W chłodny poranek 5 lutego 1934 roku Jan Czyż jak co dzień przechodził przez Park Kilińskiego. Był dozorcą odbywających się we Lwowie Targów Wschodnich i tędy wiodła jego droga do pracy. Przy ścieżce dostrzegł coś bardzo niepokojącego: świeże ślady krwi prowadzące ku zaroślom.
Po śniegu podszedł do krzaków, a tam: Leżały porozrzucane kawałki mięsa, prawdopodobnie ludzkiego. Dozorca wezwał policję, choć łudził się, że to tylko jakaś padlina, a nie ślady zbrodni. A jednak, nie zmarnował czasu funkcjonariuszy. Na miejscu pojawił się kierownik posterunku i kilku posterunkowych.
Po nich przyjechali także kierownik wydziału śledczego i oddział wywiadowców z psem policyjnym. Już we wstępnym raporcie podano: kawałki mięsa i kości porozrzucane w zaroślach są częściami tułowia ludzkiego. Wobec braku rąk, nóg i głowy nie można jednak było ustalić tożsamości ofiary, a tym bardziej powiązać jej z zabójcą.
Dla wielu funkcjonariuszy byłby to twardy orzech do zgryzienia, ale nie dla lwowskich wygów. Ci w ciągu zaledwie doby wyśledzili i aresztowali sprawcę, udowadniając, że naprawdę znają się na swoim fachu.
Z pomocą psa policyjnego (a być może także informacji od mieszkańców) kolejne części ciała odnaleziono w okolicy cegielni Nachta przy ul. Tarnowskiego oraz w parku na Żelaznej Wodzie. Samo w sobie nie pozwoliło to jednak posunąć śledztwa do przodu. Na właściwy trop policjantów skierowało kilka poszlak.
Po pierwsze na znalezionych częściach ciała były przylepione kawałki pudełek tekturowych z papierosów „Płaskie” i „Sport”. I było tych kawałków bardzo dużo, tak jakby do mordu doszło w jakimś sklepie czy magazynie.
Po drugie, posterunkowy Sobolewski z pierwszego komisariatu widział jak w sobotę 3 lutego około północy kioskarz Hieronim Cybulski – inwalida wojenny prowadzący interes pod Parkiem Kilińskiego – wprowadził do swojej budy jakąś kobietę, z którą się tam zamknął. Policjanci ustalili, że: Cybulski w kiosku mieszkał, a często w ostatnich trzech latach, odkąd nie żył ze swą żoną Józefą, sprowadzał do kiosku prostytutki.
Nie byłoby w tym jeszcze nic dziwnego (ani gorszącego dla policjantów, którzy nie takie rzeczy w życiu widzieli), gdyby nie fakt, że Cybulski właśnie wystawił na sprzedaż damski płaszcz i jeszcze na dodatek żywo interesował się śledztwem.
Policjanci postanowili złożyć mu wizytę w kiosku pod parkiem. Wewnątrz natrafili na istne pobojowisko. „Gazeta Lwowska” z 9 lutego pisała:
Cała podłoga zaśmiecona, skąpana była krwią. W kątach znajdowały się skrwawione szmaty i strzępy ubioru damskiego. Wśród rupieci na podłodze znaleziono kilka palców rąk. Pod ladą stał cebrzyk z wodą, a wewnątrz jelita, kawałki mięsa i kości oraz skóra z głowy. Na półce w teczce znajdowała się głowa zmasakrowana tak, że żadnych rysów twarzy nie można było rozpoznać.
Na stole leżały narzędzia mordu: ręczna piłka, siekiera i nóż, którym zbrodniarz w chwili przybycia policji krajał słoninę.
Na widok nieproszonych gości Cybulski zbladł i dopiero po chwili nieskładnie wydukał, w kierunku jednego posterunkowego, którego znał osobiście: Panowie do mnie… ja przecież nic nie zrobiłem… to była prostytutka… Kioskarz szybko jednak się opanował i na komisariacie zaczął referować dość składną, choć nie do końca sensowną historię.
Utrzymywał, że w ostatnią sobotę spotkał na ulicy Halickiej młodą dziewczynę i nawiązał z nią zaskakująco szybką znajomość. Spacerowali jakiś czas po mieście, a że doskonale znajdowali wspólny język, toteż zaprowadził w końcu kobietę do swojego kiosku, gdzie wespół zabrali się do obalania butelki wódki. „Gazeta Lwowska” z 8 lutego relacjonowała:
Dalsze szczegóły podaje bardzo niejasno, mówi, że dziewczyna usiłowała pozbawić się życia jakąś trucizną. Po wypiciu trucizny dziewczyna ciężko zachorowała i leżała w budce przez sobotę i niedzielę. W niedzielę umarła. Cybulski zeznaje dalej, że bojąc się odpowiedzialności przystąpił do poćwiartowania zwłok dziewczyny.
Każdy laik potrafi stwierdzić, że niewinni ludzie nie ćwiartują zwłok. Sam Cybulski po dłuższym przesłuchaniu też zaczął się motać w zeznaniach. W końcu przyznał, że udusił kobietę w pijackim szale, a następnie poćwiartował jej zwłoki. Podawał też drugą wersję, według której otruł denatkę cyjankiem (rzeczywiście znaleziono tę truciznę w kiosku). Kawałki ciała rozrzucił z pomocą swojego znajomego, bezrobotnego kamieniarza Michała Kołodzieja. Zapewniał go, że kupił końskie mięso, które mu się zepsuło.
