Cesarskie cięcia przeprowadzano już w starożytności, ale bezpieczne stały się dopiero niedawno... W czym bardzo pomogła pewna niezwykle wytrzymała mieszkanka Holsztyna.
Cesarskie cięcia przeprowadzano na długo przed narodzinami Chrystusa w wielu starożytnych cywilizacjach. Czy to ze względów religijnych i kulturowych, czy też próbując ratować dziecko umierającej matki. Jednakże, przez długie lata nikt nie przypuszczał, by ciężarna miała szanse przeżyć zabieg (choć takie przypadki mogły się sporadycznie zdarzać).
Świat medycyny dowiedział się, że cesarskie cięcie można przeprowadzić z nadzieją na pomyślny koniec zarówno dla dziecka, jak i matki, dopiero w XIX wieku. Jak do tego doszło? Po kolei…
Cięcie niejedno ma imię
Wypada na wstępie wyjaśnić problematyczną kwestię nazwy. Ludzie spekulują, że pochodzi ona od sposobu w jaki przyszedł na świat Juliusz Cezar. Ta legenda była podtrzymywana przez Pliniusza Starszego w jego Historia Naturalis, jednakże zdaniem naukowców wydaje się mało prawdopodobna. Matka Cezara przeżyła poród, co było wówczas niemalże niemożliwe.
Lepszym wyjaśnieniem pochodzenia słowa „cesarskie” jest zmieniona forma łacińskiego słowa caedere, oznaczającego po prostu cięcie. Tymczasem, pochodzenie imienia Cezar (Caesar) prawdopodobnie wzięło się od czegoś zupełnie innego: słowa cesaries, oznaczającego długie włosy. Jeden z przodków Cezara mógł nosić właśnie taką fryzurę.
Kolejna teoria tłumacząca pochodzenie nazwy cesarskie cięcie dotyczy zbioru rzymskich przepisów, w których wyszczególniono, że dziecko umierającej lub martwej ciężarnej powinno być wyjęte z jej łona przed pochówkiem. Przepisy te nazywały się Lex Caesarea.
Dziś nie znamy prawdziwego źródła nazwy zabiegu, ale wiadomo doskonale, że aż do 1598 roku nazywano go „cesarską operacją”. Francuski chirurg Jacques Guillimeau w swojej książce dla położnych nazwał procedurę po raz pierwszy cesarskim cięciem.
Książkę Guillimeau o 17 lat wyprzedziło wydanie traktatu innego chirurga Françoisa Rousseta (krytykowanego aż do dziś za nienaukowe podejście do medycyny), w którym głosił możliwość szerszego stosowania procedury na żywych kobietach, które z różnych przyczyn nie mogą urodzić naturalnie. Nazywał cięcie „enfantement césarien”, czyli „cesarskim porodem” i twierdził, że może być ono sposobem na ratowanie nie tylko dziecka, ale również matki.
Bardzo stary zabieg
Praojcowie dzisiejszych Hindusów już przed tysiącami lat twierdzili, że ich bóg Indra odmówił przyjścia na świat „brudną drogą” przez pochwę. Został więc wycięty z boku swojej boskiej matki. Także dla buddystów kanał porodowy był nieczysty. Dlatego ich Budda wyszedł niepokalany z prawego boku matki. To, co odpowiadało buddystom, było też słuszne dla starożytnych Greków i Rzymian.
– pisze Jurgen Thornwald w „Ginekologach”.
Ten sam autor wspomina również legendę o Gebhardzie I, biskupie Konstancji z X wieku, który miał być rzekomo wyjęty z łona matki i dojrzewać w brzuchu świni…
Doktryna kościoła mówiła też wyraźnie, że wszystkie dzieci nienarodzone są skazane na zesłanie do czyśćca, należało je zatem (w razie przedwczesnej śmierci matki) wyjąć na zewnątrz i ochrzcić.
Niezależnie od powodów, dla których dzieci były wyciągane na świat, zachowały się na poły mityczne przykłady stosowania zabiegu w starożytnych Chinach (sześciu synów Żółtego Imperatora miało przyjść na świat właśnie w ten sposób), Indiach (imperator Bindusaya miał być wyjęty przez uczonego Chankayę po tym, jak jego matka przypadkiem spożyła truciznę), a także Irlandii (przez cesarskie cięcie narodził się rzekomo legendarny Furbaide Ferbend) czy kulturze żydowskiej (w Talmudzie wspomniana jest procedura yotzei dofen, którą ponoć wiele kobiet przeżywało).
