Nie mieli litości. Mordowali wszystkich, bez względu na wiek, płeć czy pochodzenie. W Podhorodcach SS-mani, dowodzeni przez Petera Mentena, zabili blisko 40 osób. Po wszystkim jak gdyby nigdy nic, świętowali.
7 lipca 1941 roku w Podhorodcach było wyjątkowo upalnie. 19-letni Włodek Pistolak (Ukrainiec) miał głowę pełną nadziei i marzeń. Cztery dni wcześniej, w noc Iwana Kupały, rozpalał po kryjomu ogniska na łące, a długowłosa Ala wróżyła mu z płatków kwiatów, przepowiadając szybki ożenek. Chłopiec wodził za nią wzrokiem, gdy splatała wianek, chcąc puścić go z prądem rzeki. „Wojna się kiedyś skończy, całe życie przed nami” – pomyślał, układając drwa przed stodołą. Nie paliło mu się dzisiaj do roboty.
Esesmańska pobudka
Żar lejący się z nieba sprawiał, że we wsi było dziś wyjątkowo sennie. Ludzie pochowali się w domach, po wiejskiej ścieżce przechadzała się samotnie Karolina Michałówna (Polka). Włodek uśmiechnął się. Od lat żyli sobie tu w miarę spokojnie: Polacy obok Ukraińców i Żydów. Nikt nikomu nie wchodził w drogę, nikt nikomu nie wadził.
Z sennego marazmu wyrwał Włodka odgłos żwiru miażdżonego przez koła wojskowego samochodu. Załomotały ciężkie buty, krzyknęła ze strachu Karolina Michałówna. Włodek usłyszał z daleka mieszający się z niemieckimi krzykami język ukraiński. Mężczyźni z runami w klapach rozbiegli się po wsi, wyrywając ją z sennego marazmu. Rozległy się szlochy i wołania o pomoc. Chłopiec stał jak sparaliżowany, gdy podbiegło do niego dwóch Niemców.
– Raus, świnio! – ktoś szarpnął go za ręce, sprawiając mu ból.
Ocknął się, gdy usłyszał krzyk matki. Dwóch rosłych mężczyzn w mundurach SS wywlekało z ubogiego domu kobietę o siwych włosach. Ojciec Włodka poległ podczas I wojny światowej [informacja za dokumentem archiwalnym – przyp. red.], zostali tylko oni. Mama wyciągnęła ręce do syna, w łagodnych oczach koloru letniego nieba malował się strach.
Czytaj też: Czyngis-chan był największym mordercą w dziejach
Upokorzony
Niemcy popędzili ich w kierunku ścieżki. Dopiero teraz Włodek rozejrzał się wokół. Wróg wygonił z domów wszystkich mieszkańców wsi. Jeśli ktoś nie chciał wyjść dobrowolnie, „wywlekali go na ulicę i pod lufami karabinów pędzili na pagórek, gdzie wyznaczono miejsce zbiórki”.
Dziwne to było widowisko: niemieccy oficerowie konwojowali ten przerażony, kolorowy tłum; mężczyzn w charakterystycznych dla tego regionu kieptarykach (serdakach), kobiety w malowanych w kwiaty chustach. Chrzęściły drewniaki trące o żwir ścieżki. Całość tego przerażającego pochodu zamykały wojskowe samochody wypełnione hitlerowskimi żołnierzami. Nagle wśród pędzonego tłumu rozległ się szmer niepokoju – któryś z wieśniaków rozpoznał Pietera Mentena.
Holenderski esesman pierwszy raz zjawił się nad rzeką Stryj około 1924 roku. Nabył majątek na pograniczu Podhorodców (majątek zwany Sopot) w wyniku szwindlu procesowego. Pokłócił się o ziemię z miejscowym Żydem, Izaakiem Pistynerem – Menten próbował zlicytować jego majątek, jednak miejscowi przegonili go, strasząc kosami.
Ostatecznie Holendra przepędzili najskuteczniej Sowieci, którzy po zajęciu ziem polskich natychmiast przystąpili do podziału gruntów. Tego upokorzenia Menten nigdy nie zapomniał, zapisał je głęboko w zakamarkach socjopatycznego umysłu. Dziś patrzył z triumfem na przerażony tłum. Był panem sytuacji. Czuł specyficzny zapach, który doskonale znał – tak poci się ciało w paroksyzmie strachu.
Czytaj też: Zbrodnie Pietera Mentena
Bezlitosny mord
Na rozkaz Mentena Niemcy przerzucili grubą deskę nad rowem, który wcześniej wykopano na polecenie dzisiejszego pana życia i śmierci. Rów miał około 5 metrów długości, 2,5 metra szerokości. Wzdłuż przechadzał się Menten z laską w ręku. Dał znak oficerom, by wprowadzić na deskę młodego Włodka Pistolaka. Matka chłopca, szlochając, rzuciła się do nóg Mentena, by nie zabijał syna. Zimne, mdłe, wyblakło niebieskie oczy zmierzyły się z oczami w kolorze lazurowego nieba wypełnionymi łzami.
