Co zrobić, gdy zbliżają się przeważające siły pancerne przeciwnika, a jedyną osłoną są chłopskie chałupy? Polscy ułani pokazali, że sowieckie czołgi nie miały szans w starciu z prawdziwą fantazją, odwagą… i lampami naftowymi. Pora przypomnieć niezwykły wyczyn polskich kawalerzystów pod Kodziowcami.
W trakcie walk wrześniowych w Wołkowysku zaczęły formować się zapasowe pułki kawaleryjskie przeznaczone do wzmocnienia sił Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Narew”. Były to trzy rezerwowe pułki ułanów: 101, 102 i 110. Ich stan etatowy pozostawiał wiele do życzenia, a uzbrojenie też było nienajlepsze. Brakowało sprzętu przeciwpancernego czy nawet karabinów maszynowych.
Napaść dokonana przez Sowietów 17 września sprawiła, że w polskim dowództwie zmieniono koncepcję użycia wspomnianych pułków. Zadecydowano o utworzeniu z nich (i jeszcze dwóch innych improwizowanych jednostek) Brygady Rezerwowej Kawalerii Wołkowysk, której zadaniem było przebicie się na Litwę.
Pierwsze starcia z Sowietami
Nowo sformowana brygada została skierowana w rejon Grodna, a po drodze stoczyła kilka zwycięskich potyczek z oddziałami Armii Czerwonej. W mieście dowództwo nad wszystkimi zgromadzonymi tam oddziałami polskimi przejął gen. Wacław Przeździecki. Podległe mu jednostki brały udział w bohaterskiej obronie Grodna, a następnie odskoczyły od nieprzyjaciela i skierowały się na północ w kierunku granicy litewskiej.
Późnym wieczorem 21 września polscy żołnierze dotarli w rejon miejscowości Hoża i Sopoćkinie. Wchodzący w skład grupy Wołkowysk 101 pułk ułanów dotarł do wsi Kodziowce, gdzie miał się rozlokować i przeczekać noc.
Skąd się wzięły tutaj sowieckie czołgi?
Wkrótce po przybyciu na miejsce postoju dowódca 101. pułku ułanów, mjr Stanisław Żukowski, otrzymał meldunek o zbliżających się pojazdach wroga. Informację skwitował bardzo krótko: Poradzimy sobie! Skąd się wzięły tutaj sowieckie czołgi?, a następnie przeszedł do natychmiastowego rozlokowywania podległych sobie żołnierzy.
Kodziowce to mała wieś, która w 1939 r. liczyła nieco ponad 20 gospodarstw położonych wzdłuż nieutwardzonej drogi ciągnącej się od rzeki Niemen aż do Sopoćkiń. Na zachodnim krańcu miejscowości znajdowało się niewielkie wzgórze, a od południa do zabudowań przylegał pas podmokłych łąk, tak więc uwarunkowanie terenu sprzyjało obronie.
Na skraju wsi znajdował się także folwark. To właśnie w oparciu o to miejsce mjr Żukowski rozmieścił pod swoim bezpośrednim dowództwem 3. i 4. szwadron pułku, szwadron kolarzy i pół szwadronu karabinów maszynowych. 1. i 2. szwadron ułanów, szwadron pionierów (saperów) wraz z pozostałą częścią szwadronu karabinów maszynowych zostały oddane pod komendę rtm. Narcyza Łopianowskiego, który miał obsadzić gospodarstwa we wsi.
Jednostka Armii Czerwonej, o której obecności w pobliżu doniesiono mjr. Żukowskiemu, to oddział zbiorczy pod dowództwem mjr. Czuwakina. Siła bojowa nieprzyjaciela znacznie przewyższała możliwości ogniowe polskich kawalerzystów. Krasnoarmiejcy dysponowali ok. 35 czołgami (głównie BT-7), kilkoma samochodami pancernymi BA-10, 6 armatami przeciwpancernymi oraz jednostkami zaopatrzeniowymi wspartymi piechotą. Ogółem grupa ta liczyła prawie 500 żołnierzy.
