Komandor Eugeniusz Pławski był jednym z najwybitniejszych oficerów polskiej marynarki. Przeszedł do historii po brawurowym pościgu za „Bismarckiem”.

Kiedy 16 czerwca 2004 roku jego prochy zostały sprowadzone do Polski i pochowane na Cmentarzu Marynarki Wojennej w Gdyni – Oksywiu, w zasadzie tylko nieliczni mieli świadomość, że tym samym powrócił symbolicznie do ojczyzny niezwykły człowiek, którego życie pełne było paradoksów i zaskakujących zwrotów. Był postacią nietuzinkową. Mowa o Eugeniuszu Pławskim, polskim komandorze, oficerze pokładowym okrętów podwodnych i niszczycieli, pilocie wojskowym. To tylko wybrane funkcje, jakie pełnił.
Wojenna biografia
Urodził się w 1895 roku w Noworosyjsku na terenie Rosji. Stąd przylgnął do niego pseudonim „Żeńka”. Barwne dzieje jego przodków pobudzały jego wyobraźnię. Potrafił np. opowiadać, iż jest synem cara, co najczęściej przyjmowano za… prawdę. Ukończył m.in. Szkołę Morskiego Korpusu w Petersburgu, Szkołę Lotnictwa Morskiego w Sewastopolu czy szkoły podwodnego pływania w Tulonie we Francji. W czasie I wojny światowej służył w Carskiej Marynarce Wojennej Rosji. Należał wówczas do tajnego Związku Wojskowych Polaków w Odessie.

W 1940 roku Eugeniusz Pławski został dowódcą niszczyciela ORP „Piorun”.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości wrócił do odrodzonego kraju i w stopniu porucznika marynarki został przyjęty do Marynarki Wojennej. Z biegiem lat pełnił wiele funkcji m.in. komendanta Portu Wojennego Puck, dowódcy okrętu podwodnego ORP „Żbik” czy pierwszego dowódcy Dywizjonu Okrętów Podwodnych. W 1939 roku wszedł w skład misji wojskowej do Francji mającej zabiegać o pomoc militarną w razie wybuchu wojny, która właśnie tam go zastała. W następnym roku został dowódcą niszczyciela ORP „Piorun”. Tak w wielkim skrócie wygląda wojenna biografia Eugeniusza Pławskiego. W roku 2004 wydane zostały w Polsce jego wspomnienia „Fala za falą…”.
Tragikomiczne początki
Niezwykle ciekawie wyglądało tworzenie polskiego korpusu oficerskiego po odzyskaniu niepodległości. Pławski wspomina egzaminy w nowej polskiej marynarce wojennej, które przeszedł w Pucku w Kasynie Oficerskim. Wziął w nich udział razem z kilkoma innymi oficerami. Generalnie nie byli oni w stanie zrozumieć, dlaczego komisja chce ich traktować jako ekspertów wiedzy o Polsce – przecież mieli pływać na statkach i okrętach. Ostatecznie jednak (dzięki poprawkom) egzaminy zaliczyli wszyscy.
Autor opisuje też jak „raczkował” polski przemysł zbrojeniowy, jak domowymi niemal metodami starano się uruchomić czy nauczyć młodych adeptów sztuki obsługiwania maszyn bojowych. Warsztaty remontowe tak naprawdę miały tylko taką nazwę, a przypominały kowalskie kuźnie. Skrócona instrukcja lotu wodnosamolotem M5 – dwumiejscowym dwupłatem o otwartym kadłubie – polegała m.in. na wskazówce: „W powietrzu trzymaj gębę zamkniętą, bo jak ci pęd powietrza rozedmie usta, będziesz wyglądał jak balon, a jeśli masz sztuczne zęby, to pójdą z wiatrem”. Z kolei przy lądowaniu warto było zastosować się do uwagi: „przeżegnaj się na wszelki wypadek i mów na głos: Niech się dzieje wola Boska… woduję!”.
Żona marynarza
Armia, która stała się z biegiem lat niemalże oczkiem w głowie całego narodu – a przynajmniej tak była postrzegana przez społeczeństwo – musiała też łamać stereotypy. Pławski przytacza opis swoich zaręczyn i ślubu, konkludując, że w tych kwestiach marynarze mieli jeszcze gorzej niż ułani. O co chodziło?
Wybranka jego serca pracowała w niezwykle popularnym wówczas dzienniku „Rzeczpospolita”, do którego pisali m.in. Kornel Makuszyński czy Stanisław Stroński. Pławski oświadczył się jej jak na niego przystało, czyli niesztampowo i tajemniczo, w tramwaju. Oświadczyny zostały przyjęte, jednak należało jeszcze uzyskać zgodę rodziców panny młodej. Bez entuzjazmu, ale ją wyrazili. Wkrótce jednak rozpoczęła się nich… nagonka, m.in. na łamach wspomnianej gazety. Powodem było oczywiście oddanie ręki córki marynarzowi, którzy „do domów wracają raz na kilka lat, mają nieprawne żony i różnokolorowe potomstwo w każdym zakątku świata”.
Zarzuty te najczęściej kierowano anonimowo, nawołując do opamiętania się i zerwania narzeczeństwa. Już w kościele, idąc z przyszłą żoną w stronę ołtarza, Pławski usłyszał za sobą głos Kornela Makuszyńskiego: „Marysiu, cofnij się! Masz jeszcze czas”. Słowa te wzbudziły zadowolenie wśród większości przybyłych na uroczystość gości, jednak panna młoda nie zmieniła zdania, a małżeństwo przez nich zawarte okazało się niezwykle udane.
Czytaj też: Dogonić i zatopić Bismarcka! Jak ORP Piorun ścigał dumę Hitlera?
Zatopienie Bismarcka
Eugeniusz Pławski najbardziej znany jest z tego, że jako dowódca niszczyciela ORP „Piorun” wziął udział w pościgu za niemieckim, wówczas największym na świecie pancernikiem „Bismarck”. „Piorun” jako pierwszy okręt grupy pościgowej zdołał go wykryć. Było to 26 maja 1941 roku. Wydarzenie to urosło do rangi symbolu, choćby z tego powodu, że załoga niszczyciela została skierowana do akcji po trzytygodniowym, a nie trzymiesięcznym (jak planowano) przeszkoleniu, a mniej więcej dwie trzecie jej członków morze znało wcześniej tylko z obrazka. Angielski dowódca operacji tak obawiał się o losy Polaków, że Pławski rozmowę z nim odebrał jako pożegnanie.

