Niemieccy agenci, zdrajcy, konfidenci – polowanie na nich było główną formą aktywności Armii Krajowej i jej elitarnych grup: egzekutorów. Tylko od początku 1943 do połowy 1944 roku zlikwidowali oni ponad dwa tysiące Polaków. Często z naprawdę kowbojską brawurą.
Teoretycznie egzekucje ubrane były w ściśle opracowany regulamin. W materiałach szkoleniowych stoi czarno na białym:
Jeśli oddział drugi przesyła wyrok do wykonania, to daje b. dokładne dane, ale d-ca oddziału wykonawczego jeszcze sprawdza te dane. Musi być całkowita pewność, co do identyczności osoby skazanej, to tak zwane typowanie/rysopis, tryb dnia skazanego wykonują łączniczki przez obserwację w ciągu całego dnia na zmianę, jedna 2 godz.
D-ca wybiera miejsce najdogodniejsze przy najmniejszym narażaniu ludu. Wyrok musi się udać za pierwszym razem, gdyż inaczej spłoszymy skazanego. Przy wykonaniu wyroku musi być oficer. Należy też przewidzieć możliwość zbadania skazanego, kto go wciągnął do G-po, kogo on wsypał itp. Najlepiej wykonać wyrok w mieszkaniu lub w biurze.
Telefon zablokować przez zatelefonowanie do mieszkania lub biura, w którym jest zamach z jakiegoś innego numeru. Do wyroku trzeba zwykle sześciu ludzi (ochotnicy): jeden pilnuje, aby brama zamknięta była, 3-ch wchodzi do mieszkania, dwóch najdzielniejszych z rozpylaczami ubezpiecza na ulicy.
Po wyroku należy złożyć meldunek. Wycofanie jeśli akcja udana, przez puste ulice, aby widzieć, czy jakiś przypadkowy świadek Niemiec nie idzie za nami i nie typuje. Jeśli akcja nieudana i tak jesteśmy zdekonspirowani to przeciwnie, uchodzić należy przez najbardziej ludne ulice.
Kiedy plan zawiedzie
W praktyce jednak trudno było stosować się ściśle do regulaminowego schematu i o ostatecznym planie wykonania decydował dowódca oddziału, niejednokrotnie improwizując pod wpływem przebiegu zdarzeń… albo nagłego skoku adrenaliny.
Bolesław Bąk „Szlak” – jeden z czterech braci, członków wyspecjalizowanego w likwidacjach oddziału 993/W, wspominał np. wykonanie wyroku na Feliksie Hallerze, szefie Kripo przy XV komisariacie policji. Był to obsesyjny polakożerca i prawdopodobnie sadysta – z własnej inicjatywy urządzał łapanki na warszawskim Grochowie, własnoręcznie torturował schwytanych, po czym wysyłał na roboty do Niemiec.
Po kilku dniach obserwacji ustalono, że mieszka przy ul. Majdańskiej na tymże Grochowie. Sprawa wciąż nie była jednak prosta. Sadysta czy nie, był Haller inteligentnym i piekielnie doświadczonym policjantem: na przystanek chodził codziennie inną trasą, a będąc na ulicy przez cały czas trzymał też rękę na ukrytym w kieszeni pistolecie.
Nie było wyjścia. 5 sierpnia 1943 roku, około 7 rano, czteroosobowy patrol złożony w większości z braci Bąków rozdzielił się i każdy z likwidatorów zajął miejsce na jednej z prawdopodobnych tras Hallera. Nie było planu – strzelać miał po prostu ten, który natknie się na policjanta.
Padło na Leona Bąka „Doktura”. „Doktór ratuje życie, ja wręcz przeciwnie” – lubił tłumaczyć ortograficzną nieścisłość swojego pseudonimu. W ostatniej chwili, improwizując, zdecydował się na zastosowanie fortelu: udając pijaka, podszedł do Hallera z papierosem w ręku i bełkotliwie poprosił o ogień.
Haller musiał przez to zdjąć dłoń z pistoletu i kiedy podawał Dokturowi ogień, ten wypalił mu w brzuch, po czym… zaciął mu się pistolet. „Szlak” relacjonuje, co nastąpiło dalej:
Nie słysząc następnych strzałów, podbiegłem ku Dokturowi, który już kierował się w moim kierunku mówiąc: – Boleczku, dokończ! Zaciął się mi pistolet! Szybko podbiegłem do Hellera, a ten na mój widok z wykrzywioną bólem twarzą wycharczał: – Ratuj, jestem z policji… – A ja z ZWZ – odpowiedziałem, strzelając w łeb oprawcy cały magazynek visa.