Nieostrożni Sowieci
Nadszedł wieczór 21 września. Przemoczone przez padający deszcz patrole kawalerzystów czujnie wypatrywały zbliżającego się wroga. Pozostali ułani udali się do zabudowań chłopskich, aby wysuszyć mundury i zażyć trochę snu. Żołnierze zdawali sobie jednak sprawę, że ich odpoczynek w każdej chwili może przerwać sygnał alarmu oznaczający atak nieprzyjaciela.
Około północy kilka sowieckich samochodów rozpoznawczych podjechało pod wschodnie zabudowania wsi. Przygotowani Polacy ostrzelali wroga i uszkodzili kilka pojazdów. Po krótkiej strzelaninie grupa zwiadowcza wycofała się.
Ponad godzinę później, już 22 września, 7 rozpędzonych czołgów BT-7 przerwało polskie pozycje ubezpieczające i wjechało między zabudowania Kodziowców, detonując przy tym miny przeciwpancerne, które wcześniej założyli nasi pionierzy. Niestety ładunki te okazały się zbyt słabe i nie wyrządziły żadnych szkód maszynom wroga. Po kilkunastu minutach strzelania na oślep radzieckie pojazdy opuściły wieś.
Mjr Żukowski postanowił przeciwdziałać. Wysłany przez niego patrol kawalerzystów odkrył na wschodnich przedpolach wioski odpoczywającą sowiecką piechotę, która nie wystawiła wart i stanowiła łatwy cel dla Polaków. Atak zaplanowano na godzinę 4.00, a miał go poprowadzić sam dowódca pułku.
Natarcie naszych żołnierzy całkowicie zaskoczyło nieprzyjaciela. Niespodziewanie, w tym samym czasie Kodziowce zaatakował od zachodu pododdział czołgów wsparty liczną piechotą. Taki rozwój wypadków sprawił, że mjr Żukowski zadecydował przerwać pomyślnie rozwijający się atak i powrócić na umocnione pozycje przy folwarku.
Ułani przeciw czołgom
Polacy nie spodziewali się większego zagrożenia od zachodu. Wydawało się, że stacjonujące z tej strony pozostałe pułki grupy gen. Przeździeckiego nie pozwolą na przedarcie się Armii Czerwonej, więc zaskoczenie uderzeniem od strony Sopoćkiń było jak najbardziej zrozumiałe.
Po kilku minutach chaotycznej strzelaniny ułani przegrupowali się i zaczęli przejmować inicjatywę. Z powodu braku sprzętu przeciwpancernego kawalerzyści atakowali krążące po wsi czołgi butelkami z benzyną. Tak wspomina to rtm. Łopianowski:
Mając już doświadczenie z walk grodzieńskich o skuteczności zwalczania czołgów butelkami z benzyną, zaopatrzyłem swój szwadron w odpowiedni zapas tej prymitywnej broni. Butelki te były w sakwach zamiast bielizny, a ułani umieli już posługiwać się nimi.
Z czasem zaczęło brakować butelek, a i benzyny stopniowo ubywało. Wtedy to pomysłowi żołnierze zaczęli wynosić lampy naftowe z chłopskich chałup. Następnie mieszali naftę z benzyną i takimi oto środkami zaczęli zwalczać pojazdy wroga.
Sowieci ponawiali ataki aż 11 lub 12 razy, ale za każdym razem były one skutecznie odpierane przez naszych kawalerzystów. Bitwa zakończyła się ok. godziny 8 rano. Krasnoarmiejcy, widząc, że z każdym atakiem ich straty powiększają się, a determinacja obrońców jest niezachwiana, postanowili się wycofać.
