Izrael odgrywał kluczową rolę w międzynarodowym przemycie ecstasy za sprawą mafiosa, którego śmiało można nazwać tamtejszym Alem Capone.
Al Capone mógł jedynie po marzyć o imperium na miarę tego, jakie stworzył Zeev Rosenstein, pseudonim „Wilk”, urodzony w Jaffie w 1954 roku. Początki problemów z prawem tego izraelskiego barona narkotykowego można datować już na lata 70. XX wieku. Wprawiał się wówczas drobnymi kradzieżami, ale zależało mu na zdobyciu prawdziwych pieniędzy. A te mógł mu zapewnić handel narkotykami. Stopniowo rozwijał „biznes”, aż w końcu doszedł do pozycji istotnego gracza – na międzynarodową skalę. Bezpardonowo wykorzystał szansę, by wejść na kluczowy rynek: amerykański.
Stało się to dzięki jego znajomości z braćmi Baruchem i Elanem Dadushami oraz będącym obywatelem USA Zvi Foglem. We czwórkę na spotkaniu w 1999 roku w restauracji w hotelu Hilton w Tel Awiwie stwierdzili, że szturmem wezmą rynek w Stanach Zjednoczonych, który jest wręcz studnią bez dna. Nie zamierzali jednak wchodzić w paradę dotychczasowym potentatom, m.in. Kolumbijczykom, których domeną była kokaina. Rosenstein i spółka zamierzali skupić się na MDMA, czyli ecstasy.
USA w holenderskiej ekstazie
Zainwestowali w 135 000 tabletek z Holandii, które popłynęły do USA w silnikach statków z niemieckich portów. Kolejne zamówienie objęło już 300 000 tabletek – tym razem przeszmuglowanych w komputerach i miedzianym złomie. Co ciekawe, początkowo Rosenstein nie był w tym biznesie najważniejszy. Wszystkim kierował Fogel. Tabletki rozprowadzano w Nowym Jorku, dokąd w końcu poleciał Elan (Baruch nie dostał wizy; zajmował się za to rozdzielaniem pieniędzy w Izraelu). Wkrótce ecstasy zaczęło docierać także do Kalifornii i Florydy. Wówczas sprawą zainteresowała się DEA (amerykańska Agencja do Walki z Narkotykami).
W międzyczasie do Rosensteina zaczęli przyłączać się kolejni izraelscy gangsterzy. Ale nie tylko. Pozyskał chociażby mieszkającego z Hiszpanii i mającego dojścia do kolumbijskich karteli Mordechaja Cohena. Interes się rozkręcał. W pewnym momencie Rosenstein polecił nawet braciom Baruchom, by wynajęli mu apartament na Manhattanie, który służyłby za bazę przerzutu narkotyków i pieniędzy. Oczywiście formalnie jego najemcami były podstawione osoby.
Mission: Impossible!
Rosenstein miał jednak konkurencję w postaci Yaakova Abergila i innych izraelskich „młodych wilków”. Kwestionowali oni zastany porządek i wchodzili dotychczasowym bossom w paradę. W trakcie swojej długiej mafijnej kariery Rosenstein wielokrotnie stawał się też celem. Przykładowo 11 grudnia 2003 roku zmierzał do swojego kantoru na tyłach bulwaru Rothschilda w Tel Awiwie, gdy okolicą wstrząsnęła potężna eksplozja. Trzy osoby zginęły na miejscu, kilkanaście zostało rannych. Obrażenia narkotykowego barona były jednak niewielkie. Był to już siódmy zamach na swoje życie. Z tego z 2001 roku, przeprowadzonego w pobliżu lotniska w Tel Awiwie, ledwo udało mu się ujść z życiem.
Policja nie od razu zakwalifikowała atak z 2003 roku jako gangsterskie porachunki. Akurat trwała bowiem druga intifada. Ale w końcu przyjęto ten fakt do wiadomości, a pięć lat później powstała nawet specjalna izraelska jednostka o nazwie Lahav 433 („języki ognia”), której celem stała się walka z mafią. Co zaś się tyczy zamachu: ustalono później, że wyrok na Rosensteina został wydany podczas spotkania w Brukseli, a jednym z jego pomysłodawców był Icchak Abergil, brat Yaakova.
Czytaj też: Największe akcje izraelskich terrorystów
Rodzinne wojny gangów
Podobnie jak Zeev Rosenstein, również Abergilowie wkroczyli na rynek amerykański, gdzie weszli w sojusz m.in. z Salwadorczykami. W książce Gangi Izraela Artur Górski przywołuje słowa eksperta w zakresie międzynarodowej przestępczości zorganizowanej Mishy Glenny’ego, który tak podsumował „skutki uboczne” konkurowania izraelskich narkobossów za oceanem:
W 2003 roku Departament Stanu USA opublikował raport, w którym stwierdzono, że Izrael jest centrum światowego handlu ecstasy z filiami na całym świecie – od Europy po Amerykę Północną. Izraelskie organizacje handlujące narkotykami są głównym źródłem dystrybucji ecstasy do grup w Stanach Zjednoczonych. Do tego celu używa się ekspresowych usług pocztowych, komercyjnych linii lotniczych, a ostatnio nawet przesyłek lotniczych. […]
DEA [amerykańska Agencja do Walki z Narkotykami – przyp. red.] sugerowała, że wojny gangów w Nowym Jorku, Las Vegas i Los Angeles o podział zysków z handlu ecstasy mogą być bezpośrednio powiązane z otwartym konfliktem między rodzinami w Izraelu. To prawdopodobnie nic dziwnego, że izraelscy gangsterzy mieli potężne wpływy w Las Vegas, jako że był to niegdyś rewir najsławniejszego żydowskiego przestępcy w Ameryce, nieżyjącego Meyera Lansky’ego oraz jego protegowanego Bugsy’ego Siegla. Lansky był jednym z niewielu kryminalistów, których Izrael wydał Stanom Zjednoczonym.
