Wikingowie łączyli brutalność z dyscypliną. Od dziecka szkoleni w glimie — nordyckiej sztuce zapasów — stawali się mistrzami walki wręcz i z bronią. W bitwie tworzyli żywe mury z tarcz, stosowali podstępne manewry i formacje przypominające rzymskie szyki. Dzięki temu przez wieki siali postrach na lądzie i morzu.

Tekst pochodzi z książki: Sławomir Leśniewski, „Wikingowie”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2025
Bardzo wiele zależało od wodza już podczas toczącej się walki. Nie tylko dodawał otuchy własną walecznością i niezłomną postawą, lecz także czuwał nad przebiegiem boju i w decydujących momentach wydawał rozkazy zapewniające zwycięstwo. Obok niego bili się członkowie jego osobistej straży, a jeden z wojowników przez cały czas dzierżył chorągiew wskazującą pozycję wodza. Do tego akurat atrybutu zarówno w czasach wikingów, jak i w późniejszych wiekach przykładano wyjątkowo duże znaczenie. Zagarnięcie chorągwi przez wroga, a chociażby upadek trzymającego ją woja i chwilowe zniknięcie z pola widzenia walczących, wprowadzało w ich szeregach zamieszanie i panikę, powodowało rozerwanie szyków i było wstępem do bezładnej ucieczki.
Jeszcze tysiąc lat później liczba zdobytych sztandarów wciąż podkreślała skalę zwycięstwa w polu, stanowiąc militarny relikt zamierzchłej przeszłości. Poza chorągwią wskazującą pozycję wodza wikingowie na polu walki posługiwali się sygnałami dźwiękowymi. Sagi wspominają o rogach, a jak pisze Mark Harrison w opracowaniu Hersir wikingów 793–1066: „Znaleźć można również przekazy o sygnałach dźwiękowych wzywających do broni, wypłynięcia w morze, lądowania, rozpoczęcia ataku, ruszenia naprzód”.
Przeczytaj także: Wiking bez rogów: jak naprawdę wyglądali ludzie Północy
Mur z tarcz i dziki klin – taktyka zwycięskich wojowników
Starcia zwykle zaczynały się ostrzałem prowadzonym przez łuczników, którzy pilnie wypatrywali celów i tam kierowali strzały pozbawione grotów. Byli na tyle sprawni, aby dostrzec każdą, choćby niewielką lukę w nieprzyjacielskim szyku i fragment nieosłoniętego dość dobrze ciała. Biada wojownikom — to zwykle zdarzało się niedoświadczonym jeszcze i słabym fizycznie młokosom — którzy opuścili zbyt nisko tarczę i natychmiast narazili się na ostrzał. On jednak stanowił tylko niegroźną uwerturę nadchodzącego, krwawego zwykle boju. Po zbliżeniu się do wrogiej formacji wojownicy ciskali w nią włóczniami. Dopiero po tym wstępie dochodziło do zasadniczej bitwy. Wikingowie toczyli ją opierając się na formacji korzystającej z zasłony z tarcz, które zazębiając się szczelnie ze sobą, w całości chroniły korpus oraz dużą część głowy. Mocno zbudowani i osadzeni na mocarnych nogach, słynący z fizycznej siły wikińscy wojownicy tworzyli bardzo trudny do sforsowania żywy mur z tarcz, tzw. skjaldborg. Pierwszy rząd, złożony z klęczących wojowników, dawał osłonę nogom tych, którzy stali za nimi i chronili ich od góry swoimi tarczami.
Lata praktyki, zdobywanej podczas stałych ćwiczeń oraz w licznych bojach, powodowały, że zwykle to wikingowie — pomijając starcia, w których mieli do czynienia ze zdecydowaną przewagą nieprzyjaciela — wychodzili zwycięsko ze swoistej próby sił napierających na siebie formacji. Po ich fizycznym zetknięciu, dochodziło do brutalnej, szybko odbierającej siły przepychanki i bezładnego zadawania ciosów, chociaż z ich wyprowadzeniem wskutek panującego tłoku walczący mieli ogromny problem.
Jeżeli już im się udała ta sztuka, wielu z nich brało za cel nogi. Ich dosięgnięcie nie było łatwe, ale w razie powodzenia dawało ogromną korzyść. Każda poważna rana dolnej kończyny powodowała zwykle upadek wojownika i mogła doprowadzić do powstania niebezpiecznej luki w szyku. Wtedy jego towarzysze musieli szybko zacieśnić szereg, nim atakujący wykorzystają sprzyjający moment i rozerwą ich front. W końcu właśnie w takich okolicznościach lub z powodu krańcowego zmęczenia jednej ze stron dochodziło do złamania jej oporu, rozbicia formacji na mniejsze części i serii indywidualnych pojedynków wojowników lub ich niewielkich grup. Działo się tak oczywiście pod warunkiem, że rozbicie muru z tarcz nie stanowiło sygnału do gremialnej ucieczki.
Tymi jednak, którzy w starciach wikingów z zachodnimi rycerzami zbiegali w popłochu z pola bitwy, byli częściej ci drudzy. Ludzie Północy albo je opanowywali, albo składali na nim swoje zwłoki. Zdarzało się jednak, że również oni od czasu do czasu woleli odwlec spotkanie z Odynem i taktycznie podawali tyły, błyskawicznie opuszczając pole bitwy, jeśli ta nie toczyła się po ich myśli. Robili tak gównie po to, by dokonać przegrupowania, zebrać wystarczające siły i w odpowiednim momencie ponownie uderzyć na wroga.
Obok formacji opartej na murze z tarcz wikingowie dość często stosowali ekstremalnie ofensywny szyk zwany dzikiem lub świńskim ryjem. Stanowił on reminiscencję szyku znanego legionom rzymskim z późnego okresu cesarstwa (łac. porcinum caput, łeb świński). Miał on postać klina, w którym na czele atakującego oddziału stał jeden wojownik, maksymalnie dwóch, najsprawniejszych i dysponujących najlepszym orężem, w następnym szeregu jeden więcej i tak dalej, aż do podstawy owej piramidy utworzonej z kilku lub kilkunastu wikingów. Na jej obrzeżach ustawiali się najbitniejsi wojowie, wewnątrz umieszczani byli włócznicy i łucznicy zasypujący wroga pociskami spoza zasłony stworzonej przez towarzyszy. Bywało, że wikingowie atakowali wroga, stosując jednocześnie kilka klinów, aż do przełamania linii jego obrony, wdarcia się w powstały wyłom i zdezorganizowania nieprzyjacielskiego oporu. Później pozostawały zwykle eksterminacja rozbitej na mniejsze grupy armii lub jej wybicie podczas ucieczki.

