Przynajmniej 48 operacji, ponad 330 straconych żołnierzy, 7 tysięcy wrogów zabitych lub ranionych, setki wraków samolotów zostawionych za sobą. W takim „stylu” rozpędzali się w czasach swojego „dzieciństwa” (II wojny światowej) żołnierze jednej z najbardziej elitarnych dzisiaj jednostek komandosów – SAS. Początki były trudne – wadliwe spadochrony, błędne informacje wywiadowcze, wadliwe maszyny. Dzisiaj? Wciąż nie wymyślono drona posiadającego umiejętności przewyższające komandosów SAS.
Operacja „Squatter”
24 godziny poprzedzające rozpoczęcie operacji „Crusader” (18 listopada 1941r.) nie należały do najłatwiejszych dla Aliantów. Najgłośniejszym fiaskiem wiązanym dzisiaj z tym momentem była operacja „Flipper”, podczas której przeprowadzono nieudaną próbę zabicie Erwina Rommla (lub w razie jego nieobecności mjra Schleusenera). Jak się później okazało Lis Pustyni nie przebywał tego dnia nawet w Afryce Północnej. Również komandosi Davida Strilinga mieli odegrać w tym dziele swoją rolę. Miała to być skromna uwertura pełnej spadochronowych skoków, wybuchów i śmiałych rajdów opery.
Striling otrzymał proste zadanie: miał unieszkodliwić możliwie najwięcej samolotów nieprzyjaciela na lotniskach w rejonie Tobruku (lotniska Tmimi i Gazala) . 5 jednostek typu Bristol Bombay wzbiło się w powietrze nocą 16-ego listopada, zabierając ze sobą 65 ludzi. Zaczęło się tragicznie – jedna z maszyn została zestrzelona, przez co oddział Strilinga został uszczuplony o 13-tu ludzi. Komandosom wcale nie pomógł wiatr i zacinający deszcz, towarzyszący praktycznie od samego startu. Wreszcie skok – jeden z żołnierzy wspominał, że wyplątanie się ze spadochronu przy tych warunkach atmosferycznych przypominało raczej „zadanie dla Houdiniego”. Przed oddziałem Strilinga zrzucono 11 zasobników z zaopatrzeniem, ale tylko 2 z nich udało się znaleźć. Zadanie stało się niemalże nierealne, gdy po wylądowaniu Striling zorientował się, że znajdują się w kompletnie innym miejscu i dotarcie do lotnisk w wyznaczonym czasie (nawet jeśli porzuci resztę oddziału) jest niemożliwe. 17 listopada kapitan Easonsmith z LRDG odebrał 21 zrezygnowanych ludzi Strilinga, a pierwsza operacja śmiałego pomysłu wysokiego oficera armii brytyjskiej zakończyła się totalnym fiaskiem.
„Zielony pokój” na uspokojenie.
Niecałe dwa tygodnie po fiasku operacji „Squatter” Strilingowi udało się przekonać dowództwo alianckie do zaaprobowania podobnej akcji. I tym razem chodziło o nękanie przeciwnika na jego terenie poprzez działania „duchów” wysadzających w powietrze włoskie i niemieckie maszyny na lotniskach północnej Afryki. David Striling uważał, że operacja w rejonie Tobruku nauczyła go przede wszystkim pokory w zakresie zmienności pogody, a także nawigacji podczas nocnych operacji. Zamiast skoku spadochronowego komandosi SAS zostali przetransportowani na miejsce przez oddziały LRDG. Jak się okazało, był to dużo lepszy pomysł. Największym problemem w pewnym momencie okazał się … brak bomb. Włoskie lotniska w Libii nie słynęły z wyjątkowo szczelnej i solidnej obrony. W efekcie udało się zniszczyć 61 maszyn, chociaż kilka ostatnich padło ofiarą improwizowanych ładunków, do przygotowania których komandosi wykorzystywali wszystko co mieli pod ręką. Sierżant Bob Bennett wspominał, że jeden z żołnierzy, gdy już mu zabrakło bomb, wszedł do kokpitu nieprzyjacielskiej maszyny i własnoręcznie starał się uczynić w nim jak największe szkody. Był to pierwszy, nieśmiały sukces nowej jednostki komandosów, który bardzo szybko trafił do Rommla, a z czasem nawet do Berlina. Po kolejnych tego typu akcjach żołnierzy SAS objęto słynnym „Rozkazem o komandosach”.
