Nie należy wyważać otwartych drzwi. Ale Amerykanie z Kanadyjczykami na wyspie Kiska postanowili właśnie to zrobić. Z półobrotu. Przy okazji łamiąc sobie nogę.
Attu i Kiska to dwie amerykańskie wyspy wchodzące w skład archipelagu Aleutów. 6 i 7 czerwca 1942 roku zostały zdobyte przez Japończyków. Celem takiego działania było odciągnięcie flotylli USA od Midway, gdzie miała się rozegrać istotna dla przebiegu wojny na Pacyfiku bitwa. Batalia ta nie poszła po myśli Japonii, co niekorzystnie odbiło się także na możliwości zaopatrywania garnizonów na wspomnianych wysepkach, liczących początkowo odpowiednio 3500 i 5200 żołnierzy.
Nic więc dziwnego, że Amerykanom dość łatwo przyszło odcięcie ich od japońskich linii zaopatrzenia. Rok 1943 nie zapowiadał się obiecująco. A przynajmniej dla Japończyków na tych dwóch wyspach. Amerykanie ponawiali naloty, jednocześnie uniemożliwiając dostarczenie jakiegokolwiek zaopatrzenia i posiłków. Przykładowo 19 lutego krążownik USS Indianapolis oraz dwa niszczyciele przechwyciły transportowiec Akagane Maru wiozący pluton żołnierzy oraz materiały do budowy lądowiska. Japończykom pozostawały „szybkie akcje” w wykonaniu niszczycieli lub transport przy pomocy okrętów podwodnych. Los obu garnizonów wydawał się przesądzony.
Operacja „Landcrab”
Ku zaskoczeniu Japończyków Amerykanie jako pierwszą na celownik wzięli Attu, na której w wyniku powtarzających się ostrzałów i bombardowań liczba żołnierzy stopniała do około 2000. Inwazja na wyspę otrzymała kryptonim „Landcrab”. Co ciekawe, był to jedyny przypadek, w którym działania zbrojne w trakcie II wojny światowej toczyły się na amerykańskiej ziemi. Początkowo amerykańscy dowódcy sądzili, że cała akcja skończy się zaledwie po 3 dniach. Przeliczyli się. Operacja rozpoczęła się 11 maja 1943 roku. Plan zakładał desant w północnej i wschodniej części wyspy, a następnie stopniowe przemieszczanie się w kierunku centrum.
Już na samym początku coś zdziwiło żołnierzy USA: spodziewali się „gorącego” powitania już na plażach, a tymczasem Japończyków tam nie było. Jak się okazało, schowali się w wyższych partiach wyspy. Pomiędzy skałami, w jaskiniach i szczelinach porozmieszczali snajperów, stanowiska ogniowe i moździerze, zadając nacierającym ciężkie straty, kiedy tylko ci próbowali się do nich zbliżyć. Misję dodatkowo utrudniała Amerykanom gęsta mgła.
Jednak USA mogły dostarczać na wyspę posiłki i zaopatrzenie. Japonia – nie. Z dnia na dzień obrońcy znajdowali się w coraz trudniejszej sytuacji. W końcu pułkownik Yasuyo Yamasaki zdecydował się na desperacki krok, który omal się nie powiódł. Zebrał wszystkich zdolnych jeszcze do walki żołnierzy (około 600) i postanowił w niemalże samobójczym ataku spróbować zdobyć znajdujące się na jednym ze wzgórz baterię artylerii oraz magazyn.
O dziwo, 29 maja, kiedy Japończycy ruszyli na wzgórze, napotkali na niewielki opór. Jednakże wzgórze jakimś cudem zostało obronione przez amerykański batalion inżynieryjny. Resztka Japończyków pochowała się na terenie wyspy, by w końcu dostać się w ręce Amerykanów lub popełnić samobójstwo. Operacja „Landcrab” zakończyła się 30 maja. Okazała się niezwykle krwawa. Żywych Japończyków pozostało zaledwie 29. Po stronie amerykańskiej było 549 zabitych. Tych, którzy na różne sposoby ucierpieli, ale przeżyli – 3280.