Krajobraz po walce
Rankiem 22 września oczom żołnierzy ukazał się ponury widok. Wśród zniszczonych zabudowań dogasały wraki pojazdów, a wokół leżało pełno trupów ludzi i koni. Straty po stronie polskiej są trudne do oszacowania, ale z pewnością były duże. Ciężko ranny został dowódca pułku mjr Żukowski i zmarł jeszcze tego samego dnia. Wiadomo, że ułani stracili aż 70% koni.
Gen. Przeździecki stwierdza, że w rejonie Sopoćkiń zniszczono 22 czołgi sowieckie (w tym 17 pod Kodziowcami). Potwierdza to relacja rtm. Łopianowskiego, który dodaje, że jego żołnierze rozbili 11 maszyn, a pozostałych 6 zostało unieruchomionych w pobliżu folwarku. Z chaotycznych dokumentów radzieckich wynika, że nieprzyjaciel oszacował swoje straty na 12 czołgów i aż 800 żołnierzy. Do tej ostatniej liczby bardzo sceptycznie podchodzi rtm. Łopianowski, który twierdzi, że jest ona zawyżona.
Ku Litwie
Po bitwie pod Kodziowcami 101 pułk ułanów przedarł się na Litwę, gdzie jego żołnierze zostali internowani. Później dostali się do niewoli sowieckiej. Sam Ławrientij Beria był pod wrażeniem wyczynu polskich ułanów. Szczególnie zaimponowała mu postawa rtm. Łopianowskiego. Właśnie to zadecydowało o tym, że został on jednym z 395 oficerów polskich, którzy uniknęli zbrodni katyńskiej. W 2007 roku, TVP zrealizowała na podstawie jego wspomnień spektakl pt. „Willa Szczęścia”.
O wyniku starcia pod Kodziowcami zadecydowało fatalne dowodzenie sowieckie oraz zlekceważenie sił polskich. Na szacunek zasługuje jednak opanowanie i zdolność do improwizacji jaką wykazali się nasi dowódcy. Nie należy zapomnieć o bohaterskiej, a momentami wręcz heroicznej postawie ułanów.
Warto przytoczyć tutaj dwa nazwiska zwykłych żołnierzy: kpr. Choroszczuka i ułana Połczanina, którzy wskoczyli w trakcie walk na czołgi i kolbami swej ręcznej broni unieszkodliwiali działka oraz karabiny maszynowe. Rtm. Łopianowski określił to do szaleństwa posuniętą odwagą.
Bibliografia:
- Czesław Grzelak, Wilno–Grodno–Kodziowce 1939, Bellona, Warszawa 2002.
- Narcyz Łopianowski, Rozmowy z NKWD 1940–1941, Andrzej Kunert, Instytut Wydawniczy „Pax”, Warszawa 1991.
- Ryszard Szawłowski, Wojna polsko-sowiecka 1939. Tło polityczne, prawnomiędzynarodowe i psychologiczne. Agresja sowiecka i polska obrona. Sowieckie zbrodnie wojenne przeciw ludzkości oraz zbrodnie ukraińskie i białoruskie, t. 1, Monografia, Wydawnictwo Antyk Marcin Dybowski, Warszawa 1997.
- Jan Przemsza Zieliński, Wrześniowa Księga Chwały Kawalerii Polskiej, Bellona, Warszawa 1995.
KOMENTARZE (2)
Czytałem o tym starciu, dziękuję jednak za ciekawy artykuł. Chciałbym prosić o publikację na temat walk pod Wizną. Wiem, że wielu historyków twierdzi, że się nie odbyły. Będę wdzięczny za artykuł na ten temat.
NALEZY DO PROGRAMU HISTORII Z 2GIEJ WOJNY SWIATOWEJ WPROWADZIC TE WAZNE IHEROICZNE WALKI ZOLNIERZY POLSKICH .JA ZNAM TO Z OPOWIADAN MOICH-BABCI ,TATY,STRYJA -WNUCZKA MJRA STANISLAWA ZUKOWSKIEGO -HELENA