Obok formacji opartej na murze z tarcz wikingowie dość często stosowali ekstremalnie ofensywny szyk zwany dzikiem lub świńskim ryjem.
Niebezpieczeństwo, jakie niósł za sobą atak formacji dzika, można było zneutralizować, przeciwstawiając jej odwrócony szyk. Wówczas dwa rozchylone ramiona wojowników, tworzących mur z tarcz i literę V, mogły szczelnie otoczyć atakujących i pokusić się o ich zupełne unicestwienie. Oczywiście takie manewry były najpierw niejednokrotnie ćwiczone „na sucho”, a później sprawdzane w warunkach bojowych.
Przeczytaj także: Truso – port wikingów na polskich ziemiach
Glima – nordycka sztuka walki
Wikingowie nie szkolili się zresztą wyłącznie we władaniu bronią, ale również uprawiali sztukę walki wręcz, tzw. glimę, swego rodzaju nordyckie zapasy. Chłopcy rozpoczynali ich naukę w wieku 6–7 lat. W arsenale chwytów były kopnięcia, uderzenia w czułe miejsca ciała, stosowanie odpowiednich dźwigni w celu obalenia przeciwnika na ziemię. Po okresie wstępnym wprowadzano zajęcia z użyciem imitacji broni odpowiedniej dla wieku i siły fizycznej ćwiczących. W konsekwencji nierzadko zdarzało się, że nawet nastoletnie młodziki stawały się niebezpiecznymi wojownikami. Glima nie służyła wyłącznie przygotowaniu do walki, stanowiła codzienny sport, podnoszący ogólną sprawność i pozwalający sprawdzić się w bezpośredniej rywalizacji podczas często organizowanych zawodów. Cieszyły się one powszechnym zainteresowaniem, a dla mieszkańców mniejszych i większych osad były źródłem rozrywki. Popularność glimy okazała się tak wielka, że przetrwała wieki i jest wciąż uprawiana, również przez dziewczynki i kobiety, na Islandii, w Norwegii i Szwecji.
Warto dodać, że obok skjaldborgu podczas oblężeń i walki toczącej się u podstawy fortyfikacji wikingowie stosowali również tzw. zamek z tarcz, który przypominał rzymski szyk żółwia: w zbitej grupie jedni wojownicy za pomocą tarcz chronili boki formacji, drudzy zaś tworzyli z nich dach. Z kolei podczas walki na morzu — jej taktyka opierała się na ostrzeliwaniu wroga z łuków i możliwie szybkim dokonaniu abordażu, aby poszukać rozstrzygnięcia na modłę walki w polu — wielu wojowników rezygnowało z ciężkiego rynsztunku, który w razie wpadnięcia do wody niemal zawsze oznaczał wyrok śmierci dla swego posiadacza.
Przeczytaj także: W co wierzyli wikingowie?
Berserkowie – szał bitewny i furia Odyna
Szczególną renomą i rozgłosem wśród wikińskich wojowników — choć już niezbyt dobrą opinią, jeśli chodzi o walory moralne — cieszyli się tzw. berserkowie. Przypisywano im nadzwyczajną moc i uznawano ich za wybrańców Odyna. Utożsamiali się oni często ze zwierzęcymi opiekunami, wilkami i niedźwiedziami, i odziewali się w ich skóry (staronordyckie słowo berserkr oznaczało dosłownie niedźwiedzią koszulę). Ci pierwsi walczyli zwykle w niewielkich grupach, upodabniając się do wilczych watah, podczas gdy wojownicy oddający cześć niedźwiedziom bywali samotnikami. Możliwe, że przedbitewne zachowanie berserków przypominało obrazy znane ze współczesnych meczów rugby z udziałem drużyny Nowej Zelandii.

