10 lipca 1942 roku do Archangielska dotarł pokiereszowany konwój P.Q.17. Spośród 36 jednostek port docelowy zobaczyło wyłącznie 11. Brytyjskich marynarzy, którzy ryzykowali życiem, by dostarczyć zapasy Sowietom, czekały dwa miesiące przymusowego pobytu w ponurym mieście na dalekiej północy. Nieśmiało liczyli, że jak w każdym porcie przynajmniej towarzystwo pięknych dam umili im dłużące się dni i pozwoli zapomnieć o tragicznej w skutkach bitwie morskiej.
Oczywiście kobiet w Archangielsku nie brakowało – mężczyźni poszli na wojnę (która póki co szła zdecydowanie nie po myśli Związku Radzieckiego), więc to właśnie one przejęły wiele obowiązków na tyłach.
Brytyjski korespondent wojenny Godfrey Winn utknął w Archangielsku wraz z resztą alianckich marynarzy. We wspomnieniach pisał nie tylko o nędzy i głodzie panujących u wschodnich sojuszników, ale też o kontaktach z płcią piękną. Kontaktach, które okazały się dla chłopców z Royal Navy niemiłym zaskoczeniem…
Natasza-milicjantka i radziecka potańcówka
Już parę godzin po zejściu na ląd Godfrey został zatrzymany przez jedną z lokalnych milicjantek-amazonek. W swoich wspomnieniach, wydanych pod tytułem „P.Q.17: Opowieść korespondenta wojennego o tragedii konwoju”, zanotował:
Musiała zauważyć jak się wałęsamy i wprowadziła w czyn rozkazy, jakie wcześniej musiała otrzymać. Mogliśmy być sprzymierzeńcami na morzu, ale na lądzie byliśmy obcokrajowcami, a wszyscy obcokrajowcy to potencjalni szpiedzy, których trzeba pilnować (s. 190).
Tym razem skończyło się na reprymendzie i eskorcie w bezpieczne miejsce. Później jednak kontakty z radzieckimi damami miały sunąć już tylko w dół po równi pochyłej.
Jeszcze tego samego wieczoru autor trafił do Klubu Międzynarodowego, na potańcówkę organizowaną dla alianckich marynarzy. Z pozoru wszystko wyglądało normalnie – najpierw odbył się koncert, później projekcja filmu „Every Dawn I Die”, a w końcu pary wyszły na parkiet. Tylko partnerki nieszczególnie wykazywały zaangażowanie:
Zawodowe fordanserki z Palais de Danse były dużo bardziej ożywione i skore do rozmowy niż te hostessy klubowe, które miały wspaniałą okazję stać się ambasadorami swojego kraju, a zamiast tego zachowywały się jak strażniczki podczas tańców w więzieniu. Prawda, niektóre z nich miały umalowane usta i jedna lub dwie miały pofarbowane włosy, ale ich wyraz twarzy był wysoce zniechęcający.
Wyglądały jak roboty. Prawie w ogóle się nie uśmiechały i zupełnie nie dawały po sobie poznać, żeby trafienie w ramiona brytyjskiego marynarza sprawiało im jakąkolwiek przyjemność. (…) Dziś wieczorem nie proszono o bisy, nie tworzyły się pary, które później wymknęłyby się na miasto (s. 193).
Skończyło się na tym, że przed zamknięciem klubu chłopcy z Royal Navy woleli tańczyć… sami ze sobą, niż narażać się na kolejną wzgardę. Autor zrelacjonował rozgoryczenie młodych Brytyjczyków, ale też starał się dotrzeć do drugiego dna całej sytuacji:
Nie sądzę by same dziewczyny były winne swemu sztywnemu zachowaniu i zimnej reakcji na wszelkie niewinne zaloty. Najwyraźniej miały swoje rozkazy – żadnej fraternizacji – i miało się wrażenie, że przez cały czas są świadome tego, że obserwuje je agentka NKWD, która dostrzeże każdą chwilę słabości, każdy przyjacielski gest wobec obcych (s. 193).
Nieudany podryw na batonika
Pod czujnym okiem bezwzględnej radzieckiej bezpieki nie pomagała nawet twarda waluta i sprawdzone metody podrywu. Godfrey powtórzył relację jednego z kolegów z nieudanej nocy:
Mnie z moją partią szło całkiem całkiem, po prostu tańczyliśmy, a wiecie, że potrafię parę lepszych kawałków (…). Kiedy muzyka przestała grać, mówię „Co ty na to żeby się jeszcze umówić?” Ale ona po prostu potrząsnęła głową, więc myślę sobie, że z drugiego spotkania nici, ale wtedy przyszła mi do głowy dobra myśl.
Przypomniałem sobie, że wrzuciłem do kieszeni batonik Nutty, tak na wszelki wypadek, jakby mi zabrakło gotówki.
Tak więc wyciągam go i wręczam jej z eleganckim ukłonem i w ogóle. „Proszę, Natasza”, mówię do niej, „jest wart pięćdziesiąt rubli, ale jest twój, a będę miał więcej, jeśli pozwolisz mi pokazać sobie złoty nit w kadłubie”. (…) Wiecie to wcale nie było śmieszne, zorientowałem się, że ona w ogóle nic nie rozumie z tego, co do niej mówię, ale myślę sobie, na pewno się połapie, jak zobaczy batonik, więc włożyłem go w jej rękę.
