Niewygody podróży, niebezpieczeństwo czyhające na każdym kroku oraz wielka odpowiedzialność – tak wyglądało każde zadanie kurierów Armii Krajowej. Nie mieli okazji popijać wódeczki w samolocie tanich linii. Choć przy odrobinie szczęścia, mogli liczyć na luksusy niedostępne innym konspiratorom.
Przedostanie się z okupowanej Polski do Szwecji czy na Wyspy Brytyjskie i z powrotem z różnych względów musiało trwać długo. Podczas swojej pierwszej eskapady Jan Nowak-Jeziorański „Janek” opuścił Warszawę na blisko trzy miesiące. Celem był Sztokholm. Z kolei wyprawa do Londynu i z powrotem zajęła mu, uwaga, ponad pół roku! Dlaczego? Po pierwsze, podczas szkoleniowego skoku na spadochronie nabawił się poważnego urazu. Po drugie, niezbędne było znalezienie bezpiecznej drogi transportu do kraju.
Jak wyglądało życie tajnych kurierów? Większość czasu upływała wysłannikom Polskiego Państwa Podziemnego na podróży oraz wypełnianiu swoich zadań. Rozmawiali więc z politykami i wojskowymi. Występowali na różnych zebraniach i posiedzeniach. Pisali teksty wystąpień.
Naprawdę pracowali – a nie tylko podpisywali listy obecności, jak to się zdarza dzisiejszym funkcjonariuszom publicznym. I dopiero gdy zrobili swoje, znajdowali okazję do odpoczynku przypominającego niekiedy najprawdziwsze wakacje.
W sennym miasteczku
Czasem pomagał im w tym czysty przypadek. W kwietniu 1943 r. Nowak-Jeziorański został wysłany z pierwszą misją, do Sztokholmu. Schowany na statku, w luku na węgiel, miał płynąć na miejsce ponad trzy dni. Szybko doszedł do wniosku, że rejsu nie będzie wspominał najmilej. Zimno, wilgoć, brud i realna groźba dostania się w ręce Gestapo w przypadku niemieckiej kontroli – po niespełna dwóch dobach miał wszystkiego dość. I właśnie wtedy tortury nieoczekiwanie dobiegły końca.
Statek zamiast do Sztokholmu dopłynął do wybrzeży miasteczka Slite na Gotlandii. Nie chcąc ryzykować, „Janek” ujawnił się przed kapitanem, a już po kilku godzinach zszedł na ląd w towarzystwie policjanta. Jedynego, jaki pracował w najbliższej okolicy. Jak pisał Jan Nowak-Jeziorański w „Kurierze z Warszawy”:
Ranek był słoneczny – niebo bez chmurki. Szwecja witała mnie cudowną, słoneczną pogodą. Mijaliśmy śliczne białe i schludne domki oraz wille miasteczka. Ze wszystkich stron biła w oczy czystość, porządek, dobrobyt i przedziwny spokój.
Mając jeszcze świeżo w pamięci obrazy okupowanej Polski, znalazł się w miejscu, które wojnę znało jedynie z radia i prasy. Rozglądał się dookoła. Spodziewał się, że zaraz znajdzie się na posterunku policji. Tymczasem doprowadzono go do magazynu z konfekcją. Ku jego zaskoczeniu towarzysz zachęcił go, aby wybrał sobie z ubrania wszystko, czego potrzeba, poczynając od butów, a skończywszy na koszulach i krawatach.
Po skończonych zakupach „Janek” udał się do miejsca, gdzie miał spędzić najbliższe kilka dni. Jak przystało na gościa, który przypływa w luku na węgiel, został zakwaterowany w eleganckim hotelu na skraju miasteczka i umieszczony w ślicznym pokoju z widokiem na morze.
Polski kurier i szwedzki stół
Niemalże na każdym kroku Szwedzi starali się umilić przybyszowi czas. Niekiedy robili to zupełnie nieświadomie. Zaproszony pierwszego wieczora do restauracji doznał prawdziwego szoku.
Na środku salki stół uginający się pod półmiskami ze szwedzkimi smörgasborg. Zamiast kiepskiego chleba z marmoladą z buraków – wspaniałe, kruche szwedzkie pieczywo, masła, mleka, cukru ile dusza zapragnie, pięknie nakryte stoły, elegancki kelner (cyt.: „Kurier z Warszawy”, Znak Horyzont 2014).
Także kiedy wysłano go w końcu do Sztokholmu, znowu statkiem, ale tym razem już pierwszą klasą, z menu mógł wybierać wszystko, na co miał ochotę. Jako jedyny – resztę pasażerów obowiązywały kartki.
A może młodą Szwedkę do tego?
Zdawano sobie oczywiście sprawę z tego, że nie samymi ucztami człowiek żyje. Dlatego też pewnego dnia właścicielka hotelu zapytała, czy nie reflektowałbym na ładną i młodą Szwedkę, która gotowa jest odwiedzić mnie w pokoju, wspominał Nowak-Jeziorański. Ze względu na bezpieczeństwo tajnych materiałów, jakie miał przy sobie, musiał z żalem odmówić. Opierał się pokusie, jak sam stwierdził, iście bohatersko.
Słuchanie radia, dostęp do gazet, spacery, wizyty w restauracjach, a nawet prace w ogródku domowym policjanta – wyspa Slite potrafiła zadbać o gości. Po nieco ponad tygodniu „Janek” musiał ją jednak opuścić. Czekano na niego w Sztokholmie, skąd po wykonaniu powierzonych mu zadań powrócił do Polski.