Eugeniusz Pławski najbardziej znany jest z tego, że jako dowódca niszczyciela ORP „Piorun” wziął udział w pościgu za niemieckim, wówczas największym na świecie pancernikiem „Bismarck”.
Kiedy „Piorun” wykrył niemiecki pancernik, który był od polskiego statku ponad dwa razy większy, Pławski zdecydował się na oddanie salw w stronę przeciwnika. Rozkaz brzmiał: „Trzy salwy na chwałę Polski”. Zaczęła się godzinna wymiana ognia. To znaczy „Bismarck” okładał „Pioruna” pociskami średniej i ciężkiej artylerii, a polski statek to, że nie został trafiony, zawdzięczał w największym stopniu swojej zwrotności i stawianym zasłonom dymowym. Pociski „Pioruna” nie mogły zniszczyć „Bismarcka”. Ostatecznie nasz niszczyciel naprowadził Brytyjczyków na pozycję pancernika, który wkrótce został posłany na dno.
Nie był to jedyny wojenny sukces „Pioruna”. Niszczyciel konwojował podczas niektórych misji nawet 50 transportowców. Co ciekawe, tam, gdzie był „Piorun”, nie zatonął ani jeden osłaniany statek, a łącznie eskortował 81 konwojów. W sumie okręt ten przepłynął w czasie wojny 220 tysięcy mil, co dało mu pierwsze miejsce we flocie Polskiej Marynarki Wojennej. Pławski wspomina też o uratowaniu 300 rozbitków na zachód od Islandii czy udziale w zniszczeniu czterech jednostek nieprzyjaciela.
Czytaj też: Ekonomiczna II wojna światowa. Czy alianci pokonali Hitlera, bo odcięli go od paliwa?
Sukces, który stał się problemem
Wielki sukces, jakim było wytropienie „Bismarcka”, stał się okazją, by Pławskiego dopadło „polskie piekiełko”. Wprawdzie Naczelny Wódz oraz szef Kierownictwa Marynarki Wojennej przysłali telegramy gratulacyjne, ale niedługo później w Greenock (miejscu stacjonowania załogi) pojawiła się trzyosobowa komisja komandorów polskiej marynarki, która rozpoczęła przesłuchania marynarzy z „Pioruna”. Ta nagła „wizytacja” była oczywiście niezapowiedziana, a dowódca niszczyciela dowiedział się o niej jako ostatni.
W swoim stylu Pławski od razu zapytał, jaki jest cel jej działania i po co to wszystko. Komandor Petelenz stojący na czele komisji nie był w stanie odpowiedzieć na żadne z pytań. Ze śledztwa nie sporządzono żadnego protokołu, a później Pławski usłyszał: „Całe twoje szczęście, żeś nie utopił „Bismarcka”, bo Kierownictwo Marynarki przypisałoby ci go do zwrotu”. Po latach dowiedział się, że za sprawą stał jeden z jego kolegów – zapewne zazdrosny.

Grób kmdra Eugeniusza Pławskiego na Cmentarzu Marynarki Wojennej w Gdyni.
Kilka miesięcy po tym wydarzeniu król Jerzy VI nadał Pławskiemu wysokie odznaczenie. Krzyż Walecznych z okuciem – bez uzasadnienia, za co został przyznany – otrzymał od polskich władz dopiero rok później. Może to drobne szczegóły, ale Pławski akcentuje je w swojej biografii, przedstawiając relacje panujące wśród polskiej kadry oficerskiej. On sam za największą relikwię związaną z zatopieniem „Bismarcka” uważał list gratulacyjny, który otrzymał od wielkiego polskiego pianisty Ignacego Paderewskiego.
Po zakończeniu wojny Eugeniusz Pławski pozostał na emigracji, a w roku 1948 przeniósł się do Kanady. Ponieważ znał biegle pięć języków obcych, od roku 1952 pracował tam jako tłumacz Rządu Federalnego. Zmarł w 1972 roku. „Niech żyje Pioruńska wiara!” – taki toast wzniósł na uroczystościach związanych z 25. rocznicą podniesienia polskiej bandery na ORP „Piorun”. Wydaje się, że jest to określenie dwuznaczne – nie tylko tyczące się służby na słynnym niszczycielu, ale określające również jego życie i ludzi, których spotkał.
Bibliografia
Tekst powstał w oparciu o książkę biograficzną Eugeniusza Pławskiego, Fala za falą… Wspomnienia dowódcy ORP „Piorun” (Oficyna Wydawnicza Finna 2024).

Źródło dodatkowe:
Bartłomiej Makowski, Eugeniusz Pławski. Rzucił wyzwanie „Bismarckowi”, Polskie Radio 24 (dostęp: 26.04.2025).
Il. otwierająca tekst: fragment okładki/mat. wyd.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.