Póki działali, piraci byli jednym z ulubionych tematów prasy. Relacje z procesów i wykonywania wyroków śmierci zapewniały popyt na gazety i druki ulotne. Publikacje te w sposób raczej niezamierzony wytworzyły dość ponętny wizerunek rozbójników morskich – fałszywy, nieoddający ponurej rzeczywistości.
Ostatnio „złotym wiekiem” w dziejach piratów nazywa się lata 1700–1730, a nawet krótszy okres. Historyk żeglugi David Cordingly za początek przyjmuje rok 1698, kiedy to kapitan Kidd, kaper przemieniony w pirata, pochwycił statek „Quedah Merchant”,
zaś za koniec rok 1722, gdy w masowej egzekucji w Cape Coast Castle w zachodniej Afryce powieszono niedobitków z załogi Barta Robertsa.
W mojej biografii Edwarda Teacha Blackbeard: America’s Most Notorious Pirate (2006) proponuję jeszcze węższe ramy czasowe: 1714–1725. Wszyscy stosujemy oczywiście subiektywne kryteria, wyrażając własne opinie w tej kwestii. Nikt nie wątpi, że w pierwszych dekadach XVIII wieku nasiliło się piractwo na wodach obu Ameryk, Afryki i Oceanu Indyjskiego. „Złoty wiek piractwa” to poręczny termin symboliczny opisujący to zjawisko.
Produkt europejskiej polityki
W tamtym czasie takie sformułowanie nigdy nie zostało użyte – ani w gazetach, ani protokółach sądowych, innych dokumentach bądź listach. Najpewniej zostało wprowadzone, gdy „złoty wiek” już minął. Powszechnie stosowane dzisiaj przez historyków, nie jest współczesnym wynalazkiem. Jego twórca to Brytyjczyk Rafael Sabatini (1875–1950), autor powieści przygodowych Kapitan Blood (Captain Blood, 1922) i Czarny łabędź (The Black Swan, 1932), zaadaptowanych przez Hollywood.
Niezależnie od pochodzenia i ironicznego wydźwięku, wyrażenie pomaga we wskazaniu fenomenu. Piraci wraz ze swoimi ofiarami byli poniekąd produktem polityki państw europejskich. Wiemy, jak bukanierów poddawano stopniowo nadzorowi rządowemu.
W latach siedemdziesiątych XVII wieku niedopuszczalne stały się napady na Hiszpanów, chyba że w trakcie wojny. Anglia trzymała swoich bukanierów silną ręką po najeździe Morgana na miasto Panama (1670–1671); on sam został zaangażowany w inicjatywy legislacyjne zmierzające do zapobiegania nielegalnym wyprawom. Francji zaprowadzenie porządku zabrało więcej czasu, ale zdążyła przed końcem stulecia. Gdy wybuchła hiszpańska wojna sukcesyjna (1701–1714), wszystkie mocarstwa morskie reglamentowały sposób działania swoich kaprów – wymuszały na nich przestrzeganie prawa.
W tym konflikcie, którego amerykański fragment znany jest jako wojna królowej Anny, Francja ścierała się z trzema potęgami. Dysponowała licznymi i aktywnymi kaprami na Karaibach, podobnie jak Anglia (po 1707 roku Wielka Brytania), w przeciwieństwie do Holandii i Hiszpanii.
W Europie przystaniami dla kapitanów legitymujących się stosownymi patentami stały się przede wszystkim francuska Dunkierka i angielski Bristol, w Nowym Świecie Fort-de-France na Martynice, Bridgetown na Barbadosie, Petit-Goâve na Saint-Dominique oraz Port Royalna Jamajce.
Kaperstwo przynosiło wówczas świetne dochody. Do wymienionych portów zdążały tłumy marynarzy dostrzegających szansę na wzbogacenie. Port Royal na nowo przeżywał boom, zarabiali wszyscy poza właścicielami tracącymi statki. Wreszcie zapał bojowy wielkich mocarstw zaczął się wyczerpywać, rząd brytyjski wszczął w 1711 roku poufne rozmowy z francuskim. Doprowadziły do podpisania w kwietniu 1713 roku traktatu utrechckiego, kończącego wrogie działania pomiędzy dominującymi na wodach państwami.
Czytaj też: Pirackie dzieje Bałtyku – Bracia Witalijscy
Nowa zaraza
Pokój odsłonił pełnię problemu, który Wielka Brytania sama sobie sprokurowała. Z ustaniem walk natychmiast straciły ważność wszystkie listy kaperskie, a sześć tysięcy korzystających z nich żeglarzy zostało bez zajęcia. Wypełnili porty w poszukiwaniu pracy. Niektórym powiodło się, bowiem brytyjska marynarka handlowa błyskawicznie rozbudowywała się po zakończeniu wojny. Zwiększała się liczba statków, tym samym zapotrzebowanie na załogi.
