Na każdej wojnie przychodzi taki moment, gdy nieprzyjaciela nie ma w pobliżu, nad głową nie świszczą kule, a naloty jakoś człowieka omijają. Co żołnierze robili żeby nie dostać z nudów szmergla przed kolejną walką? Fundowali sobie odrobinę normalności, codzienności i śmiechu.
Na różnych frontach różnie to bywało. Gdzieś na świecie żołnierze strzelali do białych niedźwiedzi, inni w wolnym czasie chadzali na suk, a jeszcze kolejni pili francuskie wino i bratali się z Résistance. Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich (SBSK), która wojnę spędziła wśród piasków Afryki Północnej i na Bliskim Wschodzie, także musiała coś zrobić z wolnym czasem swoich żołnierzy.
Warunki, w których przyszło działać referatowi kulturalnemu SBSK były doprawdy specyficzne. Z jednej strony krajobraz nieznany (a żołnierz nie może pośpiewać rozmarynowi o tym, że pójdzie do dziewczyny), z drugiej ciągła groza wojny i oddalenie od dużych skupisk ludności polskiej. Trzeba było zatem wytężyć umysły i mimo wszystko leczyć tęsknotę strzelców za ojczyzną, rozwijać ich ciała i umysły. Jak to wyglądało w praktyce?
Coś dla ciała
Bardzo ważną z punktu widzenia psychologicznego i zdrowotnego gałęzią działalności kulturalno-wychowawczej było życie sportowe. Gry zespołowe i wysiłek fizyczny pozwalają odreagowywać stres, budować więzi w grupie, poprawiać tężyznę i… po prostu dostarczają doskonałej rozrywki.
Od 1940 roku za sport odpowiadała sekcja kulturalno-oświatowa brygady. Pod jej skrzydłami uprawiano wiele dyscyplin, w tym siatkówkę i boks. Największą popularność zyskał jednak polski sport narodowy, czyli piłka nożna.
Reprezentacja Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich to były prawdziwe asy! Do drużyny weszło wielu przedwojennych „Junaków”, czyli piłkarzy Junaka Drohobycz, który tuż przed wojną wygrał zawody ligi lwowskiej i był niemal pewnym kandydatem do przejścia eliminacji ligi państwowej. Wśród karpatczyków znalazł się między innymi prezes klubu mjr Mieczysław Młotek, a zawodników trenował świetny strzelec „Junaka” – Tadeusz Krasoń.
Drużyna SBSK rozegrała w Egipcie wiele spotkań z tamtejszymi klubami piłkarskimi. Spotkania towarzyskie z drużynami alianckimi również nie należały do rzadkości. Gra karpatczyków na tyle się spodobała, że ich mecze z drużynami egipskimi pokazywano w kronikach filmowych i szeroko opisywano w prasie. Z książki Zbigniewa Wawra pt. „Tobruk 1941” dowiadujemy się, że w sumie podczas pobytu w Egipcie żołnierze brygady rozegrali 24 mecze, wygrywając dwie trzecie z nich.
Ucz się strzelcze, ucz!
Kiedy Niemcy zaatakowali Polskę, nie zważali na to, ile jeszcze zostało do matury, czy skończyło się gimnazjum, czy grekę przyswoiło, matematykę zrozumiało. Wielu młodych ludzi zamiast do szkół, pomaszerowało do koszar i tak dotarli na Bliski Wschód. Wojsko zdecydowało, że czas nadrobić braki w wykształceniu żołnierzy i w grudniu 1940 roku zorganizowało w Tel Awiwie polskie gimnazjum i liceum.
Przerwaną naukę mogli tam podjąć polscy żołnierze służący w 2 Korpusie. Jednak dopiero w maju 1942 roku trafiło tam pierwszych 44 karpatczyków. Mieli odbyć sześciomiesięczny kurs przygotowujący do małej matury. Co ciekawe, poziom wykształcenia SBSK był całkiem niezły − na 4000 żołnierzy tylko 11 było analfabetami.
