakończeniu walk w Azji.
Trochę inne zdanie miał na ten temat Wiktor Krawczenko który w sowieckiej delegacji zajmował się zakupem sprzętu technicznego w ramach Leand Lease. Cytat :
„jaki byłby los radzieckiej obrony bez wielkich dostaw amerykańskich samolotów (…) środków transportu i tysięcy innych rzeczy, których nam brakowało? Niewielkie wątpliwości co do tego mogą mieć Amerykanie, jednak nie przywódcy radzieccy – dla nich to jest fakt. jedynie Bóg wie, ile byśmy oddali – istnień Rosjan – gdyby nie pomoc aliancka, lecz to nie zmienia istoty faktów”. Wychodzi więc na to że ta pomoc była bardziej cenna, niż Sowieci gotowi byli oficjalnie przyznać.
Po raz enty powtarzam, że była bardzo potrzebna, ale KLUCZOWE BITWY ZOSTAŁY WYGRANE BEZ NIEJ.
Lend Lease był potrzebny do zwycięstwa, ale był również bardzo spóźniony, bo 1941, 1942 i 1943 ZSRR walczyło praktycznie osamotnione.
W świetle propagandy radzieckiej twierdzenia Pana Dust Devil są prawdziwe. Wszyscy doskonale znamy nieustające pasmo sukcesów gospodarki radzieckiej w czasie całego istnienia rżądów komunistów w Rosji. Obrazem jej wojennego sukcesu może być historia opowiedziana przez moją babcię. W Rembertowie pod Warszawą w 1944 kwaterowali u niej Rosyjscy oficerowie w przypływie szczerości jeden pokazał na siebie i powiedział Znajesz chaziajka mam wszysttko amerykańskie buty, spodnie, koszulę, automat i tylko dusza jest rosyjska
Ta pomoc byla bledem. Nalezalo dazyc do przedluzenia wojnu dwoch zbrodniarzy i do maksymalnego wykrwawienia zbrodniczych armii.