Tutaj jednak także go wyczekiwano. Tym razem komitet powitalny składał się z Niemców. Aresztowania w gronie współpracowników „Janka” naprowadziły Gestapo na trop. Ponownie pomógł mu przypadek. Zamiast do Gdańska, gdzie najprawdopodobniej wpadłby w ręce wroga zaraz po zejściu na ląd, trafił do Szczecina.
Niedługo dostał jednak kolejną szansę na wyjazd w miejsce, gdzie wróg nie miał do niego dostępu – wysłano go do Wielkiej Brytanii.
Whisky z wodą
O tym, że Londyn stanowił najatrakcyjniejszy kierunek dla kuriera, przekonał się już poprzednik Nowaka-Jeziorańskiego, Jan Karski „Witold”. Z jednej strony najważniejsze zadania, z drugiej – luksusy niedostępne nigdzie indziej. I to niekiedy przed dotarciem do celu.
Jedna z tras na Wyspy wiodła przez Niemcy, Francję i Hiszpanię, aż na Gibraltar. Miejsce żyjące dzisiaj między innymi z turystyki już wtedy miało co zaoferować – oczywiście pod warunkiem, że wcześniej uniknęło się aresztowania przez Niemców.
Karski przetransportowany na miejsce motorówką został zaproszony do domu zamieszkiwanego przez brytyjskich oficerów. Przeszliśmy – pisał w „Tajnym państwie” – przez długi, ciemny hol do salonu umeblowanego komfortowo w stylu typowym dla angielskich klubów.
Stojąc na grubym i miękkim dywanie, otoczony przez głębokie i ciężkie fotele oraz półki uginające się od książek, został przedstawiony obecnym na sali. Wśród nich znalazł się pułkownik, który z miejsca zapytał, czego gość chciałby się napić. Ku swojej radości usłyszał: whisky z wodą.
Patrzcie, patrzcie – zawołał – oto człowiek, który wie, jak należy pić whisky. Czy pan wie, panie Karski, że większość moich oficerów profanuje ten trunek, mieszając go z wodą sodową?
Dalsza rozmowa upłynęła na wzajemnych uprzejmościach. Wychwalano więc urok Edynburga i zalety Lwowa. Rzadko zdarzało mi się bywać w tak sympatycznym towarzystwie. Rozprawialiśmy długo i wysączyliśmy przez ten czas sporo drinków. Kładłem się spać wielce rozbawiony.
Wigilia u Naczelnego Wodza
Jak się okazuje, umiejętność picia była dla kuriera niezwykle ważna. Jan Nowak-Jeziorański dowiedział się o tym krótko po dotarciu do Londynu. Podczas pierwszego spotkania z generałem Kazimierzem Sosnkowskim został zaproszony do jego domu na Wigilię. W swojej książce wspomniał:
Na tę ważną wizytę po raz pierwszy włożyłem mundur z proporczykami macierzystej broni: artylerii konnej. Buty i pas wypucowałem, jakbym szykował się do przeglądu w Szkole Podchorążych we Włodzimierzu Wołyńskim.
Zupełnie inaczej do sprawy podszedł gospodarz, który jakby chcąc podkreślić nieoficjalny i rodzinny charakter wieczerzy, zaprezentował się… w niewyprasowanym mundurze.
Kolacja przebiegła w miłej atmosferze. Sosnkowski, jego rodzina i gość z Polski. W końcu generał razem z „Jankiem” zamknęli się w jednym z pokoi, aby w spokoju porozmawiać o sprawach poważniejszych.
Wszystkiemu towarzyszył dym papierosów – Sosnkowski palił jednego za drugim – oraz whisky, znikająca w tempie niewróżącym niczego dobrego. Nowak-Jeziorański tylko słuchał – o sytuacji międzynarodowej, o czekających go zadaniach. Mijały godziny, a wraz z nimi kolejne szklanki szkockiej. Starając się dotrzymać towarzystwa Generałowi – wypiłem za dużo whisky, usiłowałem jednak słuchać z napiętą uwagą, by nie uronić z tych wywodów ani słowa.
Spotkanie dobiegło końca o drugiej w nocy. Prywatnym samochodem Naczelnego Wodza „Janek” wrócił do swojego domu. W następnych tygodniach odbył szereg spotkań. Dłuższych, krótszych, istotnych i całkiem pozbawionych znaczenia. Wszystkie łączyło jedno. Dla człowieka, który spędził kilka lat w okupowanym kraju, radząc sobie z głodem, brakiem ogrzewania i z niebezpieczeństwem wychylającym się zza każdego rogu, były niczym wakacje.
Ciepłe łóżko, whisky i tyle jedzenia ile tylko da się zjeść – o tym w Polsce nawet nie można było marzyć. Tymczasem dla kurierów Armii Krajowej była to rzeczywistość. Trudno osiągalna i związana z ogromnym ryzykiem, niekiedy prowadzącym do aresztowania, a czasem nawet śmierci – ale realna.
Źródło:
- Jan Karski, Tajne państwo, Znak Horyzont 2014.
- Jana Nowaka-Jeziorańskiego Kurier z Warszawy, Znak Horyzont 2014.
KOMENTARZE (1)
Swego czasu jeden pan bezradny radny będąc w delegacji w Anglii na kaca wypił przy śniadaniu wodę służącą do obycia rąk przed posiłkiem. Takie mamy teraz elyty.