Do, re, mi i V jak Victory
Kiedy już ciało było wysportowane a matura w wojsku niemal zdana, należało pożywić jeszcze ducha. I tu nieocenioną rolę odgrywał referat kulturalno-oświatowy. 15 sierpnia 1940 roku po raz pierwszy wystąpił chór złożony z karpatczyków, wraz z towarzyszącą mu orkiestrą. Jak wiadomo nawet debiuty bywają surowo oceniane, jednak polskim żołnierzom się upiekło.
Recenzje ich występu publikowane w palestyńskiej prasie były pozytywne. Chór SBSK spodobał się tak bardzo, że zaproszono go do występu radiowego w Jerozolimie. Co ciekawe, w dniu występu chóru brygady rozpoczęto nadawanie audycji „Dzień żołnierza od pobudki do capstrzyku”.
Piosenki ludowe i utwory patriotyczne jeszcze wiele razy bawiły strzelców. Chórzyści w większości służyli normalnie w oddziałach liniowych, więc tym bardziej trzeba docenić fakt, że po służbie wkraczali na scenę i zabawiali kolegów z brygady swoimi popisami wokalnymi. A wbrew wszelkim pozorom, nie jest to wcale takie lekkie zajęcie.
Kurtyna w górę, czyli teatrzyk czas zacząć.
Śpiew chóralny i propagowanie polskiej muzyki w szeregach aliantów nie było jedynym polem umożliwiającym artystyczne wyżywanie się. Nawet bardziej poszczęściło im się w dziedzinie teatru.
W szeregi brygady trafiły prawdziwe znakomitości: Marian Hemar (przed wojną, razem z Tuwimem, pisał teksty między innymi do święcących triumfy teatrzyków „Qui pro Quo” i „Cyrulika warszawskiego”), Paweł Prokopieni (śpiewał w duecie razem z Janem Kiepurą), czy Stanisław Młodożeniec (współtwórca futuryzmu w poezji polskiej).
Choć wielokrotnie problem stanowiło obsadzanie ról kobiecych, radzono sobie z tym na różne sposoby. Kiedy pośród całej brygady aktorów nawinęła się jedna aktoreczka, grano np. komedię muzyczną „Ich ośmiu, ona jedna”.
Najczęściej w przedstawieniach grywały dwie damy: Maria Kijewska i Zofia Dechaine oraz panny z kolonii alianckich (o ile jakaś panna/kolonia – niepotrzebne skreślić – znajdowała się akurat w pobliżu).
Czołówka Teatralna Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich dawała żołnierzom chwile wytchnienia. Do roku 1942 wystawiła łącznie 45 przedstawień. Nie zabrakło jej także w oblężonym Tobruku. Żołnierze broniący miasta poprosili dowództwo o przysłanie im czołówki teatralnej. Prośbę oczywiście spełniono, a aktorzy z uśmiechem na twarzy zabawiali strzelców.
Czytelnictwo w wersji oblężonej
Żeby ukulturalnić żołnierzy jeszcze bardziej, w marcu 1941 roku działalność rozpoczęła wypożyczalnia książek. Przez rok udało się zgromadzić w niej bagatela kilka tysięcy woluminów (przypomnijmy, że cały czas trwały walki!). W Samodzielnej Brygadzie Strzelców Karpackich istniały biblioteki na kółkach, które docierały do wszystkich oddziałów.
Co ciekawe, nawet oddziały liniowe uczestniczące w walkach w Tobruku w plecakach miały książki z owych wypożyczalni. Polskie powieści historyczne w ciężkich chwilach podnosiły karpatczyków na duchu.
Brygada posiadała także własne wydawnictwo. Zbigniew Wawer wylicza w albumie „Tobruk 1941” kilka wydrukowanych w Afryce Północnej pozycji: „Przewodnik po Kairze i Luksorze” (nakład 2000 egzemplarzy), „Kalendarzyk żołnierza polskiego na Środkowym Wschodzie” (6000 egzemplarzy) oraz książkę Adama Eplera „Ostatni żołnierz polski kampanii 1939 roku” (nakład 800 egzemplarzy).