Byli kaprowie z zadowoleniem przyjmowali oferowane im nędzne warunki i takąż płacę. Inni zamierzali wykorzystywać nabyte umiejętności, ignorując pokój. Decydowali się na piractwo, lecz usiłowali je ukrywać, utrzymując fikcję legalności: obrabowywali wyłącznie byłych francuskich i hiszpańskich nieprzyjaciół. Jeszcze inni, jak Czarnobrody czy Bartholomew Roberts, nie mieli takich skrupułów.
Wszystko to oznaczało, że po zakończeniu wojny stronie brytyjskiej przybyło zarówno piratów, jak i potencjalnych ofiar, między innymi północnoamerykańskich statków kupieckich. Najbardziej zagrożone były Karaiby i atlantyckie wybrzeże Ameryki, niemniej nowa zaraza rozlała się szeroko, obejmując zachodnią Afrykę i Ocean Indyjski.
Tam morscy rozbójnicy działali w najlepsze. Inaczej niż bukanierzy XVII wieku, nie grupowali się w duże floty, a zarazem wychodzili poza Morze Karaibskie. Wywierali odczuwalny wpływ na międzynarodową wymianę gospodarczą, co odbiło się we wzroście stawek ubezpieczeniowych. Sprzyjała im nieobecność państwa. Piractwo zawsze rozwija się w rejonach, gdzie rządom brak siły lub woli do uporania się z problemem. Słabość władz większości ówczesnych kolonii amerykańskich umożliwiła uczynienie z wybrzeża Atlantyku atrakcyjnego rewiru łowieckiego, przynajmniej okresowo, póki nie podjęto zdecydowanych przeciwdziałań.
Często do takich kontrakcji dochodziło, gdy zakłócenia wodnego transportu i podwyżka składek na ubezpieczenia przynosiły więcej strat, niż pokątny handel kolonistów z piratami dawał korzyści. „Złoty wiek” zmierzał do kresu, ponieważ piraci byli jeden po drugim lokalizowani i likwidowani. Pokazowe egzekucje zapewne zniechęcały ludzi morza do przestępczej kariery. Najpóźniej w 1730 roku ta era się skończyła (…).
Piracka przystań
W „złotym wieku” szalało kilku z najbardziej znanych piratów świata. Powtarzane przez lata romantyczne opowieści sprawiają, iż widzimy ich większymi, niż naprawdę byli. Określenie „złoty wiek piractwa” jest mylące. Sugeruje, jakoby miał być to czas bohaterów romantycznych, nie okrutnych rabunków i perturbacji ekonomicznych. Powstałemu długo po końcu epoki piśmiennictwu zdarza się odchodzić daleko od prawdy.
Istotne utrudnienie w uprawianiu pirackiego rzemiosła niosła okoliczność, że trofea nie przychodziły zazwyczaj w postaci monet łatwo podzielnych między załogę. Ofiarami padały najczęściej małe statki kupieckie, brygi i slupy. Narażeni na napaść byli nawet rybacy wokół Nowej Fundlandii. Większe jednostki mogły transportować niewolników z zachodniej Afryki na Jamajkę, rum i cukier z Karaibów do Europy bądź do kolonii północnoamerykańskich, produkty z manufaktur brytyjskich do tychże kolonii albo tytoń, bawełnę, drewno i odzież w przeciwnym kierunku.
Na ogół zdobywcy po prostu wypijali rum, a inne ładunki nieraz niszczyli w nieokiełznanym szale destrukcji. Jak wszyscy przestępcy, chcąc uzyskać żywą gotówkę, potrzebowali kogoś, kto kupi przywłaszczone dobra. Większość portów była dla nich niedostępna z powodu nasilającej się niechęci do piractwa i nielegalnego handlu. Pozostawały małe osady i wyspy. Oczywiście najchętniej widzieliby swojskie miasto z handlowcami prowadzącymi ciemne interesy, domami publicznymi, tawernami i szulerniami. I doczekali się tego.
Piracka przystań na wyspie New Providence na Bahamach zrodziła się z pechowego dla Hiszpanów wydarzenia: 30 czerwca 1715 roku doroczny konwój ze skarbami podążał do Europy, kierując się na północ przez Kanał Starobahamski między Florydą a Wielką Bahamą. Wzmagający się wiatr przeszedł wieczorem w huragan. Jedenaście statków rozbiło się o brzeg Florydy, zaś rano tylko jeden utrzymywał się na wodzie. Prędko zawrócił do Hawany, której gubernator zaraz wysłał ekspedycję po rozbitków i srebro.
Po kruszec sięgnęli także inni. Z końcem listopada trzystu napastników zaatakowało obozowisko, w którym trzymano odzyskany skarb. Przejęli go, wypędziwszy nielicznych strażników. Dawni kaprowie z Port Royal wzbogacili się o co najmniej 60 tysięcy reales de a ocho. Dla wielu jakby ożyły minione dni.