Zabójcza brawura
Na „Szlaka”, nawiasem mówiąc, można było liczyć – w swojej brawurze posuwał się wielokrotnie do szaleństwa. A że był przy tym niezwykle sprawny fizycznie i miał sporo szczęścia, zamachy w jego wykonaniu przebijały zazwyczaj najśmielsze hollywoodzkie scenariusze.
Któregoś dnia miał np. wykonać wyrok na niejakiego Lesza w cukierni „Kolorowa” przy pl. Trzech Krzyży. Osoba, która miała wskazać mu cel, nie pojawiała się jednak, więc „Szlak” wiedziony instynktem ruszył za postacią, która wydała mu się najbardziej podejrzana.
Na ul. Marszałkowskiej ofiara i jej kat wsiedli do zatłoczonego tramwaju. „Szlak”, niewiele myśląc, wdrapał się na oparcie fotela i trzymając się jedną ręką sufitu wystrzelił do Lesza ponad głowami pasażerów. Uciekając, zdążył jeszcze ostrzelać dwóch niemieckich lotników, usiłujących go zatrzymać.
Regulamin? Jaki regulamin?
W dziwaczności wykonania wyroku nikt chyba nie przebił „Elektryka”. Naprawdę nazywał się Bolesław Ostrowski i służył jako zawodowy oficer w 21 pułku ułanów. Walczył z nim w czasie kampanii wrześniowej i został wówczas ciężko ranny w nogę.
Mimo inwalidztwa był bardzo aktywnym i sprawnym żołnierzem. To jemu właśnie zlecono zabicie Fritza Geista – pracownika Arbeitsamtu, specjalisty od spraw polskiej młodzieży, którą z wielkim zapałem wysyłał hurtowo do Rzeszy. Jak relacjonuje Aleksander Kunicki:
Nadszedł dzień 10 maja 1943 roku. Rankiem, ale niezbyt wczesnym, bo chyba gdzieś koło dziesiątej, nasi ludzie zajęli punkty obserwacyjne w pobliżu Arbeitsamtu czekając, aż zobaczą wychodzącego Geista. Grupa bojowa została rozmieszczona na ul. Mazowieckiej.
(…) Wyszedł z budynku tuż przed pierwszą. (…) nie towarzyszyła mu sekretarka, lecz przydzielony do ochrony gestapowiec. Także zresztą w cywilu.
Po wyjściu z gmachu skierowali się oni (…) – w stronę Mazowieckiej. Szli szybko. Gdy znaleźli się naprzeciw znajdującego się tam jeszcze przed wojną sklepu znanej firmy Phillips, stała się rzecz niezwykła.
„Elektryk” (…) nie wyjął pistoletu i nie strzelił, lecz gnany jakąś przemożna pasją, przebiegł przez jezdnię – bo stał na chodniku po przeciwnej stronie – i z gołymi rękami rzucił się na Niemca. Choć jak wspomniałem miał sztywną nogę, uczynił to tak błyskawicznie, że pozostali nie zdążyli się zorientować, o co mu chodzi. „Elektryk” dopadł Geista i zaczął go dusić.
Sytuacja była tak osobliwa, że przez pierwsze sekundy wszyscy stali, jak wmurowani. Oprócz, rzecz jasna, „Elektryka”, który coraz mocniej zaciskał ręce na szyi swojej ofiary, oraz Geista, któremu udało się wyciągnąć pistolet i strzelić kilka razy w powietrze. Na ten dźwięk i akowcy i agent Gestapo jednocześnie ocknęli się z osłupienia. Teraz sprawy potoczyły się w okamgnieniu:
„Lombroso”, który ubezpieczał mającego wykonać wyrok „Elektryka” i z tej racji znajdował się najbliżej niego, wydobył pistolet. Niemal jednocześnie uczynił to gestapowiec, który zdążył już ochłonąć. Ale „Lamroso” był o ułamek sekundy szybszy i gestapowiec śmiertelnie ugodzony padł jak długi na chodnik.
Na odgłos strzałów ulica opustoszała, reszta zespołu wydobyła broń i ubezpieczała akcję z dwóch stron (…). Tamci dwaj się dalej szamotali, lecz sprawa była już przesądzona. „Lombroso” znów strzelił, Geist dostał kilka pocisków.