To końskie mięso było w rzeczywistości ciałem 41-letniej prostytutki Emilii Szeffówny. Nikt za nią nie tęsknił – nie tylko kupczyła własnym ciałem, ale też trudniła się paserstwem i ogółem należała ponoć do najgorszego typu dziewczyn ulicznych.
Klienci 44-letniego kioskarza Cybulskiego zaczęli teraz opowiadać policji, że od dawna podejrzewali, iż coś jest z nim nie w porządku. Podobno zdradzał zdegenerowane krwiożercze instynkty. Obdzierał zdechłe psy ze skóry, a widok krwi wprawiał go w dziwny stan. Mówiono, że do kiosku nie tylko spraszał prostytutki, ale też organizował z ich udziałem wyuzdane orgie. Szeptano, że już wcześniej ulicznice znikały bez śladu po wizytach u kioskarza. Może to ich ciałami podkładał w piecyku, w którym znaleziono nadpalone buty Szeffówny?
Proces odbył się w trybie doraźnym – pierwszą rozprawę wyznaczono na 27 lutego. Zgodnie z przepisami w takim trybie mógł zapaść tylko jeden wyrok skazujący: śmierć. Wpierw należało jednak określić poczytalność oskarżonego. Najpierw zrobiono mu typowe w takich sytuacjach badanie roentgonologizne, aby określić czy jego mózg nie wykazuje anormalności.
Lekarze ze Szpitala Powszechnego we Lwowie niczego takiego nie stwierdzili. Także psychiatrzy orzekli w swoim raporcie, że Cybulskiego należy uznać za poczytalnego. Zarazem lwowskie sfery prawnicze oraz prasa jeszcze przed procesem uznały kioskarza za typ skrajnie cynicznego mordercy. Na dowód przytaczano ostatecznie zrekonstruowany akt zabójstwa:
Zręcznie wsypał Scheffównie truciznę cjankali do szklanki z wódką, czego Scheffówna nie zauważyła. (…) Trącił swoją szklanką o szklankę Scheffówny, zawierającą truciznę, mówiąc z całym cynizmem (…): „Na zdrowie”.
Po pokrajaniu zwłok, Cybulski przez kilka godzin przy częściach zwłok spał, a zbudziwszy się handlował przez cały dzień.
Proces trwał zaledwie dwa dni i 28 lutego sąd wydał wyrok. Uwzględnił okoliczności łagodzące (częściową niepoczytalność, mimo że nie wynikała ona z badań psychiatrycznych) i skazał Cybulskiego na dożywotnie więzienie, zamiast kary śmierci. Jeśli „rzeźnik z Lwowa” nie zginął za kratami – a gazety nic o tym nie wiedziały – wyszedł na wolność już po niespełna sześciu latach, podczas kampanii wrześniowej. Kto wie ile jeszcze prostytutek mogło paść jego ofiarą…
Źródło:
„Gazeta Lwowska”, numery z lutego 1934 roku.
KOMENTARZE (9)
Ciekawi mnie co działo się z mordercami w więzniach po wybuchu 2 woj.św.Czy była jakaś ogólna amnestia ?Może jakieś karne kompanie?
nie dam sobie głowy uciąć, ale wydaje mi się, że gdzieś czytałem, że na terenach zajętych przez Niemców więźniowie zostali przewiezieni prosto do kacetów.
Pamiętam opowiadania mojej prababci (podczas wybuchu II wojny miała 14 lat). Kiedy rodziny z jej wsi z całym dobytkiem na wozach uciekały ze swoich domów „bo Niemcy idą”, z niedaleko położonego szpitala dla psychicznie chorych – Warta, dzisiejsze woj. łódzkie – po prostu wszystkich pacjentów wypuszczono. Ludzie bardzo się ich bali. Nie potrafię niestety powiedzieć, z jakimi schorzeniami byli przebywający tam ludzie.
Zostali po cichu zgładzeni, a powiedzieli że zgineli na wojnie.
Widzę że odpowiadacie sobie w latach parzystych, więc ja też dołożę swoją cegiełkę w 2024 r.
Ciekawa historia… Zainteresowanym Lwowem, Kresami polecam przy okazji książkę na jaką trafiłem zupełnie niedawno w opolskim Suplemencie. To „Zostali we Lwowie” Anny Fastnacht-Stupnickiej. To nie beletrystyka, ale czyta się jak najlepszą powieść. Opowiada o Polakach podczas sowieckiej i niemieckiej okupacji we Lwowie oraz o losach powojennych tych, którzy nad Pełtwią zostali po 1945 roku. Dla mnie to pierwsza tak wyczerpująca rzecz o tamtych czasach i tamtych ludziach. Zresztą i dzisiaj, o czym pisze autorka, różnie tam się dzieje… Grzebiąc w internecie znalazłem informację, że książka Fastnacht-Stupnickiej chyba rok temu znalazła się wśród najlepszych książek historycznych wydanych w Polsce, ale jakoś chyba było o niej cicho. Polityczna poprawność? Nie bardzo rozumiem, bo autorka otwiera nieznane powszechnie wrota naszej historii. Naprawdę cacko.
Przerazajaca historia, jak mozna mieszkac w tak malutkim pudełku – to ma byc kiosk ? Przeraza mnie tym bardziej , ze studiuje we lwowie i wlasnie mieszkam przy ulicy 'Tarnowskoho’ , az ciarki przechodza !
a propos mieszkania w kilku metrach – polecam opis pokoju mordercy – Raskolnikowa ze „Zbrodni i kary”.
Nie jestem pewien czy w czasie II wojny światowej, ale wcześniej takie przypadki były zatrudniane przez agresora jako kaci. Ofiary cywilne musiałyby zabijane przez kogoś