Wynosimy się stąd!
Doświadczenie bitwy o Attu stało się bolesną lekcją dla obu stron. Japończycy na Kisce znajdowali się przy tym w znacznie gorszym położeniu. I japońskie dowództwo zdawało sobie z tego sprawę. Zresztą doznało ono w poprzednim miesiącu jeszcze jednej istotnej straty: 18 kwietnia 1943 roku zginął admirał Isoroku Yamamoto, twórca japońskiego sukcesu militarnego na Pacyfiku. A tymczasem po odbiciu przez Amerykanów Attu możliwości zaopatrywania garnizonu na drugiej z wysp skurczyły się dramatycznie. Tym bardziej że w międzyczasie Japończycy stracili jeszcze kilka okrętów podwodnych, które próbowały dostarczyć cokolwiek. Ostatnim, któremu się to udało, był I-169. Dotarł na Kiskę pod koniec czerwca.
Decyzja zatem zapadła. Tym razem okręty miały jedynie zabrać pozostałych żołnierzy. Ale nawet tutaj Japończycy musieli zrobić kilka podejść. Nie mając szans z przeważającymi siłami amerykańskimi, musieli bowiem zaczekać na odpowiednie warunki pogodowe. Czyli na odpowiednio gęstą mgłę. Pierwszą próbę podjęto 7 lipca, ale ze względu na brak mgły zawrócono. Kolejne podejście miało miejsce 22 lipca. Tym razem po drodze doszło do kilku kolizji. W końcu 27 lipca na Kiskę ruszyło 11 okrętów. Dotarły tam dzień później. Według różnych relacji cała ewakuacja zajęła od pół godziny do godziny. Kiska była pusta. Tylko dlaczego Amerykanie tego nie zauważyli?
Czytaj też: Lotnik z rusztu. Japońskie zbrodnie na Pacyfiku
Coś ewidentnie było nie tak
A może mieli szansę to zauważyć? Albo nawet wiele szans? W każdym razie amerykańskie siły jeszcze przez trzy tygodnie atakowały wyspę, ostrzeliwując ją i bombardując. Na ich usprawiedliwienie można powiedzieć, że w dniu ewakuacji mgła była naprawdę gęsta, co uniemożliwiało prowadzenie obserwacji. Nie znaczy to jednak, że Amerykanom pewne fakty nie powinny były dać do myślenia.
Przez te trzy tygodnie wiele rzeczy się nie zgadzało. Wyspa zdecydowanie „funkcjonowała” inaczej niż zwykle. Przykładowo pomiędzy 27 lipca a 4 sierpnia wykonano szereg zdjęć lotniczych Kiski i zauważono, że stacje radarowe zostały albo zniszczone, albo zdemontowane, zaś wiele lejów po bombardowaniach nie zostało zasypanych. Co więcej, znacząca cześć budynków na terenie głównego obozu została zniszczona, choć brak było jakichkolwiek oznak ich zbombardowania lub ostrzału. Zresztą donosił o tym również wywiad.
To jednak wciąż nie wszystko. 2 i 4 sierpnia wykonano kolejne zdjęcia lotnicze, które uwidoczniły, że znajdujące się na wyspie ciężarówki wciąż stoją w dokładnie tych samych miejscach. Do tego w porcie zaobserwowano obecność 10–12 barek mniej niż zwykle. W komunikatach pilotów jak mantra powtarzało się jedno sformułowanie: brak aktywności. I jeszcze ta japońska radiostacja, która nagle zamilkła. Dlaczego więc Amerykanie nie wpadli na pomysł, że Japończyków już tam po prostu nie ma?
Czytaj też: Ten amerykański dentysta w pojedynkę stawił czoła przeszło 90 Japończykom!