Jak widać, pomysł istniał w umysłach uczonych już od bardzo dawna.
Kastracja świń i 15% szans
Francuski chirurg Rousset przewidywał, że cesarskie cięcie może być przeprowadzane bezpiecznie i z korzyścią dla dziecka i matki, ale aż do XIX wieku śmiertelność kobiet po zabiegu była ekstremalnie wysoka. Chirurdzy uciekali się do niego w ostateczności, znając przykre konsekwencje: nawet, jeśli matka nie zmarła na stole operacyjnym, to zwykle odchodziła w męczarniach w ciągu następnych dni. Powodem było zwykle zakażenie, które w ówczesnych warunkach sanitarnych było rzeczą nieuniknioną.
Pierwsze udane i w miarę dobrze udokumentowane cięcie, w którym przeżyła zarówno matka, jak dziecko, miało jednak miejsce już w XVI wieku, w Szwajcarii.
Co ciekawe, nie przeprowadzał go nawet lekarz, a… kastrator świń! Mężczyzna imieniem Jakob Nufer zoperował własną żonę, która przeżyła i w kolejnych latach zachodziła wielokrotnie w kolejne ciąże kończące się powodzeniem. Kastrator świń podjął decyzję o ryzykownym posunięciu po tym, jak jego żona przez parę dni nie mogła urodzić.
Kiedy „trzynaście akuszerek” daremnie próbowało odebrać poród Evy, Jacob zaoferował się, że otworzy ciało swojej żony. Tylko dwóm położnym starczyło odwagi, aby towarzyszyć rodzącej, podczas gdy Jacob, pomodliwszy się, wykonał cięcie. Eva pozostała przy życiu, a jej córka dożyła siedemdziesięciu ośmiu lat. Ponieważ jednak pani Nufer urodziła później jeszcze czworo dzieci siłami natury, historycy medycyny przypuszczają, że Jacob nie rozciął macicy żony, tylko uwolnił ją od ciąży brzusznej – dziecka, które przez kaprys komórki jajowej i nasienia poczęło się w jamie brzusznej zamiast w macicy
– czytamy w „Ginekologach” Jurgena Thornwalda.
Po rozcięciu jej brzucha i wyjęciu dziecka zaszył ją w taki sam sposób jak zwierzęta, którymi zajmował się na co dzień. Niestety, ten przypadek nie został kompletnie i wiarygodnie udokumentowany i nie można go traktować bezkrytycznie, jako historycznego faktu.
Dobrze udokumentowane cesarskie cięcia w których przeżyła matka i dziecko, przeprowadzono dopiero w XIX wieku, zarówno w Wielkiej Brytanii jak w USA, kiedy lekarze przeprowadzali operację celem uratowania życia dziecka i – jeszcze z niewielkim prawdopodobieństwem – matki.
Zgodnie z danymi zebranymi na rok 1865, przeżywalność kobiet po zabiegu wynosiła około 15%. Ta niepokojąca wartość podniosła się dopiero później, po wprowadzeniu do szpitali zasad higieny, antyseptyki i antybiotyków.
Jednakże, nim lekarze zaczęli odważniej podchodzić do cesarskiego cięcia, potrzebowali twardego dowodu na to, że zabieg można przeprowadzić bez trwałego uszczerbku na zdrowiu matki… Tak się składa, że dokładnie taki dowód miał miejsce czterdzieści lat przed sporządzeniem koszmarnej statystyki!
Zawzięta Anna
Prawdziwym przełomem w podejściu do cesarskiego cięcia była historia Anny Margarethy, która przeżyła ten zabieg… czterokrotnie, i to w latach 30 XIX wieku!