Co ciekawe drugą publikacją o największym nakładzie była książka „Choroby weneryczne, objawy, leczenie i zapobieganie” (5000 egzemplarzy). Możemy się tylko domyślać powodów jej wydania…
Na koniec jeszcze parę słów o prasie. SBSK, jak większość dużych formacji zbrojnych, wydawała swoje pisemka. Biorąc pod uwagę warunki polowe i możliwości, trzeba docenić ich poziom. Bogato ilustrowane i świetnie zredagowane gazetki robiły furorę.
Referat kulturalno-oświatowy, odpowiadający za tego rodzaju przedsięwzięcia, kolportował sporo różnych tytułów: „Ku wolnej Polsce”, tygodniki „Polska” i „Nasz Tygodnik”, dwutygodnik „Nasze Drogi”, a podczas pobytu w Tobruku „Głos Tobruku”. Trzeba przyznać: dowództwo zrobiło wiele, by żołnierze nie musieli gapić się w bezkres pustyni.
Źródło:
- Zbigniew Wawer, Tobruk 1941, Bellona 2011.
KOMENTARZE (7)
A co to za dziwny język na górze czasopisma „special number issued on the occasion of delivering the fortress”?
Polacy walczyli pod komendą Brytyjczyków, w ramach międzynarodowych formacji. To odbijało się także na wydawanych przez nich publikacjach. Do pewnego stopnia były one dwujęzyczne. U dołu jest ten sam tytuł i podtytuł po polsku (choć słabo go widać na tej reprodukcji).
Mi chodziło o poziom znajomości angielskiego u żołnierza, który napisał „special number”.
Czy weług Kamila „dziękuję z góry” to „thank you from the mountain”?
Oczywiście zgadzam się z tym, że ci żołnierze byli bohaterami i należy o nich pamiętać, ale i oni nie byli doskonali.
Przyznam, że nie rozumiem Twojego podejścia :). Chodzi ci o to, że nie skrytykowałem (ani moja żona w artykule) braków w edukacji językowej polskich żołnierzy podczas wojny? A skąd oni niby mieli znać gramatyczny, zupełnie poprawny język? Kiedy i gdzie mieli się go nauczyć? Bo przecież przed wojną zdecydowana większość z nich nie miała takiej okazji (to jeszcze nie była epoka angielszczyzny, jak dzisiaj), a na początku wojny dużo przydatniejszy wydawał się francuski.
Ogółem – osobiście w ogóle bym nie zwracał na takie rzeczy uwagi, bo to coś oczywistego i w żaden sposób nie świadczącego o „doskonałości” czy „niedoskonałości”. Dla mnie imponujący jest natomiast fakt, że ci ludzie tak szybko przyswoili sobie język, potrafili się komunikować choćby na poły na migi itd. A każdy Anglik, Kanadyjczyk czy Australijczyk łatwo przecież rozumiał, że „special number” to w rzeczywistości „special issue”.
Komentarz z naszego profilu na Facebooku, z powiązanych materiałów (http://www.facebook.com/ciekawostkihistoryczne?sk=wall):
Anna Zawadzińska:
”(…) w sumie podczas pobytu w Egipcie żołnierze brygady [SBSK] rozegrali 24 mecze, wygrywając dwie trzecie z nich”
może piłka nożna powinna wrócić w kamasze ;] szło im zdecydowanie lepiej :P
Piłka nożna to NIE był, NIE jest i najprawdopodobniej nigdy NIE będzie… polski sport narodowy…
Nie piszcie tego rodzaju bredni.
Pozdrawiam!
Przypomina mi się, jak podczas przygotowań do matury z historii nauczyciel podesłał nam kilka utworów Hemara w wykonaniu m.in. Mariana Opanii i Wiktora Zborowskiego. Przednie rzeczy. Szczególnie utkwiło mi „Pamiętaj o tym wnuku, że dziadzio był w Tobruku”, zabawne (co tu tyle nasypało piasku), ale i zmuszające do refleksji…