Ale wyobraźcie sobie, ona od razu upuściła go na ziemię, jak jakąś cholerną bombę zegarową. I tak na mnie spojrzała, jakbym nie wiadomo co chciał jej zrobić. Nim zdążyłem się znowu odezwać, że to tylko tak po przyjacielsku, ona odwróciła się i poszła, zostawiając mnie samego z batonikiem leżącym u mych stóp (s. 194-195).
Na Sybir za pogaduchy ze szpiegami
Zachowanie radzieckiej dziewczyny wcale nie trudno zrozumieć. Wiele mówi historia innego marynarza, którą Godfreyowi powtórzył jeden z gości kapitana jego okrętu.
Parę tygodni wcześniej do brytyjskie bazy morskiej w Archangielsku przybyła dostawa czekolady. Jeden z oficerów chciał podziękować Rosjance, która sumiennie sprzątała w jego kwaterze, utrzymując ją w idealnej czystości. Wręczył jej kilka czekolad:
Wiedział, że taki podarunek będzie po stokroć bardziej cenny niż pieniądze, gdyż w sklepach nic nie można było dostać. Ona uważała tak samo. Dla niej była to manna z nieba i gorąco mu podziękowała, po czym poszła do domu. Już nigdy jej nie zobaczył (s. 195).
Oczywiście strona radziecka do niczego się nie przyznała, ale z pogłosek i doświadczenia wynikało, że dziewczyna musiała zostać wysłana za karę – za przyjęcie paru tabliczek czekolady – za Ural.
Podobnie wyglądała historia załoganta o imieniu Smithie, który przypadkiem poznał w biurze kapitanatu portu tłumaczkę, która dopiero co skończyła studia na uniwersytecie w Archangielsku. Dziewczyna była zachwycona, że miała okazję podszlifować swój potoczny angielski, podczas gdy Smithie miał w końcu okazję porozmawiać z kobietą na tematy inne niż związane z wojną czy różnymi rodzajami jedzenia (s. 230).
Marynarz zaproponował jej kolejne spotkanie – zupełnie niewinny spacer po porcie. Okazało się, że nie wszyscy Sowieci sztywno trzymali się linii partii. Byli też tacy, którzy chcieli poznać Anglię, chcieli się zaprzyjaźnić. Sympatyczny epizod szybko jednak dobiegł końca:
– Doniesiono na Anię – mówił dalej Smithie. – Dziś wieczorem, gdy się spotkaliśmy, była cała we łzach. Rozmawialiśmy tylko chwilkę. Mówiła, że zagrozili jej, że jak jeszcze raz ze mną będzie rozmawiać poza biurem, to zostanie karnie przeniesiona, a może nawet nigdy więcej nie zobaczy swojej rodziny. (…)
To musi być straszne być tak pilnowanym. Jeden spacer z obcokrajowcem na nabrzeżu i mówią ci: zrób to jeszcze raz, a pojedziesz na wakacje na Ural. Masz pojęcie? (s. 230-231).
Z kapitalistami zadawać się nie będziemy!
Oczywiście zdarzały się także przypadki całkowicie odwrotne. Na koniec przytoczmy jeden, właśnie tego rodzaju. Na opisanej wcześniej potańcówce również londyńczyk Ernie Davidson próbował zauroczyć jedną z dziewczyn. Ta okazała się najprawdziwszą bolszewiczką:
Tak w ogóle to całkiem nieźle gadała po naszemu, na uniwersytecie studiowała i ja mówię do niej „Natasza, uważamy, że wasz wujaszek Józef jest O.K. a ona na to „Nie nazywam się Natasza, ale Olga”. No to ja dalej mówię „Olga, uważamy, że wasz wujaszek Józef jest w porządku i wasza Armia Czerwona, i wasze kobiety”. (…) A ona tylko powiedziała „My uważamy was za zgniłych kapitalistów” (s. 194).
Źródło:
Artykuł powstał w oparciu o książkę Godfreya Winna pt. „P.Q.17: Opowieść korespondenta wojennego o tragedii konwoju” (Finna, 2011).
KOMENTARZE (6)
Propaganda zrobiła swoje. Gdy do murmańska zaczęły docierać pierwsze konwoje, żołnierze radzieccy nagle otrzymywali sprzęt ubrania i inne akcesoria Made in USA. Trzeba było wytłumaczyć się przed narodem z sojuszu z imperialistami. Politrucy wpadli na pomysł, że USA to międzynarodowy skrót koalicji antyfaszystowskiej i oznacza Ubijom Sukinsyna Adolfa
Tłumaczono również „Made in USA” jako zbudowane dla USA, ale mało kto dawał się nabrać. Ogólnie wszyscy wiedzieli, że tuszonka, młotki i namioty są amerykańskie, ponieważ dostarczając zaopatrzenie odciążano zakłady produkcyjne które mogły skupić się na produkcji czołgów i amunicji.
I widzisz Darku, to jest fajny temat na ciekawostkę :). I teraz powinieneś spojrzeć w swoją duszę, w swoje sumienie, i zadać sobie pytanie: „Dlaczego nie napisałem z tego ciekawostki?” ;-)
Bo za krótki
Sądząc po tekstach angielskich żołnierzy, to nawet bez bezpieki szału by tam nie zrobili xD
Beznadziejni ci kolesie. Na batonika!?! Batonik to niech se w dupę wsadzą.