Mieszkanka Holsztyńskiej wioski St. Margarethen, żona Wenzela, po raz pierwszy zaszła w ciążę w 1825 roku. 16 czerwca kolejnego roku rozpoczęły się bóle porodowe, ale mimo odejścia wód dziecko nie przychodziło na świat. Wezwano doktora Siedela, który stwierdził, że główka dziecka zaklinowała się i nie ruszy dalej. Wtedy też, za namową Wenzela, wezwano chirurga Zwancka, który wykonał cesarskie cięcie, przywiązawszy wcześniej kobietę do stołu w kuchni.
Dziecko urodziło się martwe, ale Anna przetrwała zakażenie i… wkrótce zaszła w ciążę po raz drugi, mimo surowych zakazów ze strony Zwancka. Kiedy przyszedł czas rozwiązania, chirurg skierował kobietę do kliniki położniczej w Kilonii, gdzie przyjmował doktor Wiedemann. Mimo, że nigdy wcześniej nikt nie przeprowadzał podobnego zabiegu dwukrotnie na jednej pacjentce, lekarz rozciął brzuch Anny i wydobył na świat żywą dziewczynkę, a następnie w pięć minut zaszył ranę.
Niestety, niedługo potem dziecko zmarło wskutek niewyjaśnionej choroby (uczeni spekulują, że powodem była infekcja dróg oddechowych; dzieci rodzone przez cesarskie cięcie mają obniżoną odporność o czym wówczas nie wiedziano).
Po raz drugi w klinice Wiedemanna zjawiła się Anna na początku marca 1832 roku. Ponownie była w ciąży. Tym razem stary lekarz nie podjął się wykonania zabiegu, odsyłając pacjentkę swojemu podopiecznemu, Gustavowi Adolfowi Michaelisowi. 28 marca wykonał on trwającą czterdzieści minut operację, po której ledwie udało się zatamować krwotok i zszyć ranę. Tym razem jednak, po dwóch miesiącach, Anna wróciła do domu z żywym i zdrowym dzieckiem – Cäsarem-Karlem, który zmarł na szkarlatynę dopiero po ośmiu miesiącach. Michaeils opublikował artykuł na temat Anny, który obiegł całą Europę i wywołał w świecie medycyny niemałe zamieszanie.
Anna Margaretha zjawiła się ponownie w klinice w 1836 roku, by po raz ostatni poddać się cesarskiemu cięciu. Tym razem, wielokrotnie otwierana rana nie chciała się zasklepić, przez miesiąc pozostając otwartą. Anna była już sławna, ojcem chrzestnym dziewczynki nazwanej Friederike Caroline Luise Cäsarine został sam król Danii, Frederik.
Choć wydaje się to nieprawdopodobne, matka przeżyła. Więcej nie zaszła już w ciążę, a zmarła dopiero w 1864 roku. Jej córka, Friederike Caroline Luise Cäsarine dożyła starości.
Dzięki nieprawdopodobnej historii Anny, cesarskie cięcie objawiło się w środowisku medycznym w zupełnie nowym świetle. W 1847 roku odkryto, że gorączka połogowa przenosi się na kobiety przez brak higieny w szpitalach, o czym Michaelisa poinformował 21 grudnia doktor Schwarz z Wiednia. Lekarze pracujący na oddziałach położniczych stopniowo zaczynali myć ręce chlorowaną wodą, znacznie zmniejszając ryzyko infekcji. Na końcu drogi do bezpieczniejszych cesarskich cięć (oraz ogólnie bezpieczniejszych zabiegów w szpitalach) w końcu pojawił się cel.
Źródło i inspiracja:
- Thornwald, J., Ginekolodzy. Wydawnictwo Marginesy, Warszawa, 2016.
KOMENTARZE (2)
W wyniuky cesarskiego ciecia przyszedl na swiat krolewicz Krzysztof , syn Zygmunta III i Anny Austriaczki. Mloda krolowa zmarla nie w wyniku komplikacji porodowych, ale zatrucia ciazowego, byla juz bliska rozwiazania. Lekarz nadworny zdecydowal sie na wykonanie cesarskiego ciecia i ku zdumieniu wszystkich dziecko jeszcze zylo, zostalo natychmiast ochrzczone. NIestety, chlopczyk zmarl po zaledwie godzinie. Cieszono sie, ze przynajmniej uratowano dusze dziecka.
Cesarskie cięcie nie jest zabiegiem, a operacją