Milczenie naprawdę jest złotem
Rosenstein na amerykańskiego rynku odnosił sukces za sukcesem. Nie zachował jednak wystarczającej czujności. W kręgu znajomych Cohena był m.in. reprezentujący Kolumbijczyków Patricio Vives, który lubił sobie „pogadać” z amerykańską policją. To właśnie on zaproponował Rosensteinowi, że skontaktuje go z prawdziwą „grubą rybą”, która załatwi mu możliwość sprzedawania wręcz nieograniczonej ilości narkotyków. Izraelski boss połknął przynętę. Co gorsza, nieopatrznie „pochwalił się” wspomnianym mieszkaniem na Manhattanie.
Niedługo później agenci DEA wparowali do apartamentu i wywrócili go do góry nogami. Znaleźli 190 000 dolarów i prawie 700 000 (!!!) tabletek ecstasy. Zatrzymano też przy okazji dwóch współpracowników Rosensteina. Szybko poszli na współpracę w zamian za obietnicę złagodzenia kary. A sam boss zaczął się orientować, kto mógł go „wystawić”. Dzwoniąc do Cohena, wykrzyczał mu: – Straciłem bardzo dużo hajsu, ktoś musi za to odpowiedzieć!
Wyrok: 12 do kwadratu
Póki co jednak – widząc, co się święci – na wszelki wypadek postanowił trzymać się z daleka od USA. Zaszył się w Izraelu. Tymczasem w Stanach zebrano przeciwko niemu wystarczająco dużo dowodów, by „in absentio” skazać go na 144 miesiące (czyli 12 lat) więzienia. Wyrok został wydany przez sąd na Florydzie. Podjęto też stanowcze działania, aby Rosenstein jednak go odsiedział. Jak stwierdza w książce Gangi Izraela Artur Górski:
Dla Amerykanów uwięzienie „Grubasa” – jak go pieszczotliwie określały tamtejsze służby – było wręcz kwestią honoru: figurował na czterdziestym czwartym miejscu listy FBI największych międzynarodowych handlarzy narkotyków. Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że grał w tej samej lidze, co zabity w 1993 roku Pablo Escobar.
Amerykanie zaczęli naciskać na zatrzymanie i ekstradycję Rosensteina. I choć na ogół Izrael niechętnie przekazuje swoich obywateli innym państwom – niezależnie od tego, co nabroili – to tym razem sprawiedliwość miała dosięgnąć narkotykowego bossa. Rosenstein został aresztowany 7 listopada 2004 roku w iście hollywoodzkim stylu. Na jednej z głównych ulic Tel Awiwu – alei Ben Guriona – zatrzymano jego limuzynę i wywleczono go na zewnątrz.
W 2006 roku Izrael zgodził się także na jego ekstradycję do USA. Autor książki Gangi Izraela podejrzewa, że w grę mogła tutaj wchodzić polityka: Izrael prawdopodobnie nie chciał ryzykować pogorszenia relacji z USA w obliczu napiętej sytuacji międzynarodowej. Faktem jest też, że śledztwa w sprawie Rosenstaina prowadzone były zarówno przez amerykański, jak i izraelski wymiar sprawiedliwości, ale temu drugiemu nie udawało się skutecznie postawić go przed sądem.
Czytaj też: Narkoderby. Nieczyste zagrywki Pabla Escobara
Wszędzie dobrze, ale w domowym więzieniu najlepiej
„Wilk” w więzieniu w Miami spędził jedynie rok. W 2007 roku wrócił do Izraela. Przyleciał rejsowym samolotem linii El Al. Eskortowali go funkcjonariusze elitarnej jednostki Nachszon, stanowiącej część izraelskiej Służby Więziennej. Transportowano go w kajdanach na nogach i rękach oraz w kamizelce kuloodpornej. Obawiano się, że ktoś go zlikwiduje. W tym czasie zastrzelony został bowiem jego kuzyn Ilan Hen. Rosenstein już na miejscu został osadzony w więzieniu Avalon. W Izraelu dodano mu do wyroku jeszcze 5 lat za zabójstwo skonfliktowanego z nim Rafiego Weitzmana.
Odsiedział niemal cały wyrok: 17 lat bez 8 miesięcy. Sąd uznał, że nie stanowi już zagrożenia i może powrócić do społeczeństwa. On sam w rozmowie z dziennikarzami stwierdził: – Jestem zmęczony życiem w więzieniu. Przemyślałem swoje życie, także te okoliczności, które zaprowadziły mnie za kratki. Zrobię wszystko, aby się zrehabilitować i otworzyć nową stronę w swoim życiu. I póki co wszystko wskazuje na to, że mówił prawdę. Aczkolwiek jeden ze śledczych skomentował to słowami: – To był bardzo niebezpieczny człowiek i taki pozostanie do końca. Kto ma rację? Czas pokaże.
KOMENTARZE (1)
„Teoria spisku”?!
/anty… albo szczucie wg lewicy, komuny, esbecji…/
Vide: film RD z MG
Real Life