Nastąpił szybki odwrót. „Lomroso” z „Elektrykiem” wycofali się rikszą, pozostali na własnych nogach. Geist, mimo że dostał kilka kul, z których każda z osobna powinna uśmiercić go na miejscu, zdołał jeszcze przetrzymać parę dni. Zmarł w szpitalu.
Bibliografia:
- Robert Bielecki, Juliusz Kulesza, Przeciw konfidentom i czołgom. Oddział 993/W Kontrwywiadu Komendy Głównej AK i batalion AK „Pięść” w konspiracji i Powstaniu Warszawskim 1944 roku, Radwan–Wano, Warszawa 1996.
- Emil Marat, Michał Wójcik, Made in Poland. Opowiada jeden z ostatnich żołnierzy Kedywu Stanisław Likiernik, Wielka Litera, Warszawa 2014.
- Paweł Maria Lisiewicz, W imieniu Polski podziemnej. Z dziejów wojskowego sądownictwa specjalnego Armii Krajowej, Instytut Wydawniczy Związków Zawodowych, Warszawa 1988.
- Tomasz Strzembosz, Oddziały szturmowe konspiracyjnej Warszawy 1939–1944, PWN, Warszawa 1983.
KOMENTARZE (14)
„…zlikwidowali oni ponad dwa tysiące Polaków” – czegoś chyba nie zrozumiałem.
chodziło o konfidentów – zdrajców ojczyzny
folksdojczów
Ten podział nie był taki prosty.Nie tylko volksdeutsche donosili,niestety również Polacy na swoich rodaków a nawet były przypadki współpracy niektórych Żydów z Niemcami.To tylko na filmach wygląda bardzo ładnie,czytelnie.Rzeczywistość była niestety bardziej skomplikowana.W zasadzie została już tylko garstka ludzi z tamtych czasów którzy mogliby coś powiedzieć na ten temat,jak oni odejdą politycy napiszą historię od nowa i będzie to obraz wspaniałego Narodu który nic nie robił przez 6 lat tylko walczył z okupantem.
Bardzo dobrze chłopaki pracowali. I dziś przydali by się tacy dla likwidacji rosyjskiej V kolumny w Polsce.
Watykańskiej i VOLKS-watykańczyków !!
Za zabijanie nazistów i kolaborantów należy się dżentelmenom szacunek i zimne piwo.
W 43 powiedział że jest z ZWZ? przecież od 42 nie było już ZWZ tylko AK
1. Skąd liczba zlikwidowanych w czasie początek 1943 r. – połowa 1944 r. 2000 Polaków? Większość akt sądowych się nie zachowała. Nie można więc ustalić liczby osób. poza tym likwidacji dokonywały oddziały Kedywu, partyzanckie AK, BCh, NSZ itp.
2. O jakim regulaminie mowa? I jakie materiały szkoleniowe? Jakiego oddziału? Nie było w AK czegoś takiego jak ogólny regulamin dotyczący przeprowadzenia likwidacji ani materiałów szkoleniowych o charakterze ogólnym. Każdy z oddziałów akcję taka planował samodzielnie.
3. Plany aby przy wykonywaniu wyroków był oficer wskazano w kodeksie Sądów Kapturowych z maja 1940 r. lecz późniejsza praktyka pokazała, że nie ma to do zaplanowania i wykonania akcji likwidacyjnej żadnego znaczenia, stąd zaniechano takich kwestii, aby ustalać z góry konieczność wykonywania akcji przez oficerów
4. Skąd liczba 6 osób do wykonania wyroku? Pierwsze wyroki wykonywane przez oddział 993/W były wykonywane przez dwie osoby L. Kowalewskiego „Twardego” i T. Towarnickiego „Naprawę”. Ilość wykonawców i ubezpieczających zależała od sytuacji na miejscu tj. osoby i jej obstawy, miejsca wykonania likwidacji, ilości uzbrojonych jednostek nieprzyjaciela w pobliżu
5. Z reguły dowódca nie improwizował tylko opierał się na opracowanym planie. Improwizacja właśnie stwarzała możliwości nieudania się akcji, stąd nie wiem skąd autor wziął kwestię improwizacji i „nagłego skoku adrenaliny”
6. W zakresie wykonania wyroku na Feliksie Hellerze, a nie jak pisz autor Hallerze nie można zgodzić się z zapisem: „ nie było planu – strzelać miał ten który natknie się na policjanta”. Plan akcji został opracowany. Skoro Heller szedł różnymi drogami członkowie patrolu 993/W dowodzonego przez B. Bąka „Szlaka” ustawili się w trzech punktach. Nie wyznaczono jedynie tzw. pierwszego wykonawcy, czyli osoby która miała strzelać jako pierwsza bowiem nie wiadomo było, na którego z członków oddziały wyjdzie Heller. Żołnierze patrolu rozstawili się zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami. (J. Kulesza, Z wyroku Polski Podziemnej Dzieje Oddziału 993/W Kontrwywiadu KG AK, Warszawa-Kraków 2015, s. 131). Jasne jednak było, że osoba na którą wyjdzie będzie strzelała a pozostali będą stanowić ubezpieczenie akcji. Zresztą autor sam później pisze, że żołnierze patrolu AK zajęli wcześniej miejsca na jednej z prawdopodobnych tras Hellera.