Płyta wykonana z brązu pochodząca z ery Vendela znaleziona w Olandii przedstawiająca berserka.
Słynie ona z kultowego maoryskiego tańca haka, mającego przestraszyć rywali, wpłynąć na osłabienie ich morale i ducha walki. I tak jak dzisiaj nowozelandzcy rugbiści należą do najlepszych w świecie, tak berserkowie w czasach wikingów cieszyli się sławą niezwyciężonych wojowników. Stanowili ich prawdziwą elitę. (W pełni docenił ten fakt król Harald Pięknowłosy, formując z grupy oddanych mu na śmierć i życie berserków swoją straż przyboczną). W bitwach wraz z wodzem tworzyli oni wierzchołek klina stanowiącego ulubiony szyk wikingów.
Berserkowie przerażali zarówno swoim wyszkoleniem, wyglądem, jak i niemal zupełną pogardą wobec śmierci oraz łatwością, z jaką wpadali w szał bitewny, w który wprowadzali się z pomocą alkoholu lub wywaru z grzybków halucynogennych. Walczyli wówczas, nie okazując zmęczenia i nic sobie nie robiąc z odniesionych ran. Z pianą na ustach, zalani krwią, rzucali się w najwyższym uniesieniu na wymierzone w nich miecze i włócznie. Bywało, że zdzierali z siebie wierzchnie odzienie, czyli zwierzęce skóry — zbrojami gardzili — i walczyli półnadzy, zupełnie lekceważąc własne życie.
W jednej z sag, której fragment cytuje Ben Hubbard, można przeczytać: „pędzili naprzód bez pancerza, wściekli niczym psy albo wilki, gryźli własne tarcze, silni byli jak niedźwiedzie czy też dzikie byki, a ludzi zabijali jednym ciosem, choć ich samych ani ogień, ani żelazo zmóc nie mogły”. W każdym razie tak się mogło wydawać ich przerażonym i maksymalnie skonsternowanym wrogom. Było najzupełniej jasne, że szaleni wojownicy walczą, aby wygrać lub zginąć, i nie biorą pod uwagę możliwości ucieczki z pola bitwy. Zresztą w ich zachowaniu nie było elementów wyrafinowanej taktyki; bili się głównie po to, by zabić jak największą liczbę wrogów i ich złamać bądź nie ulec i utrzymać się na polu walki mimo miażdżącej nieraz przewagi przeciwnika.

Utożsamiali się oni często ze zwierzęcymi opiekunami, wilkami i niedźwiedziami, i odziewali się w ich skóry
Berserkowie, niczym Spartanie, bywali niewzruszoną falangą w obronie i jednocześnie taranem rozbijającym nieprzyjacielskie szyki w niepowstrzymanym ataku. W przeciwieństwie do niepokonanych i budzących powszechny szacunek wojowników z Peloponezu berserkowie często atakowali w formacji zwanej świńskim ryjem, ale też niejednokrotnie porzucali szyk i walczyli w rozproszeniu, polegając wówczas na indywidualnym wyszkoleniu.
Mało kto był w stanie dotrzymać im pola, a chociażby stawić czoło. Oni bili się jak szaleńcy, którymi w rzeczywistości byli; nikt inny, ceniący sobie życie, nie mógł się z nimi równać w boju. Ogromny wysiłek i nakład energii miały jednak swoją cenę. W Sadze o Hrólfie Krakim znajduje się fragment opisujący stan berserków po wyczerpującej walce. Wedle jej autora wojownicy byli „tak bezsilni, że stawało im ni połowy sprzed chwili, a słabi byli, jakby właśnie z łoża choroby się podźwignęli. Stan taki trwał około jednego dnia”. Z pewnością był to moment, kiedy wrogom bezradnych niczym dzieci berserków najłatwiej było wywrzeć zemstę, i zapewne często tak się działo.
Tekst pochodzi z książki: Sławomir Leśniewski, „Wikingowie”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2025


KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.