Część wielkiej całości
Jaką elitą byliby SAS, gdyby ominęła ich cała „zabawa” związana D-Day? Celem brytyjskich spadochroniarzy był rejon Dijon, w którym operowała francuska partyzantka. Dowódcą operacji „Houndsworth” został major William Fraser. Celem jego 144-osobowego oddziału miało być wylądowanie na terytorium wroga, nawiązanie kontaktu z Ruchem Oporu, odcięcie linii zaopatrzeniowych (tory kolejowe, transporty broni na północ). Do realizacji tego zadania komandosi otrzymali dodatkowo 9 jeepów i 3 moździerze 76mm. Ponieważ zrzut poprzedzał właściwy początek operacji „Overlord” komandosi Frasera pozbyli się wszelkich odznak, ale przede wszystkim – zostawili w Anglii swoje cenne czerwone berety, przez które mogliby zostać zidentyfikowani. Zrzut przeprowadzono z typowymi dla tej nocy problemami (silny wiatr, ostrzał nieprzyjaciela, deszcz). Komandosi wylądowali w rejonie gór Morvan, między Dijon i Nevres. Był to prawdopodobnie jeden z nielicznych zrzutów spadochroniarzy tej nocy, podczas którego większość żołnierzy trafiła do celu. Prawdopodobnie jeden z samolotów rozbił się podczas transportu. Zginęło w nim 14 komandosów.
Dzięki doskonałej znajomości terenu współpracujących z SAS sił résistance „polowanie na Niemców”, które urządzili sobie alianci u progu operacji „Overlord” przypominało nieco zabawę w kotka i myszkę. Jak wspominał sierżant Arthur Wood, „(…) dzięki współpracy z francuskim podziemiem zawsze wyprzedzaliśmy Niemców o jeden krok”. Warunki nie należały do najłatwiejszych, ponieważ bardzo szybko zaczęło brakować medykamentów, a większość nocy spędzali pod gołym niebem z głową na twardych skrzyniach. Przebywali na froncie znacznie dłużej, niż pierwotnie zakładano, ponieważ ofensywa aliancka w północnej Francji mocno się przeciągała. Nie przeszkadzało im to jednak odpowiednio wykorzystać ten czas. Do 6-ego września wskazali 30 celów dla RAF-u, wysadzili w powietrze 22 linie kolejowe, zniszczyli przynajmniej 70 pojazdów przeciwnika, zabili lub ranili przynajmniej 220 żołnierzy i wyzwolili około 3 tysięcy członków francuskiego ruchu oporu. Fraser stracił w tym czasie „tylko” 18-tu ludzi (z czego 14 w trakcie zrzutu).
Dziedzictwo
Komandosi SAS pozostawali na froncie II wojny aż do zakończenia jej działań na europejskim froncie. Jedną z ostatnich operacji przeprowadzonych w północnych Niemczech była operacja „Howard”, której celem był zwiad dla kanadyjskiej 4 dywizji. Po wojnie SAS została ponownie sformowana w 1947, a już trzy lata później jej żołnierze wylądowali w samym ogniu wojny koreańskiej. Do dzisiaj prowadzą operacje na cały świecie. Lofty Wiseman w książce pt. „SAS. Szkoła przetrwania” opisał w bardzo dosadny sposób trudności, z którymi musi zmierzyć się każdy kandydat do krzyknięcia „Who Dares Wins” (motto SAS), tak jak odważył się David Striling w listopadzie 1941 roku wyskoczyć nad Afryką z samolotu w poszukiwaniu nieprzyjacielskich lotnisk. Założyciel SAS zmarł 4 listopada 1990 roku, w wieku 75 lat.
Bibliografia
- Lewis D., SAS. Komandosi Jego Królewskiej Mości, przeł. A. Bugaj, Poznań 2019.
- Miller R., Komandosi, przeł. R. Januszewski, Warszawa 2000.
- Thompson L., SAS: Great Britain’s Elite Special Air Service , London 1994.
KOMENTARZE (2)
Może dlatego takie z nich „pistolety”, że Niemcy priorytetowo traktowali Polskę oraz front wschodni? (ZSRR) a zachód był dla uprzywilejowanych? No ale jak mieli traktować poważnie takich Francuzów…
Niemcy ignorowali do zimy 1945 front wschodni.