7.Autor wskazał, że Leon Bąk „Doktur” w ostatniej chwili improwizując zdecydował się na fortel, udając pijaka podszedł do Hellera i bełkotliwe poprosił o ogień”. Strzelił a po zacięciu pistoletu rzecz skończył „Szlak” . Jednak książka J. Kuleszy, na której bez wątpienia się oparł autor (s. 131-132), nie zawiera informacji „o improwizacji w ostatniej chwili”. Zresztą szef kontrwywiadu KG AK B. Zakrzewski „Oskar” wskazywał, że relacja „Szlaka” dot. tej akcji zawiera „wiele fantazji” (s. 132). Szerszy opis tego zdarzenia J. Kulesza przytoczył w pozycji Bohaterowie dwóch miast, Warszawa 2006, s. 57, gdzie wskazał, że strzały do Hellera oddali, oprócz „Szlaka”, także „Burza” i „Kieł”. Zabrali mu tez pistolet typu Walther. 8. W zakresie likwidacji Lesza autor wskazał, że „Osoba, która miała wskazać mu cel, nie pojawiała się jednak, więc „Szlak” wiedziony instynktem ruszył za postacią, która wydała mu się najbardziej podejrzana. Na ul. Marszałkowskiej ofiara i jej kat wsiedli do zatłoczonego tramwaju.” Zapis sugeruje, że tylko przez instynkt „Szlaka” nie doszło do pomyłki. Nie jest to do końca ścisłe bo pomimo spóźnienia się jednak właściwy wywiadowca rozpoznał Lesza, zanim ten wsiadł do tramwaju, a za nim „Szlak” (J. Kulesza, Z wyroku…, s. 53-54).
Trudny pseudonim to prawdziwe przekleństwo dla niechlujnego autora. To jak nazywał się ten akowiec – Lombroso, Lomroso czy Lamroso? Bo w odstępie kilku zdań są aż trzy wersje.
jest naszą polską tragedią, że wciąż nie ma pełnego filmu o tych ludziach z 993W, a różne książkowe relacje różnią się …KTO wreszcie wszystko skoryguje i kto napisze pierwszy prawdziwy scenariusz do filmu tak by nie był oparty na wyobraźni autor….KTO
Historię potrzeba przedstawiać taką, jaka ona jest. Nie można faktów przeinaczać, ani zatajać. Jedno i drugie jest fałszowaniem historii.
A sama historia nie jest jednoznacznie biała, nie jest też jednoznacznie czarna. Dobrze, że zmieniono ustawę o IPN, bo zamknęłoby jej stosowanie opisywanie faktów historycznych z obawy o posądzenie o stronniczość i niemożliwość udowodnienia swoich racji.Bardzo często o faktach, których słyszało się od naocznych świadków, w wypadku wszczęcia postępowania p-ko osobie, która fakty na tej podstawie opublikowała, świadkowie często już nie żyją więc swych informacji już nie potwierdzą przed sądem.Inna sprawa, że jest zapotrzebowanie na bohaterów i często zostają nimi zwykli bandyci, którym się „upiekło”.
to są historie, które w każdym normalnym kraju są pielęgnowane, dokumentowane, a na ich podstawie powstają rzetelnie filmy ku pokrzepieniu kolejnych pokoleń…a u nas? …Kapitan Klos i Czterej Pancerni i inne obrazki
W artykule „ Mordercy, kaci czy mściciele? Cała prawda o egzekutorach z Armii Krajowej” autora Wojciech Lada z dnia 19.12.2015 roku jest zdjęcie z łapanki na którym rozpoznałem ojca mojego- czapce z spuszczoną głową i podniesionymi rękami, było to w roku 1940-1941.
Jeżeli ktoś wie coś na temat w/w zdjęcia np. czy istnieją inne zdjęcia z tej kliszy, miejsce zrobienia zdjęcia itd. to proszę o komentarz.