Ofiary bezsensownego szturmu
Amerykanie postanowili wziąć wyspę szturmem. Na dodatek zaprosili do tego również Kanadyjczyków, motywując to tym, że japońska okupacja Aleutów mogłaby zagrażać kontynentalnej Ameryce. Inwazja miała nosić kryptonim „Cottage” w wersji amerykańskiej oraz „Greenlight” w kanadyjskiej. Podczas gdy trwały przygotowania do lądowania, „przygotowywano” również i samą wyspę: bombardowaniami i ostrzałem z dział okrętowych. Tony zmarnowanej amunicji. Na Kisce spodziewano się potężnego oporu – nawet 10 000 (?!) Japończyków. Sformowano więc potężne siły inwazyjne, liczące 34 000 żołnierzy amerykańskich i ponad 5 000 kanadyjskich.
Na dzień ataku wyznaczono 15 sierpnia, godz. 6:30. Zazwyczaj poranki były tam spokojne i ładne, ale tym razem ponownie zaległa mgła. Padał też deszcz. Część transportów utknęła na wulkanicznych skałach, tworząc korek. Ale przynajmniej na plaży nie natrafiono na żaden opór (ciekawe dlaczego?). Żołnierze zaczęli się przemieszczać w głąb wyspy. A mgła wciąż była gęsta. Gdzieniegdzie dawało się słyszeć odgłosy strzałów. Trwał też wciąż ostrzał z okrętów. Wśród sił inwazyjnych zaczęły krążyć pogłoski o japońskich snajperach, strzelaninach i coraz większych stratach po amerykańskiej stronie. Zapowiadała się ciężka przeprawa.
Czytaj też: Atak na Pearl Harbor. Gwałtowna pobudka śpiącego olbrzyma
Mission accomplished?
Problemów po amerykańskiej stronie było co niemiara. Brak wspólnych treningów poszczególnych jednostek. Brak doświadczenia i procedur na wypadek walki w tak trudnych warunkach. Ale najgorszy był brak widoczności. Nic więc dziwnego, że mnożyły się przypadki friendly fire. Niektóre były dość szokujące. Jeden z amerykańskich żołnierzy wdał się w strzelaninę z „japońskim patrolem”. Przeciwnicy po angielsku zaczęli krzyczeć do niego, by przestał strzelać. Nie posłuchał. Sięgnął za to po granaty, więc jego kompani zmuszeni byli go zastrzelić.
Niestety, straty poniesione w wyniku friendly fire były bardzo realne. Zginęło 11 Amerykanów (plus 1 ranny) oraz 1 Kanadyjczyk. Ponadto, choć Japończyków na wyspie nie było, pozostały tam zastawione przez nich pułapki, których likwidowanie trwało potem jeszcze kilka miesięcy. Zabiły one 17 Amerykanów i 4 Kanadyjczyków i zraniły – odpowiednio – 50 i 3. Na domiar złego w porcie pływały miny. Z jedną z nich zderzył się niszczyciel USS Abner Read. Skutek: 71 ofiar śmiertelnych i od 34 do 49 rannych (w zależności od źródła).
W miarę jak żołnierze docierali do fortyfikacji japońskich, zaczynała do nich docierać wstydliwa prawda. Nawiązując do słynnego amerykańskiego sloganu z okresu II wojny światowej, chciałoby się zapytać: Was that trip really necessary?
Bibliografia
- Finlayson, Operation Cottage. First Special Service Force, Kiska Campaign, „Veritas: The Journal of Army Special Operations History”, vol. 4, no. 2/2009.
- L. Herder, The Aleutians 1942–43. Struggle for the North Pacific, Bloomsbury Publishing, London 2019.
- C. Kostka, Operation Cottage. A Cautionary Tale of Assumption and Perceptual Bias, „Joint Force Quarterly”, no. 76/2015.
- M. Leatherwood, Nine from Aberdeen, Cambridge Scholars Publishing, Newcastle 2012.
- H. R. Spennemann, The Cultural Landscape of the World War II Battlefield of Kiska, Aleutian Islands . Findings of a Cultural Heritage Survey, Carried out in June 2009, Institute for Land, Water and Society, Charles Sturt University, Albury 2011.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.