Czytaj też: Azjatyccy piraci i bitwa na krańcach świata
Gorączka srebra
Kilka tygodni wcześniej gubernator Jamajki wysłał kapra Henry’ego Jenningsa do brzegów Florydy, by sprawdził, czy pozostało coś do uratowania. Ten pokrętnie uznał to za przyzwolenie na rabunek. Florydę odwiedził ponownie w styczniu roku następnego i w podobnych okolicznościach wywiózł stamtąd 120 tysięcy monet. Dalszych powtórek nie było, bowiem kosztowności zostały przeniesione do dobrze uzbrojonej fortecy, zaś w lecie dwa galeony powiozły je do Hiszpanii.
Skarbnica opustoszała. Wciąż jednak niemal ćwierć miliona ośmiorealówek walało się pośród wraków. Karaiby opanowała gorączka srebra. Kapitan Jennings i cała czereda chętnych, nie zwlekając, zajęli się lustrowaniem szczątków floty skarbów. Dokonywali tego na terytorium hiszpańskim, więc administracja Jamajki, ulegając presji dyplomatycznej, wyrzekła się zbieraczy.
Stracili możność wydawania pieniędzy w Port Royal, ale mieli alternatywę. Na początku 1716 roku grupka jamajskich handlarzy czarnorynkowych wprowadziła się do ubogiej brytyjskiej kolonii na New Providence na Bahamach. Ochoczo obracali skradzionym towarem, więc Jennings i jemu podobni stali się ich kontrahentami. Do lata osiedle wyrosło na ludną melinę piratów, poszukiwaczy skarbów i przemytników – na centrum nielegalnej wymiany. W czerwcu gubernator Wirginii w liście do Londynu skarżył się, że piraci objęli w posiadanie Bahamy. A więc nowe gniazdo było już dobrze wymoszczone.
New Providence miała same zalety: bliskość ważnych szlaków żeglugowych oraz wraków na Florydzie, korzystne wiatry pomagające dotrzeć do stref polowań. Naturalna przystań pod Nassau była dostatecznie duża, by pomieścić sto lub więcej jednostek pływających.
Na wyspie znajdowało się dość pożywienia, wody i drewna, były dogodne punkty obserwacyjne, nawet mały fort wzniesiony przez pierwotnych kolonistów, stanowiących teraz mniejszość. Przede wszystkim stało tam miasto ruder, zaspokajające wszystkie potrzeby piratów. Ląd o powierzchni około 97 kilometrów kwadratowych ledwie nadawał się na przyzwoite osadnictwo. Choć New Providence nominalnie była brytyjską kolonią i stolicą Bahamów Brytyjskich, nie miała gubernatora narzucającego autorytet korony. Nic więc nie przeszkadzało piratom w zajęciu wyspy dla siebie.
Kres „złotej ery”
Są dane, że w lecie 1717 roku ponad pięciuset piratów korzystało z wyspy jako bazy; pływali na co najmniej kilkunastu małych okrętach. W dobrych latach, które trwały krótko, gościli tam Benjamin Hornigold, Charles Vane, Henry Jennings, Calico Jack Rackam, Edward Teach (Czarnobrody), Sam Bellamy i niemało innych.
Kupcy handlowali z nimi, następnie szmuglowali nabyte dobra na bardziej szacowne rynki Ameryki Północnej czy Środkowej. Kupowano zagarnięte statki i sprzedawano gdzie indziej. Szkutnicy zarabiali, reperując okręty i zdobyczne statki, kowale – naprawiając działa oraz wszelką broń. Życie pewnie biegło żwawo i barwnie tam, gdzie jedyną formą rządów była zbiorowa wola głównych kapitanów.
Aż nadszedł kres. Narzekania na piratów usłyszano nawet w Londynie i postanowiono coś zrobić z tym kłopotem. 5 września 1717 roku król Jerzy I podpisał odpowiedni dokument, „Obwieszczenie o tłumieniu piractwa”. Zgodnie z nim, jeśli poddaliby się w ciągu roku, będą im darowane wszystkie przestępstwa popełnione do najbliższego grudnia, nie później. Odrzucający łaskę będą ścigani. Klasyczna polityka kija i marchewki oparta na poglądzie, iż ludzie zmienią się na lepsze, gdy dostaną drugą szansę.
Kopię obwieszczenia dostarczono na New Providence w grudniu. Powstały dwa stronnictwa. Pierwsze z Hornigoldem i Jenningsem na czele opowiadało się za przyjęciem propozycji. „Nieprzejednani”, skupieni wokół Charlesa Vane’a, nie zgadzali się na żadną kapitulację.
Źródło:
Tekst stanowi fragment książki Angusa Konstama „Świat piratów. Historia najgroźniejszych morskich rabusiów”, która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Bellona.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.