Włodek stał bez ruchu, gdzieś w tłumie płakała płowowłosa Ala. Menten skinął laską, a wtedy seria z automatu powaliła Włodka wprost do rozkopanego rowu. Nikt nie sprawdzał, czy ofiara jeszcze żyje, jego i następnych zakopywano żywcem. Gdy w końcu zakopano dół, wciąż ruszała się świeża ziemia. Na wierzch powoli wypełzały plamy krwi. Skrzyła się rdzawo w zachodzącym słońcu, gdy ludzie Mentena zakończyli pracę. Dziś trudno policzyć, ale szacuje się, że Menten zgładził wówczas prawie 40 ofiar. Dwie lub trzy osoby zabił własnoręcznie.
Czytaj też: Pamiętnik znaleziony w Katyniu. Poruszająca historia Janki Lewandowskiej
Strzelaj!
Z zeznań Iwana Gieraka, Ukraińca:
„7 lipca 1941 roku do wsi przyjechali Niemcy i ktoś, kto się ostał, powiedział, że hitlerowcy będą rozstrzeliwać ludzi. Poszedłem do domu Pistynera, zobaczyłem na podwórzu gromadę ludzi i tuż obok rów. Stali przy nim dwaj oficerowie i komendant policji Müller, a obok nich niemieccy żołnierze i policjanci. W jednych z nich rozpoznałem Pietera Mentena. Po kilku minutach na komendę Mentena z domu Pistynera zaczęto wyprowadzać przed rów wielu mieszkańców naszej wioski. Prowadzili ich policjanci, popychając kolbami karabinów. Na moich oczach zostali rozstrzelani na komendę Mentena: Włodek Pistolak, Alfred Stiepan, Piotr Starżyński, Aleksander Nowicki i jego żona, Bronia, a także Żydzi: Lasta, Fewal, Ejzik, Homusz, Pinkas, Benc, Mailik, Nejman i wielu innych. Tego dnia hitlerowcy zamordowali około 30 ludzi. Z tego przeraźliwego obrazu zapamiętałem na zawsze, jak Piotr Starżyński, stojąc nad rowem, zawołał do Mentena i Müllera: »Darujcie mi życie, co ja wam zawiniłem?«. Pieter Menten skinął ręką i poszła seria z automatów, Starżyński upadł do rowu. Po Starżyńskim podprowadzili do rowu Aleksandra Nowickiego i jego krewniaka. (…) Menten podszedł do Nowickiego i kilka razy uderzył go laską po głowie. W tym czasie żona Aleksandra, Bronisława, przypadła do Mentena, błagając go, by nie zabijał męża. Menten pogardliwie spojrzał na Nowicką, odtrącił ją nogą i dał znak Niemcom, aby strzelali. Zrozpaczona Nowicka podbiegła do męża, objęła go i krzyknęła: »Strzelaj!«. Rozległy się strzały, Nowicki wpadł do rowu, natomiast Nowicka złapała się rękoma za brzuch i jak gdyby zamarła z bólu. Niemiec zarzucił automat na ramię, podszedł do Bronisławy, kopnął ją i wówczas upadła do rowu”.
Czarnymi jak smoła butami Menten pogruchotał twarz Najmanowi. Zalanego krwią dobito strzałem w tył głowy. Ocalali mieszkańcy Podhorodców zeznali, że w nocy z 7 na 8 lipca mordercy świętowali zagładę ludzi. Nad ranem odjechali do Lwowa.
KOMENTARZE (6)
„Zimne, mdłe, wyblakło niebieskie oczy zmierzyły się z oczami w kolorze lazurowego nieba, wypełnionymi łzami.” „Czarnymi jak smoła butami Menten pogruchotał twarz Najmanowi.” O MATKO, ALEŻ GRAFOMANIA… Wystarczy mi ten krótki kawałek, dziękuję, więcej nie przeczytam. Mam tylko pytanie: dla kogo została napisana ta książka? I w jakim celu publikujecie fragment tego gniota? Czy to przypadkiem nie obraża czytelników tego skądinąd sympatycznego i ciekawego portalu?
Wystarczy spojrzeć kto jest autorem tego dzieła
Myślę ze jest napisane i oddane tło zbrodni bo przecież o to głównie chodzi fantastycznie, a pani jest po prostu złośliwa.
Tło zbrodni można oddać, nie robiąc z historii Harlequina. Czasem mniej znaczy więcej. Nie rozumiem, po co komu do oddania tła makabrycznego zdarzenia potrzebne są „płowe włosy dziewczyny”, „lazurowe oczy wypełnione łzami” czy inne wątpliwej literackiej jakości ozdobniki. Dobry pisarz nakreśli tło jednym krótkim zdaniem. Nie jestem złośliwa, ale od artykułów na dobrych portalach oczekuję przyzwoitego poziomu. Ten akurat artykuł moich (podkreślam: moich) kryteriów nie spełnia.
Trzeba wybaczyć autorowi nieco grafomański fragment tekstu i odnieść się do tego z wyrozumiałością. Albowiem trudno pisać o niemieckich zbrodniach w Polsce ze względu na ich ogromną ilość. Ograniczenie sie do suchej notki mogłoby sprawić wrażenie bezduszności. Mnie w każdym razie opis zbrodni w Podhorcach nie pozostawia obojętnym.
Tak. Zgadzam się z czytelniczką. Wartościujące przymiotniki rodem z Harlequina są w kontekście tej zbrodni zbędne